Tipsy, silikony, polska wieś oraz... głębokie przesłanie. O co chodzi w nowym programie TTV [ WYWIAD]

Michał Jośko
Ekscytujesz się nowym programem stacji TTV, w którym wielkomiejskie miłośniczki operacji plastycznych, tipsów i sztucznych rzęs muszą zmierzyć się polską wsią? Zapraszamy do pogawędki z Barbarą Pasek, prowadzącą „Piękne i odważne”. Uwaga: tematyka nie zawsze będzie sielska niczym powietrze na prowincji
Ekipa "Pięknych i odważnych" pod czujną kontrolą Barbary Pasek (pierwsza z prawej) Fot. mat. prasowe
Kiedy będzie można cię zobaczyć z napompowanymi ustami i biustem powiększonym do rozmiaru 54F?

Daj mi czas, kto wie... Wiesz, ludzie się zmieniają. Ale mówiąc poważniej: nie czuję, abym czegoś takiego potrzebowała. Nigdy nie kusiło mnie zoperowanie sobie biustu czy chociażby nosa, który jest, nazwijmy to, charakterystyczny.

Pamiętam, że gdy miałam 14 lat i zaczęłam karierę w modelingu, dostałam propozycję pokrycia kosztów poprawy jego kształtu. Nie zdecydowałam się, a wielki kontrakt... uciekł mi sprzed nosa.

Po prostu, akceptuję samą siebie, chociaż zdaję sobie sprawę, że daleko mi do kanonów piękna – czy to klasycznego, czy słowiańskiego, czy "instagramowego".


W moim przypadku nie sprawdza się zasada "kto z kim przestaje, takim się staje".

No właśnie – jako dziennikarka od lat pracujesz w świecie celebrytów, gdzie modyfikacje urody są wręcz pozycją obowiązkową. Naprawdę nigdy nie kusiło, aby się mocniej wylaszczyć?

Wiadomo, to świat, w którym trzeba dobrze wyglądać. Choć dziś wyznaję zasadę, że nie można temu podporządkowywać absolutnie wszystkiego.

Wiesz, gdy pojawia się nagła konieczność zrobienia reportażu dla "Dzień dobry TVN", to jadę na "czerwone dywany" i staję przed kamerą w tym, co mam akurat na sobie, bez strojenia się godzinami.

Ale pamiętam siebie sprzed lat: młodą Basię, która przyjechała do stolicy z Kielc, mając niskie poczucie wartości i niewiele sukienek w szafie. Nagle zaczęła pracować wśród gwiazd, bywać na salonach.
Barbara Pasek w swoim środowisku zawodowym, czyli na wielkiej stołecznej imprezieFot. Karol Niziołek
Czułam się bardzo nieswojo, bo wiedziałam, że odstaję. Ale to minęło; wyrobiłam się, zyskałam pewien dystans i zrozumiałam, że trzeba być po prostu sobą.

Był taki moment, w którym owej Basi uderzyła do głowy sodówka?

Oczywiście! Jeżeli ktoś mówi, że w podobnej sytacji nie zdarzyło mu się coś takiego, jest kłamcą. Pamiętam, że po jakichś dwóch latach pracy wśród celebrytów zaczęłam czuć, że znam już niemal wszystkich na salonach, że wyrobiłam sobie pozycję.

Wtedy trochę mi odwaliło, trwało to kilka miesięcy. Ale wśród prywatnych znajomych nie mam praktycznie nikogo ze świata szołbizu. I to właśnie oni, zachowując zdrowy ogląd sytuacji, delikatnie mnie szturchali, uświadamiając, że chyba odleciałam.

Zastanowiłam się nad sobą i uznałam, że na serio chyba straciłam nieco "kontakt z podłożem". Tak więc wylądowałam i od tamtego czasu staram się pozostawać na ziemi, być normalną dziewczyną.

Dlaczego ludzie oglądają programy takie jak "Damy i wieśniaczki" albo "Piękne i odważne"? Chodzi wyłącznie o obśmianie ludzi mieszkających na prowincji, czy toczenie beki z wypindrzonych lasek w szpilkach?

Wydaje mi się, że w tego rodzaju programach są pokazane tak wielkie skrajności, że statystyczny Polak nie utożsamia się z żadną ze stron.

Fajnie, jeśli widz nie tylko pośmieje się z bohaterek, ale i czegoś się dowie o naszym kraju, o ludziach. Idealnie, jeśli taki program będzie również działał motywacyjnie. W przypadku "Dam i wieśniaczek" były przypadki, gdy ludzie zaczynali myśleć: kurczę, może coś zmienię, zakasam rękawy i wezmę się do roboty, żeby poprawić standar życia!

"Piękne i odważne" to jednak inny program, nie chodziło o zrobienie drugich "Dam i wieśniaczek". Nie chcieliśmy epatować brudem, skrajną biedą, domami bez toalet. Rzecz dzieje się w fajnym, zadbanym gospodarstwie, czyli miejscu podobnym do tych, w których mieszka mnóstwo Polaków.
Dziennikarka w trybie "wsi spokojna, wsi wesoła"Fot. mat prasowe
Ciekawe, że nasze bohaterki – nawet zderzając się z taką właśnie normalnością – często bywają w szoku, wszystko, co nie jest wielkomiejskie, okazuje się dla nich dziwne.

