Przyjechałem, zobaczyłem, zawiodłem się. 7 atrakcji turystycznych, które rozczarowują na maksa

Ola Gersz
Wieża Eiffla, Big Ben, Times Square... Są takie atrakcje turystyczne, których aż wstyd nie zobaczyć, bo poleca się je na każdym kroku. Jednak to czasem zwykły pic. Najpopularniejsze miejsca wcale nie są najfajniejsze. A czasem są wręcz w ogóle niewarte odwiedzenia.
Niektóre atrakcje po prostu... rozczarowują Fot. 123rf
Czytasz o nich w przewodnikach, słyszysz entuzjastyczne opowieści znajomych, widzisz je na każdej liście w stylu "100 miejsc, które musisz odwiedzić w swoim życiu". W końcu mówisz sobie: "muszę to w końcu zobaczyć!".

Kupujesz bilet, jedziesz, patrzysz i... czujesz się zawiedziony jak nigdy w życiu. Słynna atrakcja turystyczna, o której tak marzyłeś, rozczarowała cię na całej linii. Bo za mała, za duża, za nudna, zbyt zatłoczona, za brzydka.

Rozczarowanie jest niestety wpisane w każdą podróż. A jest ono tym dotkliwsze, im większe były oczekiwania i marzenia. Bo miało być tak fajnie, wydałeś tak dużo pieniędzy i co? I nic.


Turyści opowiadają nam o miejscach, które najbardziej ich zawiodły. Oto 7 atrakcji, które atrakcjami są tylko na papierze.

Krzywa Wieża w Pizie

Fot.123rf
Jedna z najbardziej znanych budowli świata. Miejsce, w którym każdy chce mieć zdjęcie. Cel milionów turystów rocznie. Krzywa Wieża w Pizie we Włoszech.

Sława sławą, ale czy warto ją zobaczyć? Nie bardzo.

– Pojechałem do Toskanii i Piza miała być jednym z najważniejszych punktów mojej podróży – opowiada Michał. Na miejscu czekał go jednak ogromny zawód. – Okazała się nudnym miastem, w którym oprócz Krzywej Wieży nie ma absolutnie nic. A sama wieża ciekawa, ale po zrobieniu tego słynnego zdjęcia z rękami podtrzymującymi budowlę nie ma tam już nic do roboty. Do tego turystów jest tak wiele, że musisz się namęczyć, żeby tę fotkę zrobić.

W podobnym tonie brzmi Paulina. – Niby pięknie, ale poza Piazza dei Miracoli niewiele jest tam do zobaczenia, a na samym placu jest ciągle niewiarygodny tłum! Po pięciu minutach uciekłam, bo było bardzo głośno, duszno i klaustrofobicznie – mówi.

Michał radzi, żeby podczas pobytu w Toskanii – wbrew przewodnikom i programom podróżniczym, które pieją peany na część Pizy – Krzywą Więżę... ominąć. – Godzina drogi i jesteś w przepięknej Florencji. Lepiej skupić się na niej – radzi.

Paryż

Fot.123rf
Miasto miłości, miasto świateł, miasto artystów. Od wieków Paryż fascynuje, mami i kusi. Paryski mit ma się bardzo dobrze i do stolicy Francji niezmiennie ciągną tłumy turystów z całego świata. Jednak miasto nad Sekwaną nie wszystkim się podoba.

– Paryż, Paryż, Paryż. Wszyscy mówili, że muszę pojechać do Paryża. I pojechałam. To miał być idealny, romantyczny tydzień z moim chłopakiem – spoglądanie na miasto z samego szczytu Wieży Eiffla, piknik na Polach Elizejskich, niespieszne przechadzki po Montmartre – opowiada Paulina.

Rzeczywistość? Wcale nie taka idealna. – Najpierw uderzyło mnie, że Wieża Eiffla jest z bliska brzydka, taka zwykła konstrukcja z metalu. Do tego to symbol Paryża – bez niej na horyzoncie to miasto wcale nie jest aż takie fascynujące. A kiedy wspięłam się na szczyt wieży... w panoramie francuskiej stolicy oczywiście jej nie było. Szczerze mówiąc, widok z góry wcale mnie nie oszołomił – wyznaje.

– Do tego dzikie tłumy turystów, drożyzna i handlarze wciskający ci badziewie za 3 euro na każdym kroku – dodaje Paulina. I twierdzi, że woli Kraków.

Na to rozczarowanie Paryżem jest nawet oddzielna nazwa: syndrom paryski. Paulina nie jest więc wcale w tym uczuciu zawodu odosobniona.

