Ty też filmujesz wypadek? Rozumiem, że chciałbyś, by ciebie też nagrywano

Monika Przybysz
Zamiast pomóc filmują, robią zdjęcia. Nieszczęście często jest atrakcją. Akcja ratowników na plaży, w parku, w centrum handlowym przez wiele osób traktowana jest jak spektakl, darmowe widowisko. Tylko ratownicy nie pasują do roli filmowych gwiazd – mówi w wywiadzie dla naTemat dr Jolanta Majer, która kieruje szpitalnym oddziałem ratunkowym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. NMP w Częstochowie, konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny ratunkowej.
Dr Jolanta Majer, która kieruje szpitalnym oddziałem ratunkowym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. NMP w Częstochowie, konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny ratunkowej, nie może pogodzić się z bezmyślnością gapiów, którzy filmują akcje rat Wojewódzki Szpital Specjalistyczny im. NMP w Częstochowie
W tym roku Światowy Dzień Pierwszej Pomocy przypada 8 września. Dlatego rozmowę z dr Majer publikujemy tego dnia

Po co robi się zdjęcia ratownikom, którzy reanimują ofiarę wypadku?

Nie umiem odpowiedzieć. Po prostu nigdy tego nie zrozumiem, choć próbowałam. Na myśl przychodzą mi słowa "chleba i igrzysk", czyli o naszych pierwotnych potrzebach, zaspokajaniu ciekawości, żądzy nowych wrażeń i dzielenia się tym z innymi. Oczekiwania ludu rzymskiego przenieśliśmy do ery Facebooka.

Nie ratują, nie pomagają. Filmują. To stały scenariusz?

Niestety... Akcja ratowników na plaży, w parku, w centrum handlowym przez wiele osób traktowana jest jak spektakl, darmowe widowisko. Tylko my do roli filmowych gwiazd nie pasujemy. Odnoszę wrażenie, że coraz więcej ludzi nie myśli długofalowo, nie działa im wyobraźnia. Nie chcą lub nie potrafią zadać sobie pytania: czy gdybym był na miejscu poszkodowanego chciałbym, aby dziesiątki obcych osób robiły mi zdjęcia?


"Przyssaliśmy się" do smarfonów tak mocno, że nie wyczuwamy granicy między tym, kiedy można aparat włączyć, a kiedy nie. Mało tego, ofiary tego przywiązania do telefonów mamy na naszym oddziale ratunkowym. Niedawno był to młody człowiek, który zapatrzony w ekran smartfona, w słuchawkach na uszach, chciał przejść przez ulicę. Potrącił go samochód.

Z kampanii społecznej Tramwajów Warszawskich dowiadujemy się o tzw. smartfon zombie...

Można powiedzieć, że wszyscy uczestnicy ruchu drogowego mają coś na sumieniu. Kierowcy piszący esemesy albo zamieszczający treści na portalach społecznościowych w trakcie jazdy, to kolejni na liście nieodpowiedzialnych. Ten pacjent od smarfona zmarł mimo wysiłków podjętych przez neurochirurgów.
Film akcji przeprowadzonej przez Tramwaje Warszawskie. Hasło X edycji kampanii to: "Odłóż smartfon i żyj" YouTube /Tramwaje Warszawskie
Ostatnio rekordy popularności bije historia o guzikach w windzie i ludzkiej bezduszności...

Wcześniej były też wersje ze szlabanem, którego ochroniarz nie chciał podnieść mimo próśb i tłumaczeń załogi karetki, że jadą do osoby wymagającej natychmiastowej pomocy medycznej. Myślę, że są nadal na świecie rzeczy niewytłumaczalne i to jedna z nich.

Można zmienić przepisy, zasady, ale nie ludzką mentalność.

To prawda. Nie chcę jednak pokazywać pracy zespołów ratowniczych wyłącznie przez pryzmat przygnębiających zdarzeń. Na szczęście, mamy też bardzo budujące historie.

Mieliśmy ostatnio w naszym szpitalnym oddziale ratunkowym pacjentkę po nagłym zatrzymaniu krążenia. Zasłabła w pracy. Okazało się, że załoga w tej firmie jest dobrze przeszkolona w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Mieli też AED czyli automatyczny defibrylator zewnętrzny. Uratowali jej życie.

My tylko doprowadziliśmy sprawę do końca kierując pacjentkę do kardiologów inwazyjnych. Ten happy end naładował nam akumulatory na najbliższy tydzień. W medycynie ratunkowej po prostu tak to działa...