5 komedii romantycznych, które dziś mogą przyprawiać o ból zębów

Ola Gersz
Dziś już się takich filmów o miłości nie robi – wzdychamy, oglądając "To właśnie miłość" czy "Pamiętnik". To prawda, romantyczne kinowe historie sprzed lat mają urok, którego dzisiejsze filmy – które często wyglądają tak, jakby wyszły spod taśmy – nie mają. Ale za urokiem kryje się często... problem. Bo nagle okazuje się, że filmy, które kochaliśmy kilka lat temu, teraz nas denerwują. I nie możemy ich oglądać. Przykładów daleko szukać nie trzeba.
Wiele naszych ulubionych filmów po latach zaczyna nas... wkurzać Fot. Kadr z filmu "To właśnie miłość"
Niektóre filmy (podobnie jak muzyka) starzeją się tak jak ludzie. Chociaż oczywiście nie tak samo – na pierwszy rzut oka nic się nie zmienia, a każdy kadr wygląda tak samo.

Jednak kiedy zaczniemy uważnie dany film oglądać, okaże się, że zaczął nas wkurzać. Bo decyzje bohaterów są jakieś pokręcone, motywacje – niezrozumiałe, a dialogi – problematyczne.

Dlaczego tak się dzieje? To proste. Mijają lata, zmienia się i obyczajowość, i polityczny klimat. Wydarzenia, takie jak chociażby ataki terrorystyczne, wybór Donalda Trumpa na prezydenta czy skandal seksualny w Hollywood, który przyczynił się do powstania potężnego ruchu #MeToo, zmieniają i świat, i każdego z nas.


Same filmy z kolei pozostają niezmienione. Są perfekcyjnie zamrożone na taśmie. Kiedy więc w 2018 roku oglądam film z 2005 roku – którym lata temu byłam zachwycona – może pojawić się zgrzyt. Było tak chociażby z serialem "Przyjaciele", kiedy ten trafił na Netflixa. Nagle ludzie, którzy jeszcze niedawno daliby się pokroić za obejrzenie chociaż jednego odcinka, zaczęli grzmieć, jakie to seksistowskie, homofobiczne, nierealne.

Nic na to nie poradzimy. Starość. Zmiany. Czas leci.

Najłatwiej zobaczyć starzenie się filmu w kwestiach obyczajowych. Tutaj nie trzeba lupy czy dogłębnych analiz, wszystko widać na pierwszy rzut oka. A jakie filmy są najbardziej idealne obyczajowo, jeśli nie komedie romantyczne czy melodramaty? Tak, to może zmartwić, ale ona starzeją się najbardziej.

I okazuje się, że nasz ukochany film z młodości z Hugh Grantem, który jest idealną propozycją na wieczór przy winie, może być trudny do strawienia. Bo jest – nie bójmy się tego słowa – seksistowski. Krzywdzący i dla kobiet, i dla naszej wizji miłości.

Oto pięć takich przykładów.

"To właśnie miłość" (2003)

Fot. Kadr z filmu "To właśnie miłość"
Zaczniemy z grubej rury. "To właśnie miłość" to już świąteczna propozycja obowiązkowa, film, którego plakat kopiują radośnie producenci wszystkich bożonarodzeniowych komedii o miłości.

To komedia romantyczna doskonała – zabawna, uroczę, trochę niegrzeczna, ironiczna, napakowana świetnymi aktorami i wpadającą w uszy muzyką. I nikomu jeszcze nie udało się tego obrazu w swojej kategorii zdeklasować – nie ma lepszej komedii romantycznej na święta, koniec, kropka.

Problem jest tylko taki, że tak jak w 2003 roku wszyscy piali z zachwytu, tak w 2018 roku niektóre wątki mogą nas denerwować.

A właściwie jeden wątek. Marka i Juliet. Tak, dokładnie ten wątek, który przeszedł już do historii popkultury i był kopiowany w każdej możliwej konfiguracji.

