Andrzej Rozenek #TYLKONATEMAT: Trwają intensywne rozmowy o szerokiej koalicji lewicowej

Jakub Noch
Trwają intensywne rozmowy, które mają na celu stworzenie szerokiej koalicji – od Roberta Biedronia, przez SLD i Zielonych, po partię Razem. Taka koalicja byłaby na pewno gwarancją dla wyborców lewicowych, że ich głosy nie zostaną zmarnowane – mówi #TYLKONATEMAT Andrzej Rozenek. Jednocześnie polityk SLD zdradza, jaki jest wyborczy plan awaryjny lewicy.
Jaka jest sytuacja w SLD? Czy będzie duża koalicja lewicy na wybory do PE? Na te pytania Andrzej Rozenek odpowiada w rozmowie z naTemat.pl. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Merkel, Trump, Macron, Poroszenko – to część długiej listy światowych przywódców, którzy nie pojawią się na szczycie klimatycznym ONZ w Katowicach. To jakiś sygnał dla Polski?

Może być to sygnał dotyczący tego, że nie dość poważnie potraktowaliśmy ten szczyt. Przecież plan rozwoju energetyki, który prezentował minister Tchórzewski, idzie w pełni przeciw temu, co mówią naukowcy i co planuje UE i ONZ. To wygląda więc tak, jakby polski rząd przy okazji szczytu w Katowicach drwił z międzynarodowych celów.

Na dodatek Polska to kraj, w którym minister środowiska wycina lasy, a minister energetyki walczy z wiatrakami. Kraj, w którym co roku prawie 50 tys. ludzi umiera od zatrutego powietrza. To tak, jakby urządzać szczyt prodemokratyczny w Korei Północnej.


A może jest jeszcze jedna przyczyna? Może chodzi o stan demokracji w Polsce i relacje z partnerami na świecie...? Nad tą listą nieobecnych przywódców trzeba się więc poważnie zastanawiać.

Nigdy nie był pan entuzjastą zbytniego angażowania się USA w sprawy Polski. Ciekaw więc jestem, jak ocenia pan aferę wokół ambasadorki Mosbacher?

Dalej nie jestem entuzjastą angażowania się USA, szczególnie, gdy u sterów amerykańskiej polityki jest taka postać jak Donald Trump. Jednak trudno nie przyznać racji pani ambasador. Ingerowanie w media jest niedopuszczalne w świecie demokratycznym. Z tego punktu widzenia, trzeba przyznać, że racja jest po stronie USA.

Jednocześnie uważam, że każda zagraniczna ingerencja w naszą politykę to sprawa zła. Tym razem apelowałbym jednak do naszych rządzących, by zachowywali się w sposób demokratyczny, bo wtedy akurat takich ingerencji unikniemy.

Spodziewa się pan, że polskie media zaczną teraz akcję "inwestor z USA pilnie poszukiwany"? Jak widać na przykładzie TVN, ten amerykański pierwiastek stanowi skuteczną tarczę ochronną.

Wie pan, ja sobie bardzo cenię polskie media. Te, które są nasze, niezależne i nie muszą żyć tylko z reklam od Skarbu Państwa. Jeszcze sporo takich jest. Choć nie ma większego znaczenia, jaki jest akcjonariat danego wydawcy. Najważniejsze jest to, by media spełniały standardy, czyli były obiektywne i nie wysługiwały się władzy.

Tymczasem mamy dziś cztery koncerny, które tej władzy się wysługują. Jeden to media publiczne, a obok nich koncerny bracki Karnowskich, pana Sakiewicza, oraz dyrektora Rydzyka. Za ich sprawą równowaga medialna w Polsce została już dawno zachwiana. A to nie jest dobre dla państwa i społeczeństwa, gdy IV władza zaczyna iść pod rękę z politykami.

Ta "IV władza" sporo uwagi poświęca ostatnio SLD. Jest u was bardzo źle, czy tylko źle...?

Na pewno nie jest tak źle, jak wygląda to w niektórych mediach. Pewien bunt rzeczywiście jest, ale już tylko w środowisku warszawskiego SLD. Wynika on z tego, że działacze ze stolicy są bardzo niezadowoleni, iż szefostwo Sojuszu nie pozwoliło im pójść do wyborów samorządowych z Platformą Obywatelską.

Podobny bunt był w Poznaniu, ale już go nie ma. Tam chodziło o zupełnie inny problem. Były pretensje, że poznańskie SLD poszło do wyborów w koalicji.

Po każdych wyborach w partiach znajdują się jacyś niezadowoleni, podobnie jest w SLD. Z tym, że problemy pojawiły się tylko w tych dwóch miastach. Cała reszta Sojuszu rozumie, że w ostatnich wyborach musieliśmy podjąć takie, a nie inne decyzje. Ten wynik 6,7 proc. dla SLD nie był zły, biorąc pod uwagę frekwencje.