Asia uważa, że mit Paryża został sztucznie wykreowany tylko po to, żeby ściągnąć turystów. – To największa ściema. Wystarczy odejść od Wieży Eiffla czy Luwru i ukazuje ci się zwykłe, szare i zaśmiecone miasto – mówi.

Z kolei zdaniem Oli Paryż brzydki nie jest, ale "ogrom ludzi i późna pora roku zrobiły swoje". Według Uli jest "całkowicie przereklamowany". A Jacek mówi, że to tylko "bezdomni, biedni imigranci i śmieci, a ładne budynki są w tle".

Sam Luwr zasługuje jednak na oddzielną wzmiankę. A przynajmniej jedno konkretne znajdujące się w nim dzieło.

Mona Lisa

Fot. 123rf
"Czy twój uśmiech ma kusić kochanków, Mono Liso? Czy jest to sposób na ukrycie złamanego serca? (...) Czy jesteś ciepła, czy jesteś prawdziwa, Mona Lisa?
Czy jesteś tylko zimnym i samotnym pięknym dziełem sztuki?" – śpiewał Nat King Cole.

Nawet jeśli o sztuce nie wiesz absolutnie nic, z pewnością znasz "Monę Lisę" Leonarda Di Vinci. To najsłynniejszy obraz na świecie. I największe rozczarowanie ludzi, których do paryskiego Luwru ściągnęła tylko dama z tajemniczym uśmiechem.

Głównie z powodu rozmiaru. Ludzie spodziewają się bowiem imponującego obrazu na miarę chociażby "Panoramy Racławickiej", a ich oczom ukazuje się... obrazek. "Mona Lisa" ma bowiem tylko 77 na 53 centymetry.

– Ten obraz znałam na pamięć, jak każdy. Poszłam do Luwru, bo chciałam zobaczyć go na żywo, w końcu to arcydzieło. Kiedy zobaczyłam maleńki obraz, który do tego jest otoczony barierkami, tak się wkurzyłam, że wyszłam z sali – opowiada Iza.

Aneta, studentka historii sztuki, była jednak świadoma mało imponujących rozmiarów "Mony Lisy". To co ją rozczarowało, to fakt, że przez tłumy ludzi nie mogła ani przyjrzeć się dokładnie obrazowi, ani zrobić zdjęcia.

– Przez 10 minut cierpliwie czekałam, aż zrobi się miejsce. Jednak zwiedzający tak się pchali, że w końcu zdałam sobie sprawę, że nie mam szans na zobaczenie obrazu, jeśli nie zacznę się pchać. I tak zrobiłam, bo miałam już dość. Ludzie mnie wyklinali w różnych językach, ale przynajmniej ustawiłam się tuż za barierką – mówi Aneta.

Serce Londynu

Fot. 123rf
"London calling" – śpiewał zespół The Clash. I chociaż nikt nie wie, co to właściwie znaczy, to Londyn wzywa i przyzywa. W brytyjskiej stolicy nie można narzekać na nudę – dla fanów popkultury, sztuki, sportu czy... barów to prawdziwy plac zabaw. Ale dla wielu centrum Londynu jest absolutnie nieznośne.

– Jedna wielka komercja – opowiada Paula. Jak zaznacza, w Londynie była w weekend i zdołała zobaczyć tylko to nieszczęsne centrum, ale nie zachęciło jej ono do głębszej eksploracji miasta.

– Oxford Street to piekło. W sobotę wieczorem nie da się nią przejść, żeby nie wpaść na dziesiątki ludzi. Wszędzie są krzykliwe okna wystawowe i reklamy, ludzie jak omamieni chodzą od sklepu do sklepu, w Primarku kobiety kłócą się o kawałek szmaty, a obok butików śpią bezdomni. Jeśli miałabym zilustrować zgniliznę zachodu jednym obrazkiem, byłaby to Oxford Street – mówi o głównej zakupowej ulicy w Londynie Paula.

– Nie zobaczyłam nawet Big Bena, bo właśnie jest w remoncie – dodaje.

Podobne odczucia ma Klaudia. – Miałam wielkie wyobrażenia i jestem oczarowana Londynem, wszystko na plus. Oprócz jednej rzeczy: Westminsteru (szczególnie okolice Big Bena, Charing Cross Road i Westminster Bridge) i Oxford Street. Nie znoszę tych miejsc. Tłok, jakiego nigdzie indziej nie widziałam. Ludzie, którzy przy Big Benie wchodzą na jezdnię i nie patrzą czy coś jedzie, bo zdjęcie jest ważniejsze. Przepychanki. Mnóstwo śmieci na ulicach. Brudna Tamiza, brązowa woda – relacjonuje.

