Zadał na FB pytanie o tatę-żołnierza i się zaczęło. Dorastanie w wojskowej rodzinie mało kto zrozumie

Adam Nowiński
Alkoholik, despota, nieobecny, oschły, tyran, przemocowiec, egoista uzależniony od dyscypliny – stereotypów odnośnie wychowania się w rodzinie z wojskowym jest na pęczki. O tym, jak to naprawdę jest dorastać z tatą-żołnierzem porozmawialiśmy z tymi, którzy przeżyli to na własnej skórze. Ich odpowiedzi mogą wielu zaskoczyć.
Żołnierze w paradzie zawsze budzą zachwyt. Wielu jednak wiesz psy, szczególnie na ojcach pracujących w wojsku. Często te opinie są przesadzone. Fot. Michał Walczak / Agencja Gazeta
Zaczęło się od pytania na jednej z facebook'owych grup. "Jak to jest mieć żołnierza w rodzinie?". Dawno nie widziałem takiej dyskusji, 125 komentarzy, 125 różnych historii. Pchnęło mnie to do szerszego zbadania i porozmawiania z tymi, którzy dorastali "po wojskowemu".
Takie komentarze pojawiły się pod postem na jednej z grup na Facebooku. Jego autor zapytał jak wygląda życie w rodzinie z wojskowym i jacy są wojskowi w roli ojców czy braci?Oprac. naTemat.pl
– Mój ojciec to chodząca dyscyplina – stwierdza na samym początku rozmowy 31-letni Hubert. – Odkąd pamiętam, to łóżko zawsze musiało być posłane, lekcje odrobione, a do domu trzeba było wrócić na czas. Jak nie, to pompeczki. I tak w kółko. W sumie to ciesze się, że nauczył mnie takiej dyscypliny, bo jest mi w życiu łatwiej. Ale nie uważam, żebym miał złe dzieciństwo – dodaje.


Podobnie swoje młode lata wspomina 29-letnia Anna. Ona także pamięta, że w domu panował ład, ale nigdy nie było większych kłótni, alkoholu czy przemocy.

– Fajnie mieć rodzinę w wojsku. Połowa mojej rodziny służy lub służyła w armii. Zawsze było tak, że niczego mi nie brakowało. No może z wyjątkiem ojca, którego często nie było w domu. Ale przywykłam do tego. Teraz, jak jestem dorosła, to sobie to odbijamy, bo ojciec młody emeryt, więc spędzamy razem sporo czasu – opowiada Anna.

Przyznaje, że gdyby nie wojsko, to ich rodzice nigdy by się nie poznali. – Moja mama była pracownikiem cywilnym, a tata służył w tej jednostce. I tak o – "army connecting people" – śmieje się Anna.

Dyscyplina? Nie zawsze
– Nigdy nie pamiętam, żeby mój tato kiedykolwiek mnie musztrował – przyznaje 35-letnia Daria. – Zawsze miałam bałagan w pokoju i nigdy nie mogłam się nigdzie wyrobić na czas. A ojciec? Nic! Byłam zawsze jego oczkiem w głowie i na wszystko mi pozwalał. Od dyscypliny była zawsze matka. To ona urządzała gadki i ustawiała mnie i tatę – opowiada Daria.

Ona pierwsza złamała rodzinna tradycję i nie poszła do wojska. Chociaż jej ojciec bardzo tego chciał. – Mówił mi często, jak to fajnie jest w wojsku, że na wojskowych uczelniach jest taki wysoki poziom i potem będę miała lepszy start w życiu. Ale ja nie chciałam. Wolałam państwową uczelnię i tata to zaakceptował – dodaje 35-latka.

Podobnie zresztą było u 27-letniego Kacpra. On też nie poszedł w ślady swojego ojca, dziadka i pradziadka. Z tymże jego tata był bardziej wymagający.

– Ciągle mnie piłował i strofował. Ciągle gadał, że wojsko zrobi ze mnie człowieka, tak jakbym już nim nie był. Dziadek, jego tata, był inny. Tylko on się jakiś przez to wojsko zrobił dziwny. Może to przez te wyjazdy na misje – zastanawia się Kacper.

Wojsko zmienia
29-letnia Alicja też twierdzi, że jej ojca zmieniło wojsko. Ale na szczęście te zmiany dało się cofnąć.

– Ogólnie to nie za ciekawie wspominam te czasy, kiedy pracował. Był nieobecny, trochę oschły. Jak obcy człowiek. Teraz jest już na emeryturze, zajął się ogrodem i wypogodniał. Pamiętam jak często siadał w kuchni z kubkiem herbaty i patrzył się w okno. Teraz jak o tym myślę, to szkoda mi go, ale wtedy tego nie rozumiałam. Nie wiedziałam, dlaczego się ze mną nie bawi – mówi.