Leszek Miller wskazywał jednak na kiepski wynik w przeliczeniu na mandaty. W tym ujęciu okazuje się, że SLD poniosło dotkliwe straty.

Leszek Miller podchodzi do tematu bardzo technokratycznie. Dla wielu działaczy wybory samorządowe są najważniejsze, ale prawda jest taka, iż na nich świat się nie skończył. Liderzy partii muszą brać pod uwagę całe cykle polityczne.W obecnym cyklu od walki o samorządy tylko się zaczęło, a przed nami wybory europejskie, parlamentarne i prezydenckie.

Styl działania Włodka Czarzastego i reszty kierownictwa będzie można ocenić najwcześniej po wyborach do Sejmu i Senatu. Wówczas będą podstawy do oceniania skuteczności, bądź nieskuteczności liderów SLD. Dziś jesteśmy dopiero po pierwszym rozdziale tej historii. Ja widzę sens tych działań, wszystko idzie w dobrym kierunku.

Nie pierwszy raz ma pan tyle optymizmu. Gdy rozmawialiśmy w wrześniu, zapewniał pan, że znajdzie się obok Patryka Jakiego w drugiej turze wyborów prezydenta Warszawy. Co poszło nie tak...?

Gdy się kandyduje, trzeba wierzyć sukces. Choć przyznaję, że w ostatniej fazie kampanii czułem już, jaka będzie sytuacja. Nie było wątpliwości, że wybory prezydenta Warszawy zamieniły się w plebiscyt. Dynamika kampanii zrobiła się taka, że choćbyśmy stanęli na uszach, to i tak było przesądzone, że dwaj kandydaci zgarną większość głosów.

Pozostaje mi się cieszyć, że sprawa została rozstrzygnięta w pierwszej turza i wygrał Rafał Trzaskowski, a nie Patryk Jaki. To dla Warszawy dobre. A swój wynik biorę na klatę. Cieszyć się z niego nie mogę. Choć na miarę możliwości, zrobiliśmy ze sztabem wszystko, co się dało zrobić.

Czy przez pryzmat czasu nie ma pan odczucia, że osobny kandydat SLD w Warszawie wizerunkowo waszej partii bardziej zaszkodził niż pomógł?

Z punktu widzenia warszawskich działaczy SLD tak to wygląda, że trzeba było przyjąć dobrą ofertę Platformy, poprzeć Trzaskowskiego i mieć trochę radnych w mieście oraz dzielnicach. Inaczej widać to z punktu widzenia całego SLD.

Rezygnacja z wystawienia własnego kandydata i list przez partię, która w sondażach jest trzecią siłą, byłoby błędem. Gdybyśmy nie zdecydowali się na tę samodzielność w Warszawie, w Polskę mógłby pójść przekaz zniechęcający ludzi do startu z list SLD nie tylko w tych, ale i kolejnych wyborach.

Jakie są więc plany SLD na wybory europejskie? Idziecie razem z Razem, razem z Razem i Biedroniem, czy jednak osobno?

Trwają intensywne rozmowy, które mają na celu stworzenie szerokiej koalicji lewicowej – od Roberta Biedronia, przez SLD i Zielonych, po partię Razem. Taka koalicja byłaby na pewno gwarancją dla wyborców lewicowych, że ich głosy nie zostaną zmarnowane. Według sondaży, taki projekt mógłby liczyć na co najmniej 15-proc. wynik.

Do ziszczenia tej wizji potrzebna jest jednak wola wszystkich ewentualnych koalicjantów, dlatego te rozmowy są takie intensywne. Mamy jednak coraz mniej czasu, bo kampania wyborcza za chwilę wystartuje.

A co, jeśli ktoś się z tej koalicyjnej formuły wyłamie? Wówczas nie będzie można pozwolić na start wielu różnych „lewic”, bo wyborcy znowu będą nam to wypominali. Alternatywą pozostanie więc pójście szeroką koalicją demokratyczną, w takim "Bloku Europa", który proponuje Włodzimierz Cimoszewicz.

Wybory do PE znowu będą plebiscytem – za Europą lub przeciw niej. Taki blok proeuropejski złożony z PO, SLD, PSL, Nowoczesnej i innych sił, które zechcą do niego przystąpić, będzie miał ogromne szanse na zwycięstwo z PiS. To wydaje się więc również sensowną drogą.

W przypadku opcji z szerokim frontem lewicy jesteście w SLD gotowi, by oddać rolę głównego rozgrywającego Robertowi Biedroniowi?

O tym Włodek Czarzasty mówił już dawno. Zapewnił, że nie ma najmniejszego problemu, by jedynką w Warszawie był Robert Biedroń, jeśli taki jest jego warunek. Nie mamy z tym problemu, w SLD nie zamierzamy pełnić roli jakiegoś hegemona. Wszystkich traktujemy po partnersku i takiego samego traktowania oczekujemy.