Popełnił samobójstwo, bo w szkole mu dokuczano. Mama Dominika: "Jest zmowa milczenia. Nikt nie poniósł kary"
Dziś Dominik Szymański przygotowywałby się do matury. Trzy lata temu 14-latek na własnej skórze przekonał się czym jest homofobia i jak okrutni potrafią być rówieśnicy. Popełnił samobójstwo. Jego koledzy nie ponieśli kary – sąd sprawę umorzył. – Dla mnie sprawiedliwym wyrokiem byłoby, gdyby w szkołach było więcej tolerancji, szacunku i pracy nauczyciela z uczniem. Chciałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło – mówi nam matka Dominika, Anna Aleksandrowicz.
Wcześniej wmawiali mu to koledzy ze szkoły. Nazywali go "pedziem", szarpali, dręczyli, poniżali. Po jego śmierci powstał fanpage "Dominik dobrze, że zdechł", gdzie można było przeczytać na przykład: "Szkoda, bo nie ma kogo gnoić"; "Dominik hańbił Białą Rasę, nie mogę powiedzieć, że mi go żal".
Sąd nie ukarał chłopców, którzy dokuczali Dominikowi. Druga rozprawa – przeciwko nauczycielce – przez cały czas się toczy. Jego matka Anna Aleksandrowicz dalej mieszka w Bieżuniu (woj. mazowieckie), gdzie – jak podkreśla – panuje zmowa milczenia.
O tym jak ważna jest edukacja antydyskryminacyjna młodzieży mówili organizatorzy "Tęczowego Piątku". Choć inicjatywa promująca w szkołach tolerancję wobec mniejszości seksualnych nie spodobała się prawicowym publicystom i politykom. Niektóre z placówek w ostatniej chwili postanowiły nawet, żeby wycofać się z udziału w akcji.
"Tęczowy Piątek" został bardzo skrytykowany przez prawicowe media i posłów. Uważa pani, że w szkołach powinno się mówić o tolerancji dla odmienności?
Mój syn Dominik nie był homoseksualistą. Koledzy go tak przezywali, co go strasznie bolało. A on po prostu nosił rurki. To był zwyczajny chłopak. Nie życzyłabym sobie, aby jego imię i nazwisko padało w takim kontekście.
Po śmierci Dominika dzwoniło do mnie wielu przedstawicieli różnych organizacji. Sądzili, że mój syn był osobą homoseksualną. To mnie wręcz złościło.
Tak to zostało przedstawione w mediach.
To prawda, ale to nie miało związku z jego orientacją seksualną. Bieżuń jest małą miejscowością. Od "pedałów" wyzywali nie tylko Dominika, ale i inne dzieci. To wręcz powszechne przezwisko. Taka tu jest młodzież.
Jestem tolerancyjna i nie zaprzeczałabym, gdyby Dominik był osobą homoseksualną. Ale on by się w grobie przewracał. Przecież za życia i po śmierci swoje przeszedł: hejt, wyzwiska. To jest straszne.
Mimo że Dominik nie był osobą homoseksualną, to na własnej skórze doświadczył, czym jest homofobia.
Dobrze pani to ujęła. Brak tolerancji w szkole to jeden z wielu problemów. Kiedy ktoś się z ubiorem wychyli, to od razu trzeba go zniszczyć. Moim zdaniem młodzieży można mówić o tych sprawach, ale w podstawówce jest na to za wcześnie. Te dzieci mogą jeszcze niczego nie zrozumieć.
Ale skoro już w podstawówce czy gimnazjum dzieci przezywają się od "pedałów", to może warto im już wtedy zacząć pewne rzeczy tłumaczyć?
Niby tak. Niczyją winą nie jest to, kto i z jaką orientacją się urodził. Trzeba te dzieci uświadamiać, ale myślę, że wtedy gdy one są już starsze i coś z tego rozumieją.
Czy chłopcy, którzy dokuczali Dominikowi, ponieśli jakąś karę?
O Dominika sprawie było głośno. I nie żałuję, że tematem zainteresowały się media. Ale i z tego, co słyszę, to ani w pobliskich, ani w innych polskich szkołach nic się nie zmieniło.
Za mały jest nacisk na zachowania dzieci. Akurat chłopcy, którzy szykanowali i upokarzali Dominiaka, nie ponieśli żadnej kary. Sprawa została umorzona. A to dlatego, że prawo chroni nieletnich.
Widuje ich pani?
