"Sabrina" od Netflixa jest jak upiorny "Harry Potter". To serial grozy, a nie sitcom z kotem-kukiełką
"Sabrina, nastoletnia czarownica" to serial komediowy, który przyjemnie kojarzy nam się z sielskimi latami 90. Nowa produkcja, która wyląduje na Netflixie tuż przed Halloween, nie jest remake'em, ale czymś zupełnie innym. "Chilling Adventures of Sabrina" może się spodobać nie tylko nastolatkom, ale i fanom historii z dreszczykiem.
Trudno oderwać wzrok od Kiernan Shipka - została stworzona do tej roli•Fot. Materiały prasowe Netflix
Zawiodą się wszyscy, którzy liczyli na komediowy remake z zabawnym kotem. Salem, owszem, pojawia się, ale nie sypie żarcikami. Pyszczek otwiera tylko do miauczenia. Czarnego humoru nie brakuje, jednak serial w zamyśle jest nakręcony "na poważnie": w duchu popularnych w ostatnich latach produkcji teen drama – tych dla "dojrzałych nastolatków" jak "Pamiętniki wampirów", "Zmierzch" czy właśnie "Riverdale".
Zwłaszcza skojarzenia z filmami o czarodziejach z Hogwartu są jak najbardziej trafione. Sabrina Spellman grana przez rewelacyjną Kiernan Shipkę (znana z "Mad Men") przypomina bardziej sympatyczną i towarzyską wersję Hermiony Granger w wykonaniu Emmy Watson. Trafia też do szkoły magii w gotyckim zamczysku. Z tą różnicą, że w głównym hallu stoi wielka statua samego Szatana.
Miranda Otto jako ciocia Zelda nie da sobie w kaszę dmuchać•Fot. Materiały prasowe Netflix
Obie panie spisują się znakomicie, a sceny z nimi wywołują uśmiech lub silne emocje. Za to kontrowersje wśród nich niektórych widzów może wywołać kuzyn Ambrose – czarnoskóry, panseksualny czarodziej, który jest ciekawym uzupełnieniem wyjątkowej rodziny Spellmanów.
Amrose - panseksualny czarnoksiężnik•Fot. Materiały prasowe Netflix
Geneza Sabriny w stylu retro
Zgodnie z tytułem serial opowiada o mrożących krew w żyłach przygodach Sabriny. I jest w tym trochę racji, bo na ekranie pojawia się krew, potwory i demony. Nie sprawią, że nie uśniecie w nocy – nie epatuje okrucieństwem jak filmy gore, ale te bardziej wrażliwe nastolatki może przyprawić o mdłości.
Nie można narzekać na brak czarujących czarownic•Fot. Materiały prasowe Netflix
Obserwujemy przede wszystkim narodziny Sabriny jako profesjonalnej pół-czarownicy, pół-człowieka (w tym świecie czarownica to rasa), ale odwiedzamy również jej normalną szkołę, gdzie zmaga się z typowymi problemami nastolatek – nie chce porzucić ludzkiego żywota. Do tego dochodzą fragmenty zupełnie zwariowane i z dreszczykiem – jak walka z demonem, który wywołuje koszmary.
Serial wygląda jakby należał do tego samego uniwersum co "Riverdale". Dzieje się niby współcześnie, ale po ulicach jeżdżą samochody "mydelniczki", a z głośników słyszymy przeboje sprzed lat. Nie mogło się obyć bez neonów i ponurych lokacji rodem z filmów Tima Burtona. Rozmycie kamery również nadaje aurę niepokoju lub koszmaru.
Bohaterowie lubią klasyczne horrory•Fot. Materiały prasowe Netflix
Dwoistość fabuły wynikająca z wyboru bohaterki, nie została wypełniona równomiernie.
Aż szkoda, że "Sabrina" składa się z intrygujących paranormalnych momentów, a szara rzeczywistość jest niezwykle nudna i pretensjonalna – przynajmniej dla dorosłego widza.
Wymuskane, elokwentne dzieciaki są dojrzalsze niż niejeden trzydziestolatek, a z drugiej strony zupełnie nie przejmują się dziwnymi rzeczami dziejącymi się w miasteczku. To wymyślony świat, ale jednak mało przekonujący i wręcz irytujący. Tak jest z ckliwym związkiem między Sabriną a jej chłopakiem – tak mocno to się nawet Romeo i Julia nie kochali.
Wątek miłosny jest przesłodzony - nie to, że jestem zazdrosny•Fot. Materiały prasowe Netflix