"Patriotyczny liść" i 'lekki wpier***". Tak zwolennicy PiS przestają się wstydzić, że są za przemocą

Adam Nowiński
Można powiedzieć, że żarty się skończyły i prawica otwarcie zaczęła przyklaskiwać przemocy. Zrobiła to chociażby "Gazeta Polska" okładką o "patriotycznym liściu". Politycy opozycji mówią wprost, że się boją i takie epatowanie przemocą nie prowadzi do niczego dobrego. Politolodzy zaś, że ekstremizm może odbić się PiS-owi czkawką przed nadchodzącymi wyborami.
Zdaniem prawicy to zachowanie jest właściwe. Kobieta postąpiła słusznie. Już od dawna prawicowe media "przeginają" w stronę agresji... Fot. Screen za Twitter / Wolne media
Do studia wPolsce.pl, którego gościem jest wicepremier Beata Szydło, dzwoni Bogdan z Wodzisławia Śląskiego. Mówi, że więcej ludzi zagłosowałoby na PiS, gdyby partia Kaczyńskiego przestała cackać się z opozycją i zrobiła porządek z protestującymi...




Nie maco ukrywać, że od jakiegoś czasu na prawicy rosną nastroje przemocowe, czego kulminacją stał się "patriotyczny liść" w wykonaniu byłej urzędniczki dolnośląskiego urzędu wojewódzkiego. I chociaż odeszła z pracy, to została bohaterką, bo przecież "postąpiła słusznie", "należało się KODerce" itd.

Ktoś podejdzie i mnie spoliczkuje
Taka prawicowaobrona osoby, która publicznie uderza fizycznie inną osobę z przeciwnego bloku politycznego, zdaniem polityków opozycji nie prowadzi do niczego dobrego.

– Oczywiście, że boję się takiego "patriotycznego liścia". Została przekroczona pewna granica – urzędnik państwowy spoliczkował osobę, która demonstrowała. Potem wiele osób ze środowiska rządowego pochwaliło ten czyn, łącznie z prawicowymi mediami. Daje to przyzwolenie do działania innym ludziom. Każdy z nas może się spodziewać, że na ulicy jakiś przechodzień, który się z nami nie zgadza, po prostu nas spoliczkuje i będzie bezkarny – mówi Joanna Scheuring-Wielgus.

Posłanka przyznaje, że osoby popierające takie zachowania pokazują swoją prawdziwą twarz – przemocowca. – Gdyby przyjrzeć się postawie polityków PiS, to zobaczymy, że oni nigdy nie potępili np. zachowania swojego radnego, który bił i maltretował swoją zonę. Poseł Zbonikowski nadal jest w szeregach PiS-u i ładnie uśmiecha się na konwencjach. A my jako opozycja ciągle doświadczamy agresji w Sejmie. Może nie dochodzi do rękoczynów, ale są obelgi i wyzwiska. I żaden polityk PiS nie ponosi za to konsekwencji. Żadnych.

Problem leży gdzie indziej
Ale, jak słusznie zauważa profesor Jacek Wódz, przemoc już dawno przeniknęła do polityki i na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat mamy do czynienia z jej brutalizacją. W Polsce nie jest jednak tak źle. Podobne zachowania jak w polskim Sejmie zaobserwować można też w parlamentach krajów zachodnich.

– W polityce światowej przemoc pojawia się coraz częściej. Polska nie jest na pewno przykładem łagodności, ale nie jest też tak źle. Plasujemy się gdzieś po środku zestawienia biorąc pod uwagę politykę europejską. Gdzie indziej jest gorzej. Weźmy na przykład Węgry, Austrię, Turcję czy Włochy – wymienia prof. Wódz.

Jego zdaniem za brutalizację odpowiadają nieodpowiedzialni politycy, którzy nie znajdują innego języka do przekazania swoich racji elektoratowi. I to oni zazwyczaj inspirują do działania "mało rozsądne osoby", czyli w tym wypadku niektórych dziennikarzy prawicy. I to ich działanie jest bardzo niebezpieczne. Dlaczego?

Mało rozsądni ludzie...
Bo osoby mało rozsądne nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich słów i czynów, które mogą potem przerodzić się w poważny problem i wzrost agresji w społeczeństwie. A taki mechanizm działania partii rządzącej jest już nam znany.

– Jeśli jakaś partia chce zdobyć albo zachować elektorat, do którego przemawiają postawy agresywne, to będzie tak postępowała. Już tak kiedyś rozgrywano tzw. kiboli. Teraz już mniej się do nich wraca, bo oni zdaje się są już "zgraną kartą". To jest dość naturalne, bo tak politycy szukają dojścia do pewnych grup społecznych. Smutne jest z kolei to, że to myślenie krótkoterminowe, przed wyborami – stwierdza nasz rozmówca.

Podobnego zdania jest profesor Rafał Chwedoruk. On także uważa, że przejawy agresji w polityce są złe i należy je piętnować i potępiać. Ale według niego sprawa z "patriotycznym liściem" nie była zaplanowana i nie jest na rękę partii rządzącej.

PiS od kilku miesięcy pracuje na to, żeby ze skrajnej prawicy przesunąć się do środka i zgarnąć tych wyborców, których nie dosięgnie Platforma. Partia Kaczyńskiego schowała "do szafy" Macierewicza, powołała na premiera Morawieckiego i stara się zerwać ze stereotypem ugrupowania radykalnego. Tą pałeczkę przejęła teraz Platforma w walce z PiS.

Dlatego każdy przejaw radykalizmu jak ten, który widzieliśmy podczas obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej, szkodzi tej zmianie wizerunku.

– Główny nurt partii rządzącej nie daje rady kontrolować swojego zaplecza politycznego. Czasami nawet zawodowym politykom, albo urzędnikom, coś może wymknąć się spod kontroli. I wtedy to odbija się na sondażach. Bo bardzo łatwo nagłośnić przykład takiego radykalizmu – mówi prof. Chwedoruk.

– Tak jak było z nagraniami w "Sowa i Przyjaciele". Nikt nie pamięta tych poważnych faktów, które świadczyły o problemach w państwie, jak np. spalenie budki przed ambasadą Rosji. Wszyscy zapamiętali te ośmiorniczki, które stały się symbolem. Teraz takim symbolem będzie to spoliczkowanie – podsumowuje.

Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej