Nikt już nie mówi o kimś "zbetonowany pterodaktyl". Tak zmienił się slang w ciągu 35 lat
Kiedy robimy imprezę nikt nie spodziewa się "leju po bombie" tylko po prostu "wbija na melanż". O mniej urodziwych ludziach też mówimy inaczej niż "moskwicz" albo "princ". Niby jeden kraj, ledwie 35 lat wstecz, a tyle zmian w naszym codziennym języku.
Skumalibyście (zrozumielibyście), co znaczą takie zwroty jak "zbetonowany pterodaktyl" albo czym był "lej po bombie"? Na kogo mówiło się "moskwicz", a kto zasłużył na to, żeby powiedzieć mu "kup se limbę i się wypałuj!"?
Kiedy czyta się ten krótki słownik, widać, że wraz z powiewem wolności – ekspansją zachodnich programów telewizyjnych, hip hopu i internetu – język potoczny mocno się zmienił. A co do znaczenia przywołanych zwrotów – sprawdźcie sami:
– Dorastałem na osiedlu Za Żelazną Bramą w Warszawie – kontynuuje. – Dzielnice zamieszkiwał dziwny konglomerat aparatczyków i inteligencji, z przewagą tych drugich. Nie mówiliśmy jakąś totalną grypserą. Mickiewiczem też nie, ale zdecydowanie "po polsku". Mój słownik mowy potocznej to raczej klasyki:
Klasyki, aha. Ciekawe, która z moich koleżanek jarałaby się (byłaby zadowolona) z porównania jej do miotełki. Albo kto skumałby, gdybym zapytał go, co słychać u jego nietoperzy. "Pijany czy niespełna rozumu" – myślę, że właśnie taki zwrot usłyszałbym w odpowiedzi.
– chodź pograć w gałę – zaproszenie do gry w piłkę nożną;
– oberwać w pędzel – dostać w twarz w bójce;
– niekrzywa miotełka – ładna dziewczyna;
– nietoperze – rodzice (bo czepiają się wszystkiego);
– pójść na pieczarki – wybrać się na zapiekankę z pieczarkami;
– dzikie węże biegają mi przed oczami – oznaka strachu lub zaskoczenia.
Język polski osobisty
Mój polski jest inny niż język radomskiej młodzieży w roku 1986, inny niż zdania padające za Żelazną Bramą w być może najbardziej przełomowej dekadzie we współczesnej historii Polski. Na pewno miały na niego wpływ wydarzenia, które nastąpiły po 1989 roku – swobodny dostęp do wytworów amerykańskiej popkultury, ekspansja hip hopu i w końcu internetu.
1 czerwca 2000 roku wychodzi "The Big Picture" – pierwszy pośmiertny album nowojorskiego rapera Big L'a. Czemu piszę o tym w tekście dotyczącym ewolucji słownika mowy potocznej Polaków? Ano dlatego, że numer drugi z albumu – "Ebonics (Criminal Slang)" dał życie kawałkowi "Slang" z debiutanckiej płyty warszawskiego rapera Pezeta.
Dwuminutowy kawałek z "Muzyki klasycznej" był dla mojego pokolenia leksykonem najczęściej powtarzanych na ulicy haseł. W końcu pojawiła się muzyka, która mówi naszym językiem, a czasem wprowadza do obiegu zupełnie nowe zwroty. Wystarczy wymienić takie hasła, jak: "propsy", "hajs się zgadza" czy "pozdro 600".Fragment piosenki "Slang"
Zastanawiać się to rozkminiać
Sztuka to świnia, muka to kiła
Przyglądać się to obcinać
Spać to kimać, wąchać to kirać
Chodzić - poginać, lipa to przypał
Atmosfera to klimat
Jaźwa to morda, wóda to gouda
Lufa to bomba, s*ka to zołza
Wśród raperów młodego pokolenia proces tworzenia ulicznej nowomowy również jest kozacki (bardzo mocny). Tu prym wiedzie Kaz Bałagane ze swoim zostawianiem rzeczowników bez odmiany ("byłem se w Amsterdam") i kreowaniem słów, które bardzo szybko znalazły się w powszechnie używanym slangu, jak np. określenie "mordziaty" (kumpel).
Każde miasto mówi po swojemu
Kiedy wyjechałem na studia do Lublina, po raz pierwszy spotkałem się z określeniami, których w Częstochowie (skąd pochodzę) w ogóle się nie używało. Kiedy mój przyjaciel ze Świdnika po raz pierwszy spytał mnie, czy mogę mu "pożyczyć jakąś sarę", za nic nie wiedziałem, czego gość ode mnie chce. A chodziło po prostu o pieniądze.
Globalna wieża babel
Internet to kolejny ważny czynnik, który kreuje naszą mowę. Wszystkie "ale urwał", "jestem hardkorem" czy "patrz szwagier, jaka franca" weszły do użytku równie niezauważalnie co korpojęzyk biur i call center, ze swoimi "targetami", "asapami" i "briefami".
Z drugiej strony bycie w internecie jakby zwolniło kopanie pokoleniowej dziury. Kiedy rozmawiam z 12-letnią Anią, która dorastała z internetem, podstawowe określenia na szkołę ("buda"), pieniądze ("hajs") czy rodziców ("starzy"), pozostały niezmienne w stosunku do mojego słownika.
– Tak mówimy w szkole, choć może o czymś mi nie wiadomo – pisze moja rozmówczyni na swoim "fonie", a ja przestaję się wtedy obawiać, że po latach stałem się "zbetonowanym pterodaktylem".