Szedłem w Marszu Niepodległości. Było nad podziw spokojnie, ale prezydent Duda nie ma się czym chwalić
Paweł Kalisz
W niedzielę przeszedł Marsz Niepodległości. W pierwszym szeregu szedł Andrzej Duda i Jarosław Kaczynski, a za nimi w karnych szeregach... nacjonaliści z ONR i neofaszyści z Fuorza Nouva. Dopiero za nimi ruszyli ci, którzy cieszyli się z setnej rocznicy odzyskania niepodległości.
Warszawa bała się tego marszu. Po ekscesach z zeszłego roku, gdy zdjęcia banerów z rasistowskimi hasłami trafiły na czołówki światowych mediów, w tym roku spodziewano się najgorszego. Już kilka dni przed marszem internet pęczniał od wpisów o szturmowcach nacjonalistów, którzy przyjadą do stolicy "świętować".
Fot. naTemat
Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz próbowała zakazać marszu. Nieskutecznie, organizatorzy odwołali się od tej decyzji, a sąd przyznał im rację. Zanim to zrobił, prezydent ogłosił, że zorganizuje Marsz Biało-Czerwony. Ostatecznie połączono siły, w pierwszym szeregu poszedł Andrzej Duda i politycy PiS, a za nimi narodowcy. Byłem obok nich.
Fot. naTemat
Spodziewałem się, że będzie jak w zeszłym roku. Wtedy była scena, z której wykrzykiwano hasło "nacjonaliści wszystkich krajów łączcie się" i o wyższości białej rasy. Myślałem, ze podobnie będzie i w tym roku. Bardzo się pomyliłem. Nie było sceny, na którą co chwila wchodziłby kolejny neofaszysta. Owszem, był mistrz ceremonii, ale krzyczał głównie "Bóg, honor i ojczyzna".
Fot. naTemat
Tłum nie odpowiadał zbyt chętnie, mury okolicznych budynków nie drżały od krzyku tysięcy. Stałem obok narodowców z ONR i ich kolegów z Włoch, z neofaszystowskiej organizacji Fuorza Nuova. Zielone i czarne flagi ONR i FN powiewały nad głowami, ale narodowcy oszczędzali gardła.
Fot. naTemat
Co jakiś czas pojawiały się ogłoszenia, że ktokolwiek złamie regulamin marszu i ustawę o zgromadzeniach publicznych, zostanie wyproszony z marszu bez możliwości odwołania. Wyraźnie dało się odczuć, że organizatorzy chcą uniknąć oskarżeń o faszyzm i nacjonalizm. Należy przypuścić, że był to jeden z warunków umowy narodowców z prezydentem.
Fot. naTemat
Długo czekaliśmy, aż pochód ruszy. Około godziny 15 przemówił Andrzej Duda. Co mówił? Ja nie wiem. Nagłośnienie było tak fatalne, że słychać było głównie echo, czasem pojedyncze słowa. Coś tam o honorze i o wolności. "Cześć i chwała bohaterom" zakrzyknął tłum na koniec przemówienia prezydenta i marsz ruszył. Przynajmniej jego pierwsza cześć. My staliśmy dalej.
Fot. naTemat
Trochę to trwało. Gdy Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda byli już w połowie mostu, reszta wciąż wrastała w asfalt na rondzie Dmowskiego. W końcu ruszyliśmy i my. W pierwszych zwartych szeregach członkowie ONR. "Hanka! Hanka! Wyruszamy!" – krzyczeli ONR-owcy. Były też bardziej wulgarne hasła pod adresem Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Fot. naTemat
Nad głowami płonęły race, czasem coś tam wybuchało pod nogami z wielkim hukiem. Można powiedzieć, że to standard Marszy Niepodległości, ale faktem jest, że w tym roku rac na trasie przemarszu było mniej. Tych wybuchających pod nogami uczestników też. Być może oszczędzano je na Obywateli RP i obrońców konstytucji, którzy czekali przy rondzie de Gaulle'a.
Prezydent Andrzej Duda zapraszał na marsz wszystkich Polaków. Żałuję, że swoją osobą legitymizował narodowców z ONR i włoskich neofaszystów z Fuorza Nuova. Ale haseł wzywających do przemocy na tle rasowym nie widziałem. Marsz, który przeszedł w niedzielę ulicami Warszawy był nad wyraz spokojny.
Andrzej Duda może odetchnąć, miasto nie spłonęło. Ale powodów do radości nie ma. Choć zapraszał na Marsz Biało-Czerwony, to zielone flagi ONR i czarne Fuorza Nouva były aż nadto widoczne.