Klaudia wtóruje też Pauli w temacie Oxford Street. – To największe rozczarowanie. Tłumy takie, że nie da się trzymać rąk inaczej niż płasko przy tułowiu. Klaksony, wpadanie na siebie, zero uprzejmości i kultury, brudno. I ten kontrast – obok siebie stoją luksusowy dom towarowy Selfridges i tandetne sklepy z pamiątkami po jednym funcie – mówi.

A Ola radzi, żeby nigdy nie wchodzić na London Eye. – 25 euro za kręcenie się w miejscu żółwim tempem i oglądanie tej samej panoramy, ale z różnych wysokości. Popodziwiałam Londyn z góry, zrobiłam dwa zdjęcia i tyle. Wynudziłam się jak mops – wyznaje.

Podsumowanie? Londyn: tak. Centrum Londynu: nie.

Mediolan

Fot. 123rf
Może i stolica mody, ale wielu turystów Mediolan wcale nie zachwyca.

Paweł: – Mediolan mnie totalnie rozczarował. Emilia: – Mediolan z włoskich miast podobał mi się najmniej, a miałam wobec tego miejsce jakieś oczekiwania. Paulina: – Mediolan mnie zawiódł, ale zjadłam tam najpyszniejszy makaron.

Nie da się ukryć, że pozytywnych opinii na temat Mediolanu jest znacznie mniej niż tych drugich. To drugie największe miasto we Włoszech w kulturowej świadomości funkcjonuje jako miasto cudów i stylu, ale dla wielu wcale takie nie jest. Zdaniem niektórych to włoskie miasto... wcale nie jest takie włoskie.

– To okropne miasto, zero włoskiego klimatu. Wielkie budynki, sklepy, pełno samochodów, żadnych wąskich i klimatycznych uliczek. Przy katedrze i w modowej dzielnicy, czyli Złotym Kwadracie jest tłok jak na bazarze – opowiada Ala. I poleca oddalone o godzinę drogi "magiczne" Bergamo.

Piotrek dodaje z kolei, że Mediolan jest bardziej zachodnią metropolią niż włoskim miastem z duszą. – Kiedy tam pojechałem za pierwszym razem, byłem rozczarowany. Ale potem Mediolan mnie przekonał, chociażby katedrą Narodzin Św. Marii. Myślę, że nie ma co porównywać Mediolanu z innymi włoskimi miastami, jest po prostu inne – mówi.

Stonhenge

Fot. 123rf
Jeśli Stonhenge, to tylko ta piosenka. Jednak nie wszyscy zachwycają się tą tajemniczą kamienną budowlą w Anglii, tak jak bohater przepysznie ironicznego utworu duetu Ylvis.

– To takie małe gó...o – mówi wprost Nina. – Kupa brzydkich kamieni na pole. I tyle – dodaje.

– Tajemnica tajemnicą, energia energią, historia historią, ale trudno czuć tę całą domniemaną mityczną moc i magię, kiedy z nieba leje się deszcz, a dokoła ciebie są dziesiątki krzyczących ludzi. Już lepiej o tym czytać i pooglądać zdjęcia – twierdzi Wojtek.

– Kamienie, kamienie, kamienie. Po co mam oglądać kamienie? – zauważa z kolei Iga. I coś w tym w sumie jest.

Times Square

Fot. 123rf
Centrum świata i synonim Nowego Jorku, czyli miasto, które nie śpi i do którego większość ludzi chciałaby pojechać chociaż raz w życiu. W końcu nawet w filmach bohaterowie marzą o Nowym Jorku. Ktoś przyjeżdża z małej miejscowości w jakimś zapomnianym stanie USA, staje na samym środku Times Square i mówi "i made it".

Jednak rzeczywistość jest mniej filmowa (chociaż to doskonałe miejsce, żeby powiedzieć coś ważnego). – Tłum, tłum i jeszcze raz tłum. Nie ma opcji, żeby móc spokojnie pospacerować czy porobić zdjęcia – mówi Kasia.

Z kolei Teresa dziwi się, że takie miejsce jest w ogóle popularne. – Milion reklam i samochodów, hałas nie z tej ziemi, wszystko rusza się, świeci i mruga. Nie da się tam wytrzymać dłużej niż kilka minut – twierdzi.

– Tam naprawdę nie ma nic ciekawego. Poszłam do sklepu z M&M'sami, popatrzyłam na billboardy i tyle. Uciekłam potem w inne części miasta. W Nowym Jorku naprawdę jest co robić, Times Square do szczęścia niepotrzebny – dodaje Teresa.

Jednak nie zanosi się na to, że miliony turystów pomyślą to samo.