Dla przypomnienia: Juliet (Keira Knightley) wychodzi za mąż za Petera (Chiwetel Ejiofor). Jest zakochana i szczęśliwa, a przynajmniej na to wygląda, bo nie poznajemy jej punktu widzenia. Jest jeszcze ten trzeci, najlepszy przyjaciel Petera, Mark, świadek na jego ślubie (Mark to nikt inny jak Andrew Lincoln, czyli Rick z "Walking Dead").

Wszyscy współczujemy Markowi – okazuje się bowiem, że jest beznadziejnie zakochany w Juliet. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Tylko że kiedy te kilka lat temu wydawało mi się, że Mark jest niewiarygodnie romantyczny, to teraz uważam go za… creepa. Bo oto Mark, który kręcił film ze ślubu i wesela, uwiecznił na nim tylko Juliet. Jej twarz, sylwetka, oczy, usta, z bliska, z daleka. Był jak oko Wielkiego Brata, które kontrolowało każdy jej krok. Nie wiem jak wy, ale mnie by to zmroziło.

No i dochodzimy do TEJ sceny. W świąteczny wieczór Mark idzie do domu szczęśliwego małżeństwa, każe okłamać Petera, że to kolędnicy i pokazuje Juliet ręcznie zrobione karty. Na nich wyznaje kobiecie, że nie robi sobie żadnych nadziei, ale kocha Juliet i dla niego jest doskonała (kadr, na którym Mark trzyma kartkę z tym napisem, swego czasu był chyba tapetą na monitorach 3/4 dziewczyn).

Zadowolony Mark odchodzi, a Juliet całuje go przelotnie w usta i wraca do domu. Koniec, rozdział zamknięty, Mark odetchnął, może iść dalej.

Dlaczego w 2018 roku ta scena jest problematyczna? Dlatego, że Mark powinien uszanować granice Juliet. Kobieta kocha jego przyjaciela. Co więcej, nic nie wiedziała o uczuciach Marka. Ten nie ma więc żadnego prawa, żeby zaburzać jej spokój i zawracać głowę.

A nadal spotykam się z opiniami, że to Juliet jest… tą złą. Bo nie pobiegła za Markiem w stronę zachodzącego słońca, tylko dlatego, że ten zdobył się na romantyczny gest i powiedział, że jest doskonała. Tutaj twórcy "To właśnie miłość" zrobili wszystko dobrze – Juliet kocha Petera i na tym koniec.

Gest Marka nie jest więc dla mnie romantyczny. Jest desperackim aktem zakochanego mężczyzny, który za cenę czucia się dobrze postanowił wejść z butami w życie prywatne kobiety. Kobiety, do której wzdychał z ukrycia i obserwował ją jak stalker. Ludzie są zresztą w tej kwestii nadal są podzieleni – dla jednych to akt największego romantyzmu, dla innych powód do dania Markowi w twarz.

Co nie zmienia faktu, że "To właśnie miłość" doskonałym filmem jest.

"Masz wiadomość" (1998)

Fot. Kadr z filmu "To własnie miłość"

Chyba nie ma bardziej uroczego filmu. Nowy Jork jesienią, księgarnie, książki dla dzieci, bukiet świeżo zatemperowanych ołówków, The Cranberries w tle, Tom Hanks i Meg Ryan. "Masz wiadomość" niezmiennie znajduje się w czołówce każdej listy najlepszych komedii romantycznych.

Sama oglądałam ten film niezliczoną ilość razy (podobnie zresztą jak "To właśnie miłość"). Ale kiedy włączyłam go już jako dorosła kobieta, wkurzona wyłączyłam go po godzinie.

Dlaczego?

Bo Joe rujnuje biznes Kathleen. Bohaterka Meag Ryan prowadzi małą i uroczą księgarnię dla dzieci. Ale nagle pojawia się bogaty biznesmen, czyli Tom Hanks we własnej osobie, który na tej samej ulicy postanawia zbudować olbrzymiego kolosa księgarnianego, swoisty Empik.