Tak, czasami ich widuję. Co prawda rzadko, bo oni są już w średniej szkole i powyjeżdżali. Pokory zero.
W tej chwili toczy się jeszcze jakieś postępowanie?
Jeśli chodzi o nieletnich to sprawa została umorzona. A jeśli chodzi o nauczycielkę, to wciąż się toczy.
Ma pani poczucie, że zabrakło sprawiedliwości?
Na temat nauczycielki jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Ona w tej chwili jest na rocznym zwolnieniu chorobowym, ale uczyła jeszcze w tamtym roku. To też było dziwne, bo miała już przecież postawiony zarzut.
Odnoście chłopaków – mam żal. Oni nie dostali praktycznie żadnej kary, nic.
Nie ma pani w sobie takiej złości, by pójść i na nich nakrzyczeć?
Czasami nachodziły mnie takie myśli. Ale jestem cierpliwa i spokojna i nie mam w sobie chęci zemsty. Tylko ciągle mówię, że trzeba zmienić coś w szkołach. Dzieciaki nie mogą tak dokuczać kolegom ze szkoły.
Dla mnie sprawiedliwym wyrokiem byłoby, gdyby w szkołach było więcej tolerancji, szacunku i pracy nauczyciela z uczniem. Chciałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło.
Myśli pani, że to przezwiska najbardziej bolały Dominika?
On nie odebrał sobie życia tylko przez te przezwiska. Był szykanowany przez dłuższy czas. On ze szkoły do domu wracał okrężną drogą. Wtedy nie wiedziałam dlaczego. A jego zaczepiano. I to było przyczyną.
Dominik nigdy nie opowiadał o tym, co dzieje się w szkole?
Kiedy był w podstawówce, to mówił. Ingerowałam, dzwoniłam i do rodziców, i do szkoły. Miałam pomoc i ze strony szkoły, i ze strony wychowawczyni. Przeniosłam Dominika do innej klasy, ale to niewiele zmieniło. Wiadomo, jeden korytarz i tak spotykał tych chłopców. Tyle tylko, że nie byli w jednej klasie.
Ale nadal na szkolnych korytarzach mieli do niego łatwy dostęp.
Najgorsze było to, że później nauczyciele już nic nie robili, włącznie z dyrektorem.
Dominik się nie skarżył się?
W podstawówce mówił i ja to załatwiałam. A w gimnazjum z początku był spokój. Później Dominik przestał mi o czymkolwiek mówić, zaczął sam to załatwiać.
Myśli pani, że za takie sytuacje winę ponosi wyłącznie szkoła?
Rodzice muszą pracować z nauczycielami. Nie wyobrażam sobie, żeby mój Dominik zaczepił kogoś albo wyzwał.
Po jego śmierci miałam w sobie taką złość, że pomyślałam sobie: "Boże drogi, gdybym go wychowała na chuligana, to pewnie by się przepchnął przez ten cały bałagan i pewnie by żył". A że był grzeczny, wrażliwy i wolał zejść tym łobuzom z drogi i chodzić okrężną drogą, to wyszło jak wyszło.
Pani nie ma sobie nic do zarzucenia?
Każdy rodzic zadaje sobie pytanie, gdzie popełnił błąd, co jeszcze mógł zrobić. Ale myślę, że nie popełniłam błędu. Tylko gdybym wiedziała, że Dominik nosi takie myśli w głowie, to byśmy się wyprowadzili stąd. Gdybym wiedziała...
Dominik nie wysyłał żadnych sygnałów?
Nie, on był wesołym dzieckiem, choć trochę zamykał się w sobie. Ale człowiek bierze pod uwagę różne rzeczy. Przecież dorastał, w gimnazjum myśli się już o dziewczynkach. Ufałam mu, był szczerym i prawdomównym chłopcem.
Miał przyjaciół?
Małe gronko, ale miał. Jego bliscy koledzy często przychodzą na cmentarz, świeczki palą, pamiętają. Muszę podkreślić, że jeśli chodzi o społeczność bieżuńską, to w ciągu roku też zawsze są znicze. Ale poza tym, to cisza.
W ogóle nie mówi się o samobójstwie Dominika?
Nikt nie chce się narażać.
Komu?
Nie chcę wciągać się w ten tamat. Nie wierzę w sprawiedliwość. Po ostatnim wyroku straciłam nadzieję na sprawiedliwość, ale sprawy się ciągną, więc trzeba doprowadzić je do końca.
Otrzymała pani od gminy jakieś wsparcie?
Nie potrzebuję wsparcia od gminy. To znaczy, może potrzebuję, ale nie chcę.
