Siostry Godlewskie, paradokumenty, filmy Patryka Vegi, ale i popularne seriale. Produkcji, które oglądamy, bo są słabe, jest coraz więcej. "Hate-watching" to zjawisko negatywnego uzależnienia, które odbija się nie tylko na nas, ale i całej popkulturze. I będzie coraz gorzej.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Zjawisko opisał śpiewająco rapowy duet Dwa Sławy. "Nie lubię tego, wiem o tym, wiem o tym/A oczy mam jak pięć złotych, pięć złotych" – tekst z refrenu "Hate-watching" idealnie definiuje przypadłość, z którą wiele osób ma do czynienia. Mając do wyboru tyle świetnych tytułów, wybieramy te wywołujące w nas złość. Nie za dobrze to o nas świadczy.
"Yo, skoro się już łapiesz za kanały/Kochanie, włącz te jeb*ne kardashiany/Poważnie, trochę satysfakcji zaczerpniemy/Choć wk*rwia mnie to jak jeb*ny Macierewicz" – w piosence jest też o oglądaniu kabaretów, telezakupach, talent-showach, "Kuchennych rewolucjach". Programów, na które marnujemy swój czas, jest masa.
Gomułka rzucał skarpetkami w telewizor
Część osób, która traciła popołudnia na telenowelach w latach 90., zna to uczucie doskonale. Splatające się losy bohaterów "Mody na sukces" sprawiają, że łapiemy się za głowę, ale fani z utęsknieniem czekają na kolejne odcinki tej niekończącej się telewizyjnej farsy.
Hate-watching nie jest niczym nowym i istnieje od dawna. – Ponoć sekretarz Gomułka na widok "Kabaretu Starszych Panów" rzucał w telewizor kapciami – opowiada naTemat Wiesław Godzic, medioznawca z uniwersytetu SWPS. Zostało to potem zdementowane, ale coś w tej plotce jest.
Oglądamy programy, choć klniemy na nie pod nosem, z wielu względów. – Bo prowadzi je ten "palant", bo gatunek nam nie odpowiada. Kiedy ktoś przegrywa w teleturnieju, cieszymy się z tego albo czujemy się mądrzejsi od tego "głupka". Mamy potrzebę czucia się lepszym i dlatego włączamy też "Świat według Kiepskich", którzy serwują nam "matołów". Możemy się z nimi konfrontować – tłumaczy profesor.
Zjawisko jest najbardziej męczące przy serialach i programach w odcinkach. Film obejrzymy i, choć był fatalny, to już to mamy to z głowy. W przypadku seriali śledzimy kolejny epizod i kolejny i wściekamy się na siebie, że nie umiemy się opanować. Można zacytować Alberta Einsteina - "Obłęd: powtarzać w kółko tę samą czynność oczekując innych rezultatów". Zrozumiemy wtedy, że to nie jest do końca normalne.
Seriale złe, ale nie sposób się oprzeć
Mój niechlubny przykład to serial "The Walking Dead", który oglądałem pomimo ogromnej frustracji wynikającej z braku logiki w działaniach bohaterów. Z sezonu na sezon było coraz gorzej i wreszcie zdecydowałem, że z tym kończę. Dopiero w połowie ósmego sezonu!
Serial "Botoks" emitowany na Showmaxie oglądałem dla czystego hejtu i autentycznie nie mogłem się doczekać kolejnych odcinków. Wielu z nas ma swój hate-watchingowy tytuł, który nie jest typowym guilty pleasure (wstydzimy się oglądać, ale sprawia nam to radochę - np. komedie romantyczne).
Z drugiej strony - czasem warto poczekać. Serial "Gotham" zdecydowanie poprawił się po pierwszym sezonie. Podobnie jak "Better Call Saul". Takie wyjątki dają nam nadzieję przy innych produkcjach. To błędne koło.
Kiedy zapytałem kolegę serialomaniaka o przykład, podał "Flasha" - na podstawie komiksów DC. – Pierwsze dwa sezony były świetne, potem to totalna kaszana, ale i tak oglądam – mówi mi Jan. Dlaczego dalej się katuje tą produkcją?
– Jak zacząłem oglądać, to szkoda tego nie kontynuować. I z wiary, że następny sezon chociaż w części będzie dorównywać pierwszym. No i w jakiś sposób już się utożsamiasz z bohaterami i chcesz wiedzieć jakie będą ich dalsze losy – dodaje. Ogólnie seriale z superbohaterami nie są najlepsze, a fani komiksów śledzą je trochę w poczuciu obowiązku.
– Ja tak miałem z serialem "Arrow". Pierwszy sezon mnie zaciekawił. Miał swoje dobre momenty i wątki i to chyba przez nie oglądałem drugi sezon, który tak naprawdę był badziewny. Ale człowiek chyba tak ma, że ogląda, bo liczy, że pojawi się coś dobrego, jakiś wartościowy wątek. To chyba nasz taki wrodzony optymizm – mówi Paweł.
Zupełnie inne podejście ma Marta, która nienawistnie ogląda "Riverdale" na Netflixie. – Hate-watching jest po prostu przyjemny, nie wymaga dużego skupienia, a więc idealnie nadaje się na zakończenie trudnego i pełnego wyzwań dnia. Wystarczy odpalić serial i ulżyć sobie, zjadliwie komentując kolejne durne sceny. Można pobluźnić i się pośmiać. Świetny sposób na odreagowanie .
Sami nakręcamy spiralę słabych produkcji
Zmienił się sposób oglądania seriali. Teraz już nie czekamy na kolejne odcinki zakończone frapującymi cliffhangerami, ale pochłaniamy ciurkiem pełen sezon - takie maratony nazywają się binge-watchingiem. – Twórcy wiedzą o tym i nie dbają już o zawieszenie uwagi jak kiedyś – tłumaczy profesor Godzic.
Wystarczy podejrzeć i zobaczyć co ludzie włączają na smartfonach jadąc pociągami czy komunikacją miejską. – Seriale, teledyski i newsy. Uwielbiamy formy, które się dzieją. Mamy wrażenie, że jesteśmy zatopieni w tym świecie i nie stawiamy sobie żadnych pytań – dodaje. Telewizję określa się mianem gumy do żucia dla oczu. Trudno przerwać ruch szczęk czyli wpatrujących się oczu.
"Hatewatchingując" nie tylko marnujemy czas, ale dajemy do zrozumienia, że takich produkcji oczekujemy. Doskonały przykład to "Insatiable" Netflixa. Serial został zmiażdżony przez krytyków za m. in. wyśmiewanie otyłych ludzi (12 proc. w serwisie Rotten Tomatoes), widzowie oglądali go trochę po złości, na przekór poprawności politycznej... i w 2019 roku będzie drugi sezon.
Tymczasem inne seriale Netflixa jak "Daredevil", "Get Down" czy "Sense8", które były świetnie przyjmowane przez recenzentów i internautów, zostały nagle skasowane. Najwidoczniej nie cieszyły się wystarczającym powodzeniem. W dobie serwisów streamingowych producenci mają łatwy dostęp do statystyk, który pomaga im w podejmowaniu decyzji budżetowych.