Nikt już nie mówi o kimś "zbetonowany pterodaktyl". Tak zmienił się slang w ciągu 35 lat

Kamil Rakosza
Kiedy robimy imprezę nikt nie spodziewa się "leju po bombie" tylko po prostu "wbija na melanż". O mniej urodziwych ludziach też mówimy inaczej niż "moskwicz" albo "princ". Niby jeden kraj, ledwie 35 lat wstecz, a tyle zmian w naszym codziennym języku.
Młodzieżowy slang uległ zmianie na przestrzeni ostatnich 35 lat. Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta / Facebook / Radom. Retrospekcja
Siema! Na fanpage'u Radom. Retrospekcja pojawiła się lista zwrotów, którymi posługiwała się młodzież w 1986 roku, wyciąg pochodzi z publikacji "Kontakt. Wojewódzki Informator Kulturalny". Kiedy czytam te hasła 35 lat później, stwierdzam że miałbym problem ze zrozumieniem młodzieży roku Czarnobyla.

Skumalibyście (zrozumielibyście), co znaczą takie zwroty jak "zbetonowany pterodaktyl" albo czym był "lej po bombie"? Na kogo mówiło się "moskwicz", a kto zasłużył na to, żeby powiedzieć mu "kup se limbę i się wypałuj!"?

Kiedy czyta się ten krótki słownik, widać, że wraz z powiewem wolności – ekspansją zachodnich programów telewizyjnych, hip hopu i internetu – język potoczny mocno się zmienił. A co do znaczenia przywołanych zwrotów – sprawdźcie sami: – Nie kojarzę większości z tego, co znalazło się na tej liście – mówi mi Paweł, rocznik 1971. – "Głowa mała" to mówiła moja mama, kojarzę "luja" i "fiziola", no i "sztynks", choć niekoniecznie w takim wydaniu. Tu porównania zależały od wyobraźni opowiadającego – wspomina mój rozmówca.


– Dorastałem na osiedlu Za Żelazną Bramą w Warszawie – kontynuuje. – Dzielnice zamieszkiwał dziwny konglomerat aparatczyków i inteligencji, z przewagą tych drugich. Nie mówiliśmy jakąś totalną grypserą. Mickiewiczem też nie, ale zdecydowanie "po polsku". Mój słownik mowy potocznej to raczej klasyki:


chodź pograć w gałę – zaproszenie do gry w piłkę nożną;
oberwać w pędzel – dostać w twarz w bójce;
niekrzywa miotełka – ładna dziewczyna;
nietoperze – rodzice (bo czepiają się wszystkiego);
pójść na pieczarki – wybrać się na zapiekankę z pieczarkami;
dzikie węże biegają mi przed oczami – oznaka strachu lub zaskoczenia.

Klasyki, aha. Ciekawe, która z moich koleżanek jarałaby się (byłaby zadowolona) z porównania jej do miotełki. Albo kto skumałby, gdybym zapytał go, co słychać u jego nietoperzy. "Pijany czy niespełna rozumu" – myślę, że właśnie taki zwrot usłyszałbym w odpowiedzi.

Język polski osobisty
Mój polski jest inny niż język radomskiej młodzieży w roku 1986, inny niż zdania padające za Żelazną Bramą w być może najbardziej przełomowej dekadzie we współczesnej historii Polski. Na pewno miały na niego wpływ wydarzenia, które nastąpiły po 1989 roku – swobodny dostęp do wytworów amerykańskiej popkultury, ekspansja hip hopu i w końcu internetu.

1 czerwca 2000 roku wychodzi "The Big Picture" – pierwszy pośmiertny album nowojorskiego rapera Big L'a. Czemu piszę o tym w tekście dotyczącym ewolucji słownika mowy potocznej Polaków? Ano dlatego, że numer drugi z albumu – "Ebonics (Criminal Slang)" dał życie kawałkowi "Slang" z debiutanckiej płyty warszawskiego rapera Pezeta.

Fragment piosenki "Slang"


Zastanawiać się to rozkminiać
Sztuka to świnia, muka to kiła
Przyglądać się to obcinać
Spać to kimać, wąchać to kirać
Chodzić - poginać, lipa to przypał
Atmosfera to klimat
Jaźwa to morda, wóda to gouda
Lufa to bomba, s*ka to zołza

Dwuminutowy kawałek z "Muzyki klasycznej" był dla mojego pokolenia leksykonem najczęściej powtarzanych na ulicy haseł. W końcu pojawiła się muzyka, która mówi naszym językiem, a czasem wprowadza do obiegu zupełnie nowe zwroty. Wystarczy wymienić takie hasła, jak: "propsy", "hajs się zgadza" czy "pozdro 600".

Wśród raperów młodego pokolenia proces tworzenia ulicznej nowomowy również jest kozacki (bardzo mocny). Tu prym wiedzie Kaz Bałagane ze swoim zostawianiem rzeczowników bez odmiany ("byłem se w Amsterdam") i kreowaniem słów, które bardzo szybko znalazły się w powszechnie używanym slangu, jak np. określenie "mordziaty" (kumpel).

Każde miasto mówi po swojemu
Kiedy wyjechałem na studia do Lublina, po raz pierwszy spotkałem się z określeniami, których w Częstochowie (skąd pochodzę) w ogóle się nie używało. Kiedy mój przyjaciel ze Świdnika po raz pierwszy spytał mnie, czy mogę mu "pożyczyć jakąś sarę", za nic nie wiedziałem, czego gość ode mnie chce. A chodziło po prostu o pieniądze. Potem dowiedziałem się również, kim jest "brejdak" (brat) i kilka razy ktoś dał mi się "kajtnąć" (przejechać) na swoim rowerze. Innych różnic nie pamiętam.

Globalna wieża babel
Internet to kolejny ważny czynnik, który kreuje naszą mowę. Wszystkie "ale urwał", "jestem hardkorem" czy "patrz szwagier, jaka franca" weszły do użytku równie niezauważalnie co korpojęzyk biur i call center, ze swoimi "targetami", "asapami" i "briefami".

Z drugiej strony bycie w internecie jakby zwolniło kopanie pokoleniowej dziury. Kiedy rozmawiam z 12-letnią Anią, która dorastała z internetem, podstawowe określenia na szkołę ("buda"), pieniądze ("hajs") czy rodziców ("starzy"), pozostały niezmienne w stosunku do mojego słownika.

– Tak mówimy w szkole, choć może o czymś mi nie wiadomo – pisze moja rozmówczyni na swoim "fonie", a ja przestaję się wtedy obawiać, że po latach stałem się "zbetonowanym pterodaktylem".