– To było trudne dla 10-letniej smarkuli, która potrzebowała ojca, czułości i uwagi, a on był zimny jak kamień. Nigdy też nie pytałam go o to co dzieje się u niego w pracy. Mama mnie o to prosiła. Zawsze powtarzała: "twój tato ma bardzo odpowiedzialną i ciężką pracę, nie męcz go". Do dziś to pamiętam – opowiada Alicja.

Te wszystkie stereotypy to bzdura
Wychodzi na to, że wiele z opinii, które padły na Facebooku pod adresem wojskowych są przesadzone. Jeśli występują osoby, które je potwierdzają, to sporadycznie, są elementem w całej układance. Ale przecież w każdej grupie, każdym środowisku występuje odejście od normy. Wojsko nie jest odstępstwem.

Marcin (imię zmienione na prośbę rozmówcy – red.) jest emerytowanym oficerem. Skończył Wojskową Akademię Techniczną. Był informatykiem. Z żalem w głosie stwierdza, że teraz wojsko nie jest takie jak kiedyś.

– Teraz to armia urzędników. Jeszcze te trzy, cztery dekady temu było inaczej. Jak padł rozkaz, to nagle cała baza pustoszała. Dziś już tak nie jest. Cała akcja dzieje się na papierze i sporadycznie na poligonach – mówi Marcin.

Jego ojciec też był wojskowym – pilotem śmigłowca. Mieszkali w zamkniętej bazie wojskowej pod Łodzią. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie było jej na mapach. To tam, jak twierdzi, po raz pierwszy doświadczył tego, co obecnie nazywane jest multi-kulti.

– W bazie było pełno Niemców, Anglików, Rosjanów itd. Wszyscy byli dla siebie mili i życzliwi. Wspierali się nawzajem. O pomoc chodziło się do sąsiada. Trzeba było sobie jakoś radzić – opowiada emerytowany żołnierz.

Przyznaje jednak, że nie bał się o ojca. Wiedział, że zawsze wróci. Do dziś dźwięk helikoptera kojarzy mu się z czymś dobrym. Marcin nie pamięta, żeby w jego domu czy domach jego kolegów była nadmierna dyscyplina.

– Nigdy nie było tak, żeby ojciec kazał mi stawiać buty na baczność (śmiech). Owszem, miał trudną pracę. Był sygnał i cała jednostka znikała. Pamiętam, że było tak któregoś sylwestra, kiedy padła komenda i wszyscy musieli lecieć na akcję. Ojciec wrócił koło piątej rano i wtedy zabrał mamę na zabawę sylwestrową. Ale ani u mnie, ani w rodzinach moich kolegów nie było jakiejś super dyscypliny – stwierdza były wojskowy.
YouTube.com / Vena Art
Każdy pomagał
Dla niego wychowywanie się w rodzinie wojskowej było po prostu super. Kiedy jego matka musiała jechać coś załatwić do miasta (Łodzi – red.), dziećmi zajmowali się ojcowie i ich koledzy.

– Siedzieliśmy z nimi przy helikopterach na jednostce. Pamiętam, że kiedyś kolega bawił się i rozciął sobie głowę. Trzeba było zszywać. Żeby nie informować ojca, inni żołnierze załatwili ambulans, pojechali z nim do Łodzi, tam lekarz zszył głowę dzieciakowi i wrócili z powrotem tak, że ani ojciec, ani matka nie wiedzieli, że się dziecku coś złego stało – śmieje się Marcin.

Przyznaje jednak, że atmosfera panująca w jednostce zależy też w dużej mierze od ludzi, którzy ją tworzą. – Tu siedzieli sami techniczni. Jak ktoś trafił do zielonych (jednostek specjalnych – red.), to rzeczywiście tam czasami można było znaleźć jakiegoś oszołoma, który bił czy się wyżywał. Ale tak, u nas był spokój – podsumowuje.

Widać więc, że łatwo jest ferować wyroki i wyrabiać sobie opinię na przykładzie sąsiadów i dalszych znajomych. Może wtedy nie powstawałyby krzywdzące i szkodliwe w społeczeństwie stereotypy. Oczywiście nie negujemy istnienia wyjątków, bo takie zawsze istnieją, a ich zachowanie trzeba piętnować. Ale nie może cierpieć na tym cała grupa. A prawda tak naprawdę nie leży daleko i czasami wystarczy tylko zapytać. Albo aż zapytać...

Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej