W PiS "taśmy Kaczyńskiego" przyjęto spokojnie. Ujawniono jednak, co może być dla nich największym kłopotem

Piotr Rodzik
To nie jest tak, że nic się nie stało. Ale też nie jest to dla nas cios zabójczy, po którym się nie podniesiemy – uważa "ważny polityk PiS", którego cytuje" Gazeta Wyborcza". W partii po ujawnieniu taśm panują dobre nastroje – medialny przekaz nie jest tylko na pokaz. Dziennik dotarł jednak do informacji, jak odebrano fakt, że prezes dał się nagrać.
Jarosław Kaczyński od początku miał bagatelizować sprawę publikacji "Gazety Wyborczej". Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– Temat był tak podgrzany, że rozmawiano o nim też przy Nowogrodzkiej – mówi cytowany polityk PiS. I to właśnie zapowiadana publikacja, o której było bardzo głośno w poniedziałek, była tematem pilnego spotkania na Nowogrodzkiej – nie sprawa Bartłomieja M.

W partii panowało mimo wszystko zaskoczenie – głównie z tego powodu, że nieoficjalne informacje dotarły na Nowogrodzką tak późno. Już wtedy jednak podejrzewano, że materiał będzie dotyczył inwestycji Srebrnej i że w sprawę zamieszana jest rodzina Jarosława Kaczyńskiego. Na wszelki wypadek z wtorkowych porannych rozmów w mediach wycofano polityków PiS.


– Prezes bagatelizował publikację. Mówił, że jeśli o to chodzi, to on nic takiego nie powiedział, jedynie, że nie będzie inwestycji – opowiada polityk znający kulisy narady.

W partii, choć prezesa bronią całkowicie, przyznają, że kłopot jest. Ale inny niż wszyscy się spodziewali. – To nie jest kryzys, ale bagatelizować tego nie możemy. Pokazywanie Kaczyńskiego jako kapitalistę, biznesmena, który obraca setkami milionów złotych, jest niewiarygodne. To, co osłabia wrażenie jego siły, to to, że został nagrany, że ot tak, można go nagrać w jego własnym gabinecie – mówi "Wyborczej" osoba z kręgów szefa partii.

Ostatecznie według PiS partia na kryzysie nic nie straci – co najwyżej będzie miała problem z pozyskaniem wyborców niezdecydowanych. – To jest kłopotliwe, ale jeśli ktoś oczekuje, że poleci nam do 10 proc., to jest w błędzie – przekonuje jeden z rozmówców.

źródło: Gazeta Wyborcza