Kathleen wkurza się i buntuje, chce za wszelką cenę uratować swój rodzinny biznes, który znaczy dla niej dużo więcej, niż miejsce pracy. Prawa rynku są jednak nieubłagane i Kathleen bankrutuje. Zostaje na lodzie.
Ale w tle tego biznesowego dramatu w najlepsze toczy się miłosna historia. Joe i Kathleen rozmawiają w sieci i powoli się w sobie zakochują. Żadne z nich nie wie z kim rozmawia.

Kathleen zakochuje się więc w mężczyźnie, którego w rzeczywistości nie znosi, bo przez niego wyleciała na bruk. A sam Joe w końcu poznaje jej tożsamość – ale nic jej nie mówi. I brnie w tę farsę.

Co tu jest więc problematyczne? To że Joe okłamywał Kathleen i nie powiedział jej nic w stylu "Hej, to ja – typ, który zrujnował Ci księgarnię – jestem tym facetem z Internetu". I to, że ta miłosna historia miała swój szczęśliwy finał, mimo że kariera zawodowa bohaterki legła w gruzach przez mężczyznę. W czasach, kiedy kobiety wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni i jest ich wciąż mniej na stanowiskach prezesowskich czy dyrektorskich, to może wywołać oburzenie.

Kathleen powinna więc dać Joe w twarz. Bo miłość miłością, ale zniszczył jej sklep, który był jej oczkiem w głowie. Pomyślmy, jak byśmy zareagowali w takiej sytuacji? Nie wiem, czy obyłoby się bez siarczystej kłótni. I rękoczynów. Albo sprawy w sądzie.

"500 dni miłości" (2009)

Fot. Kadr z filmu "500 dni miłości"

Ulubiona komedia romantyczna hipsterów. Film, który wywindował Josepha Gordona-Levitta na szczyt popularności i utwierdził nas w przekonaniu, że nie ma fajniejszej dziewczyny z sąsiedztwa niż Zooey Deschanel.

Tylko że przez lata byliśmy w błędzie. Bo "500 dni miłości" wcale nie jest komedią romantyczną, co zresztą sam Gordon-Levitt powiedział w jednym z ostatnich wywiadów. To w istocie historia mężczyzny, który zakochał się w dziewczynie na zabój i miał do niej pretensje, że ta nie czuła do niego tego samego.

Oto Tom zakochuje się w swojej nowej koleżance z pracy, uroczej i nieco zagubionej Summer. Ich historię poznajmy nie po kolei, w ułożonych niechronologicznie rozdziałach. Tom i Summer są razem, świetnie się razem bawią, ale nagle dziewczyna z nim zrywa. Co w 2009 roku wywołało pod adresem dziewczyny falę nienawiści widzów. – Ta głupia dziwka zostawiła tak fajnego chłopaka? Nienawidzę jej – powiedziała mi koleżanka po jednym z seansów.
Tylko że nikomu nie przyszło do głowy, że Summer wcale nie kochała Toma tak, jak on ją. W tej historii poznajemy bowiem wyłącznie perspektywę mężczyzny, nie wiemy co Summer myśli i czuje. Co samo w sobie jest… słabe. Kobieta jest pozbawiona głosu, tylko mężczyzna się liczy.

Kiedy więc Tom rozpacza i pomstuje, bierzemy jego stronę, chociaż w rzeczywistości powinniśmy wziąć stronę Summer. Bo miała odwagę powiedzieć chłopakowi, że to niestety nie to i musi zakończyć tę relację. Zdarza się, serce nie sługa.

Jednak to Tom w tej historii jest tym biednym, a Summer zdrajczynią. To jednak bohater Gordona-Levitta wcale nie zachowuje się tu fair. Bo zakochał się nawet nie w dziewczynie, ale w jej wyobrażeniu, w swoim ideale. I zdziwił się, że nagle rzeczywistość zapukała do drzwi.

Czas się obudzić, Tom. Nie każda dziewczyna musi cię kochać. Nie ma takiego obowiązku.

