"Jestem nauczycielem, na L4 nie idę". Dlaczego? Oni nie dołączyli do strajku i mają swoje powody

Adam Nowiński
Nauczyciele powiedzieli "dość" słabym płacom i tragicznej nowelizacji ustawy o szkolnictwie autorstwa PiS. Wzorem policjantów na formę protestu wybrali zbiorowe L4. Ale większość nie zdecydowała się na ten krok. Nam tłumaczą dlaczego. Okazuje się, że nie są to tak oczywiste sprawy.
Nauczyciele niedawno protestowali przeciwko reformie i nikt ich nie słuchał. Może "belferska grypa" pomoże. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– Wielu łatwo napisać, że idziemy na zwolnienie i siup, na nim jesteśmy – mówi nam Patrycja, 29-letnia nauczycielka podstawówki. – Ja nie poszłam na L4, chociaż gorąco popieram całą sprawę, bo po prostu nie mogłam. Mam kredyty, rodzinę, zobowiązania no i swoje dzieciaki w klasie, których nie mogę tak o sobie porzucić. Ja rozumiem, że trzeba być solidarnym i bez takich działań nic się nie zmieni, ale my, jako pedagodzy powinniśmy dawać przykład odpowiedzialności.

29-latka uczy w małej miejscowości. Na jej miejsce czeka kolejka chętnych, a jak sama przyznaje boi się, że przez takie "akcje" dyrekcja może jej nie przedłużyć umowy.


– Jak choruję w "dziwnym terminie", to się do tego nie nadaję. Wiem, że to podlega już pod kodeks pracy, ale takie są realia pracy młodych nauczycieli. Ja nie mam pieniędzy i czasu, żeby ciągać sie po sądach. A jak to w małej mieścinie bywa – u nas nic nie ginie i taki "wpis" do CV będzie się za mną ciągnął przez całe życie – stwierdza.

Już czekają na moje miejsce
– Nie strajkuję, ale popieram – rozpoczyna rozmowę z naTemat Marta, nauczycielka w szkole muzycznej.

– Dlaczego? Powodów jest kilka: finanse, obowiązki (nawet na zwolnieniu pojechałabym na koncert moich uczniów, bo trzeba), ale przede wszystkim nie umiałabym teraz olać moich uczniów. W tym tygodniu odbyły się egzaminy ze wszystkich instrumentów, a do tego koncert i audycje. Gdybym ich w tym tygodniu nie wspierała, zrozumieliby, ale... Na pewno byłoby poczucie zawodu – przyznaje nasza rozmówczyni.

Uważa, że porównywanie strajku nauczycieli do protestu policjantów jest nietrafione. W końcu nauczycieli jest nadwyżka, a policjantów deficyt.

– W tym roku już odebrano mi jedną grupę. Zapłaciłabym za bilet do Warszawy poganiać się po ulicach, ale jak mam dostać przez to L4 mniej kasy, to nie jestem za takim rozwiązaniem.

Wtóruje jej Maria, również nauczycielka w szkole muzycznej. Przyznaje, że na jej miejsce czeka mnóstwo chętnych, dlatego nie idzie na zwolnienie lekarskie.

– Nie jestem na L4 i jestem przeciwna takiej formie protestu, bo to jest zwykłe oszustwo. Jaki przykład dajemy młodym ludziom? – pisze nam kobieta.

Na tym cierpią dzieci
Dylemat finansowy nauczycieli to jedno. Drugim jest ich poczucie odpowiedzialności za swoich podopiecznych. Stefan, 45-letni nauczyciel technikum mówi nam wprost, że nie wziął udziału w proteście, chociaż go popiera, ale nie chciał pokazać, że ma "gdzieś" swoich uczniów.

– Długo zajęło mi budowanie zaufania i swojej pozycji wśród młodzieży. Często jestem dla nich wsparciem i może powiem nieskromnie, ale czuję, że jestem nauczycielem z powołaniem. Nie twierdzę, że ci, co protestują, nie są. Ja po prostu mówię o sobie, że dla mnie ważniejsi od pieniędzy są moi uczniowie. Szczególnie teraz, kiedy dotyka ich ta straszliwa reforma – tłumaczy naTemat Stefan. Jego zdaniem na proteście ucierpią tylko dzieci.

– My nie policja, która strajkując nikomu krzywdy nie zrobiła. Ich miał kto zastąpić na akcji "Znicz". Robili to strażacy. Nas nie da się zastąpić, bo jak nie zrobi tego koleżanka, kolega z pracy, to nie ma nikogo innego. A że było mniej mandatów, to tylko ludzie się ucieszyli. U nas ucierpią tylko te biedne dzieci. Można protestować. Popieram. Ale trzeba to zrobić z głową – dodaje. O 500 proc. więcej
Nauczyciele ogłosili protest w grudniu. Była to oddolna akcja, podobnie jak u policjantów. Dopiero potem dołączyły się do tego związki zawodowe i ZNP. Ich spontaniczna akcja spotkała się na ogół z ciepłym przywitaniem, ale frekwencja osób, które poszły na zwolnienie, nie była tak przytłaczająca. W wielu gminach i powiatach sygnalizowano, że nikt nie strajkuje.

Związek Nauczycielstwa Polskiego nie dysponuje dokładnymi danymi. Dopiero parę dni temu rozesłano do szkół ankiety, żeby sprawdzić ile osób nie stawiło sie do pracy, bo choruje. Inaczej jest z Ministerstwem Edukacji, które zaskoczyło nauczycieli i związkowców nowiną, że chorujących nie jest tak wielu, bo "tylko" 1,5 tysiąca w całym kraju.
Szef ZNP twierdzi jednak, że liczba nauczycieli na L4 zwiększyła się od ogłoszenia protestu pięciokrotnie, a tylko w samym województwie pomorskim jest 800 nauczycieli na L4.

– Tak można przypuszczać na podstawie tych informacji, które z niektórych województw do nas napływają. Jestem pełen podziwu dla umiejętności liczenia Ministerstwa Edukacji Narodowej. My dzisiaj nie wiemy, ilu mamy nauczycieli w skali całego kraju, a ministerstwo wie, ilu jest na zwolnieniach lekarskich, nie mając żadnej metody liczenia – komentował na antenie TVN24 Sławomir Broniarz, szef ZNP.

Związek planuje zaostrzenie protestu. 10 stycznia ma podjąć decyzję o strajku generalnym w całym kraju.