Teraz telewidzowie mają zacierać ręce, obserwując ich porażki w mierzeniu się z takimi realiami?

Nie, kolejne odcinki udowodnią, że te dziewczyny naprawdę chcą udowodnić – sobie oraz innym.

Ten program ma udowodnić, że taka czy inna powierzchowność wcale nie musi wykluczać umiejętności adaptowania się do nietypowych sytuacji, innego otoczenia.

Jednym dziewczynom się to nie udało, ale inne jeszcze pokażą, że można mieć długie tipsy i doczepione włosy, a jednocześnie być osobą zaradną, waleczną i bystrą. Obalają stereotypy tak, że ich obserwowanie jest naprawdę ciekawe z socjologicznego punktu widzenia.

Na ile owe dziewczyny mają świadomość, że są oglądane niczym dziwne okazy z ogrodu zoologicznego?

Uwierz mi, że każda z nich jest w pełni świadoma tego, że wizualnie odstaje od statystycznej mieszkanki naszego kraju, że ludzie na jej widok otwierają szeroko oczy.

Uczestniczki po prostu chcą tak wyglądać i tyle. Jedna z nich powiedziała nawet: "ludzie nam zazdroszczą, bo na to, aby przesadzić tak jak ja, trzeba mieć pieniądze".

Ale wiesz, o czym marzę? O tym, aby ten program skłonił ludzi do przemyślenia dwóch kwestii. Po pierwsze, żeby nie oceniać po okładce, bo można się bardzo pomylić. Spod grubej warstwy makijażu i doczepianych włosów mogą wyłonić się wrażliwe dziewczyny, które pod tą otoczką ukrywają różne, czasami trudne rzeczy.

Fajnie też, gdyby udało się skłonić do przemyśleń kobiety, które koniecznie chcą poprawiać sobie usta, później zabierać się za piersi i pośladki, a lista nigdy się nie kończy. Może któraś z nich pomyśli, że nie tylko kwestia gustu i estetyki, że może przed pójściem do chirurga plastycznego warto udać się po poradę do psychologa i dowiedzieć się, dlaczego nie akceptuję swojego odbicia w lustrze?

A poza tym: niech ludzie po prostu świetnie się bawią i bardzo dużo śmieją, bo jest z czego.
Od modelingu, poprzez dziennikarstwo, po rolnictwo, czyli kobieta RenesansuFot. mat prasowe
Jakie "wiejskie" kompetencje ma pani prowadząca? Potrafiłabyś wziąć widły i przerzucić obornik, wydoić krowę albo zabić kurę?

Moja obecność nie jest tam przypadkowa. Nie dość, że wychowałam się w niewielkim mieście, to mój tata pochodzi ze wsi. Tak więc mnóstwo czasu spędzałam u dziadków, gdzie na gospodarstwie rolnym miałam styczność z kurami, świniami, tudzież innymi bykami, biegałam po polach.

Na wsi nic mnie nie dziwi, ani nie brzydzi. Jedno zaznaczenie, odnośnie wspominanej dekapitacji kury: czegoś takiego nigdy bym nie zrobiła.

Czas spędzony na planie programu sprawił, że zaczęłaś myśleć o całkowitej rezygnacji z miejskich wygód; ucieczce z Warszawy i zaszyciu się w jakiejś głuszy i ?

Jestem dziewczyną pełną sprzeczności: bardzo chętnie sypiam w pięciogwiazdkowych hotelach, ale z drugiej strony kocham wyjazdy pod namiot.

Miksowanie świata luksusowo-wielkomiejskiego z przebywaniem w warunkach "surviwalowych" nie jest żadnym problemem.

Twoje kolana mocniej ugięłyby się na widok eleganta z metropolii, który przyjeżdża po ciebie lśniącym Ferrari, czy raczej krzepkiego rolnika, zabierającego cię na randkę ciągnikiem Ursus?

Chyba żadna z wersji. Z jednej strony w płci przeciwnej kręci mnie ogólnie pojęta męskość, życiowa zaradność i wręcz rolniczo-drwalskie zapędy, ale z drugiej lubię delikatność i mocno rozwiniętą duchowość.

Tak więc jakby co, pójdźmy na taki kompromis: krzepki i silny niczym tur rolnik, który jest zarazem uduchowiony, mocno rozwinięty emocjonalnie i niesamowicie wrażliwy.
Gwoli formalności: wywiad został przeprowadzony w stołecznej kawiarni, nie na wiejskim rżyskuFot. naTemat
Tyle tylko, że całkowicie błędny jest trop Ferrari oraz Ursusa. Absolutnie nie interesuje mnie to, czym porusza się facet.

Ma to związek z moim podejściem do rzeczy materialnych – gdybym marzyła o supersamochodzie, kupiłabym go sobie. Nie interesuje mnie uwieszanie się na majątku jakiegokolwiek faceta. Bardziej szanuję rzeczy, na które sama zapracowałam.

Gdyby tylko było to moim celem, to jako kobieta mogłabym przecież sama zarobić na Ferrari. Tyle tylko, że w ogóle mnie to nie kręci, jeżdżę Seatem z 2009 roku, bardzo go lubię i motoryzacyjnie nie mam większych potrzeb.

W ogóle żaden z moich życiowych planów nie jest związany z gigantycznymi kwotami, a raczej wielkimi marzeniami – ot, zwykła dziewczyna.