"Cała ona" (1999)

Fot. Kadr z filmu "Cała ona"
Tutaj będzie krótko i szybko. Ulubiona komedia romantyczna nastolatków w latach 90., kasowy hit i piękny Freddie Prinze Jr. na ekranie. Ale dzisiaj nie da się już tego oglądać.

Popularny przystojniak w liceum, niepopularna kujonka. Zakład z kolegą, że w ciągu sześciu tygodni zamieni tę brzydulę w królową balu. Rozkochanie w sobie dziewczyny tylko po to, żeby wygrać zakład. Kłamstwa i manipulacje. I w końcu wielka metamorfoza bohaterki – z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia.
Nie trzeba chyba udowadniać, że cała ta fabuła jest krzywdząca dla kobiet. I po prostu niesmaczna, a wręcz obrzydliwa. A do tego Laney wybacza chłopakowi, bo ten się w niej zakochał i – niesiony na skrzydłach miłości – zmienił.

A tutaj, szczerze mówiąc, nie ma nic na obronę Zacka. Zachował się skandalicznie, a nawet jeśli dziewczyna mu wybaczyła, czy naprawdę powinna z nim być? Miejże trochę szacunku do samej siebie, koleżanko.

I przypomnienie: żadna dziewczyna nie musi się zmieniać dla faceta.

"Pamiętnik" (2004)

Fot. Kadr z filmu "Pamiętnik"
"Pamiętnik" to nie romantyczna komedia. Raczej melodramat. Ale nie mogło go tu zabraknąć.

To już zresztą stąpanie po delikatnym gruncie – to film kultowy, taki, którego lepiej nie tykać. I który wiele osób uznaje za jedną z najromantyczniejszych historii, jakie wytworzyło kino. Głównie dlatego, że jest tam przystojny Ryan Gosling, który te 14 lat temu rozpalał wyobraźnię kobiet.

I jeszcze kilka lat temu tak mogło być, ale teraz na niektórych scenach nóż się w kieszeni otwiera. To idealny przykład filmu dla kobiet zrobiony przez mężczyzn – czyli kobieta ma tu w sumie mało do gadania.

Noah zauważa więc pewnego dnia Allie i zakochuje się od razu, mimo że nie zamienił z dziewczyną ani słowa. – Kiedy widzę coś, co mi się podoba, będę to miał – mówi wręcz i właśnie te słowa idealnie podsumowują całą te fabułę, która z założenia ma być romantyczna. Allie nie jest zainteresowana, ale Noaha nie interesuje słowo "nie" (#MeToo miałoby to używanie).

Atakuje ją z każdej strony, męczy, nawet... wiesza się na diabelskim młynie, na którym Allie jest z innym chłopakiem i szantażuje ją: albo ta się z nim umówi, albo on popełni puści barierkę i popełni samobójstwo.
Bardzo romantyczne. Dla Allie to raczej powinien być znak, że chłopak potrzebuje pomocy psychiatrycznej. Zwłaszcza, że w innej scenie Noah każe jej położyć się na jezdni i o mało co nie przejeżdża ich samochód. Naprawdę.

Problem z "Pamiętnikiem" jest taki, że wmawia się nam, że to miłość idealna. To nic że impulsywna, że Noah jest trudny, że Allie chce zrezygnować dla niego z nauki (!) – tak powinno być.

Kiedy Allie i Noah spotykają się po latach od rozstania (w międzyczasie Allie zgodziła się nagle wyjść za przystojnego żołnierza, który jeszcze na szpitalnym łóżku powiedział jej, że jest piękna – naprawdę), mężczyzna cały czas mówi jej, że powinna zrobić w końcu to, czego naprawdę chce. Tylko że Noah akceptuje tylko taką odpowiedź, w której to on jest pragnieniem Allie. W innym przypadku to, co Allie chce, jest nieważne.

Jakoś tak chyba nie mam już ochoty na seans "Pamiętnika". Są lepsi chłopcy na świecie niż Noah.