Ten przekręt zasługuje na film! Muzyk z USA kupił lajki i udawał gwiazdę, w Europie grał do pustych sal
Threatin to pochodzący z Los Angeles, do tej pory nieznany zespół hard rockowy. Jego lider i jedyny członek oszukał mnóstwo osób. Jered Threatin wykreował siebie na idola podpierając się fikcyjnymi stronami i bazą nieistniejących fanów. Znane kluby w Wielkiej Brytanii pozwoliły mu zorganizować u siebie koncerty, na które nikt nie przyszedł. Teraz mówią o nim wszyscy.
Iluzja na wykupionych lajkach Zapowiedź europejskiej trasy. Ujęcia z rzekomych koncertów nie pokazują kto tak naprawdę gra, a muzyka pochodzi z nagrania studyjnego • YouTube / Threatin
Historia Threatin jest równie fascynująca, co przykra. Zespoły pracują latami na swój status, a i tak prawdziwej sławy doświadczają nieliczni. Amerykański muzyk poszedł na skróty i stworzył iluzję "fejmu". Przygotował promocyjne klipy, wytwórnię i agencję, wykupił dużo lajków w mediach społecznościowych, stworzył stronę fanclubu i koszulki. Wszystko to pic na wodę i fotomontaż (dosłownie!).
Screen ze strony www.threatclub.com
Właściciele klubów nabrali się nie tylko na fałszywe strony, ale zaliczki. Londyńskiemu klubowi Underworld z góry wpłacono 780 funtów - pokryło to wynagrodzenie pracowników lokalu. Agent Threatin zapewniał też, że w przedsprzedaży wykupiono już niemal 300 biletów, tymczasem na koncercie nie pojawił się nikt. No prawie nikt. Threatin - nagranie z koncertu w Manchesterze • YouTube / MetalSucks
Fikcja bliska rzeczywistości
Są tam wywiady skopiowane z innych stron (jak np. rozmowa z basistą Megadeth wzięty z Alternative Nation - nie zmieniono nawet autora!), linki do zewnętrznych recenzji, a towarzystwo znamienitych muzyków i kapel, ma tylko gruntować pozycję Threatin na scenie rockowej.
Screen z toprockpress.com
Samozwańczy idol Jered Threatin już powoli obrasta kultem. Zwłaszcza, że praktycznie wszystko z nim związane znajdziemy w internecie. Możemy posłuchać jego muzyki na Spotify, w tym debiutanckiego albumu "Breaking the World". Początkowo miał dosłownie kilkanaście odtworzeń, a w chwili obecnej liczba słuchaczy przekroczyła trzy i pół tysiąca.
Jego teledysk do piosenki "Living is Dying" ma już milion wyświetleń (teraz trudno ocenić ile zostało kupionych) i trąci myszką. Jered gra w nim sam na wszystkich instrumentach, co już wygląda podejrzanie jak na rzekomy zespół. Efekty wizualne przywodzą na myśl dokonania komputerów z końcówki XX wieku. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że to hołd dla starych metalowych klipów. Wystarczy jednak tego posłuchać, by czar prysł.
Historia wokół Threatin to pieczołowicie przygotowywana bajka z niezaplanowanym morałem. Muzyk tworzył ją latami i nie ukrywajmy - plan się połowicznie powiódł. Co prawda na jego koncerty prawie nikt nie przyszedł, ale teraz piszą o nim nie tylko branżowe, ale i mainstreamowe media na całym świecie. Może się też poszczycić trasą po Europie. Threatin - "Living is Dying" • YouTube / Threatin
Jered Threatin to mitoman, który ma szansę stać się dla muzyki tym, kim Tommy Wiseau i jego "The Room" są dla przemysłu filmowego. Legendą, która oparła się nie na wątpliwej jakości twórczości, ale przede wszystkim na nieprawdopodobnej otoczce.
Jered Threatin we własnej osobie•Fot. Facebook.com/threatin/