Woli pani sama sobie zarobić?
Moje ambicje, mój honor nie pozwalają mi na takie rzeczy. Jeśli wcześniej nikt mi nie pomógł, to dlaczego teraz? Teraz to ja sobie poradzę. Nie liczyłam na wsparcie finansowe... Rada Miejska na zebraniu nic nie zrobiła, to był tak naprawdę teatrzyk. Teraz jestem sama i potrafię o siebie zadbać. Wsparcie szczerych osób i przyjaciół mi wystarczy. Nigdy nie wiadomo, kto tu jest wrogiem.
Nie chciała pani wyjechać z Bieżunia?
Może przez moment pojawiły się takie myśli. Ale to tutaj jest pomnik Dominika i nie wyobrażam sobie, żeby stąd wyjechać. To rozstanie było dla mnie nie do opisania. Dominik był sensem mojego życia. Dziś sensem jest cmentarz. Dziś nie mam Dominika w domu, ale na cmentarzu.
Coś poza grobem Dominika łączy panią z tym miejscem?
Samo miejsce mnie nie wiąże, tylko ten jego grób. I dlatego właśnie nie wyprowadzę się nigdzie, bo muszę codziennie tam być.
Najgorzej jest w Święto Zmarłych. Takie rzeczy u matki nie mijają. Muszę żyć dalej i nie mogę sobie pozwolić na to, by się zatracić i żyć w jakimś domu dla psychicznie chorych. Wiara i nadzieja, że się spotkamy – to mnie trzyma.
Otrzymała pani wsparcie duchowe, pomoc terapeuty?
Na własną rękę chodziłam do psychologa, ale przestałam. Jakiś czas się leczyłam, a później pozostała mi modlitwa i wiara. To było dla mnie najlepsze. Nasi księża dali mi bardzo duże wsparcie. Zawsze mogłam z nimi porozmawiać. Wiadomo, że z taką tragedią bezwzględnie każda matka zostaje sama.
Chociaż na początku dużo ludzi chciało sprawiedliwości. Ale wiadomo, że każdy ma swoje rodziny, swoje sprawy i po pewnym czasie zaczyna się myśleć o sobie.
Czyli lokalna społeczność przestała zajmować się sprawą Dominika?
Komentowano to, co się stało, ale na tyle, żeby sobie nie zaszkodzić. Nie jest tajemnicą, że nauczycielka jest żoną burmistrza.
Układy?
Nic nie powiem.
Łatwo się pani żyje w tej miejscowości?
Mam swoich przyjaciół, ale i wrogów. Wszyscy są mili, ale nie wiem, co mówią za moimi plecami. Na pewno nie żałuję, że nagłośniłam tę sprawę. Może ktoś zastanowi się nad tym co robi? Może ktoś się czegoś nauczy?
Powoli godzi się pani z tym, co się stało?
Jestem osobą wierzącą i zawsze mówię, że życie nie kończy się tutaj na ziemi. Niektórych spraw nie da się do końca sprawiedliwie rozstrzygnąć. Jeśli jest się osobą wierzącą to pewne rzeczy trzeba przemilczeć i przyjąć z pokorą. I trudno.
Faktem jest, że straciłam jedynego syna. Po śmierci przeżyliśmy koszmar. To jest ciągłe rozdrapywanie ran, czego ja nie żałuję, ale nie przynosi to żadnego skutku.
Ma pani wsparcie bliskich?
Tak, mam rodzeństwo, mamę, która u mnie mieszka. Mam przyjaciół. Ale w takiej miejscowości nigdy nie wiadomo, komu wierzyć. Jest zmowa milczenia. Mogło być więcej otwartości od społeczeństwa, ale tak to jest w małych miejscowościach.
Dominik często się pani śni?
Na początku, teraz rzadziej. Jak długo mi się nie śni, to się modle. Emocjonalnie w ogóle się nie rozłączyliśmy. Ciągle mi go brakuje, kocham go ponad wszystko i pewnie tak już zostanie.
Teraz próbuję sobie z tym wszystkim radzić. Jak chodzę na cmentarz, to tam spotykam grupę osób, które też straciły kogoś bliskiego. I my jesteśmy jednego zdania: najlepszą terapią są ludzie, którzy przeżyli tę samą traumę.
Bo są takie dni, że czasem się po prostu do pracy nie wstanie. Trzeba ze sobą walczyć. To jest już życie na siłę, to nie jest to, co było. I nigdy już nie będzie.