"Wielka ucieczka". Dlaczego Kaczyński wysyła swoich najbliższych ludzi do Brukseli?
Ministrowie uciekają z tonącego statku przed odpowiedzialnością za 4 lata rządów "dobrej zmiany". Trwa wielka akcja ewakuacja do Brukseli. Tak najczęściej odbierana jest lista PiS do PE. Niektóre nazwiska wywołują zdziwienie, inne szok. Dlaczego prezes miałby chcieć pozbyć się Beaty Mazurek, która jest twarzą PiS? Albo Joachima Brudzińskiego, o którym mówiono, że mógłby być jego następcą?
A także o tym, że do Brukseli chcieliby się udać najbliżsi współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego. Mazurek, Brudziński, Zalewska, Kempa, Szydło – te nazwiska wywołują największe emocje.
"Obie hipotezy źle wyglądają"
– Są dwie hipotezy – reaguje w rozmowie z naTemat politolog, prof. Radosław Markowski. – Jedna jest taka, że czują, że okręt tonie i czmychają. Oczywiście odbywa się to kosztem publicznym, bo muszą zaprzestać działalności jako ministrowie. I jest to niepokojące, że jest ich aż tylu.
Druga dotyczy samego PiS. – W partii nie ma żadnego zaplecza, w ogóle nie mają kogo wystawić, co byłoby atrakcją dla ludzi. Dlatego na pierwszych miejscach wystawiają tych, którzy są rozpoznawalni. Po wyborach osoby te zrezygnują z mandatów i na ich miejsca wejdą inni, którzy są nierozpoznawalni. Mandaty złożą z powodów patriotycznych, bo ojczyzna będzie ich wzywać.
Która hipoteza wydaje się bardziej prawdopodobna? – Nie wiem. Ale obydwie źle wyglądają. Proszę spojrzeć na biografie tych ludzi. Czy oni mają jakiekolwiek profesjonalne przygotowanie? Czy kiedykolwiek specjalizowali się w sprawach europejskich? – pyta retorycznie profesor.
Prezes wahał się z Mazurek
Można zrozumieć, że chodzi o duże nazwiska, które mają być lokomotywą w wyborach. PiS twierdzi, że mocne, z czym można dyskutować, bo wiadomo, do czego Anna Zalewska doprowadziła edukację, czy Witold Waszczykowski polską dyplomację.
Ale dlaczego Kaczyński wypycha akurat swoich najbliższych współpracowników? Podobno wahał się w przypadku wicemarszałek Sejmu Beaty Mazurek. – Raz miała jechać, raz nie jechać. Raz mówiono, że tak będzie lepiej, albo tak. Wydaje mi się, że prezes niespecjalnie chciał ją puścić, bo przecież sprawdza się jako rzecznik PiS. Ale ona chciała startować – mówi nam jeden z polityków PiS.
Po co? – Jak zdobędziemy mandat, to będziemy decydować, czy go objąć – jej słowa właśnie wywołały niemałe oburzenie.
Brudziński niespodzianką również w PiS
Jak się dowiadujemy, kandydatura Joachima Brudzińskiego wywołała duże zaskoczenie nawet w samym PiS. Nikt się tego nie spodziewał.
– To była niespodzianka dla wszystkich. Jeszcze tego samego dnia osoby z jego środowiska mówiły, że to jest niemożliwe, by on kandydował, a po ujawnieniu jego nazwiska mówiły, że to jest nieprawda. To było największe zaskoczenie na listach, choć o paru innych nazwiskach też wcześniej nie było słychać. Ale przy Joachimie można uznać je za drobne "niespodzianeczki"– mówi nam nieoficjalnie polityk "dobrej zmiany". Tu wspomina o wicemarszałek Senatu Marii Koc i rzeczniczce rządu Joannie Kopcińskiej.
Tak jak wielu publicystów, czy internautów, sam doszukuje się nie tylko drugiego, ale nawet trzeciego i czwartego dna wystawienia kandydatury Brudzińskiego. Mówiło się przecież, że szef MSWiA był typowany na następcę Kaczyńskiego, jest drugą osobą po prezesie, wyjeżdżał z nim na wakacje. O co chodzi?
– Oczywiście można założyć, że Joachim Brudziński może po wyborach do PE zrezygnować z mandatu. Wyobrażam sobie tamą możliwość, że np. zdobywa 120 tys. głosów, a Czesław Hoc, który jest za nim na liście 23 tys. A pół roku później Joachim startuje w wyborach do Sejmu, Hoc wchodzi na jego miejsce. Wszyscy są zadowoleni, nie ma konfliktu interesów. Ale tego nie wiemy, czy tak się stanie – słyszę. Sam Brudziński póki co zaprzecza.
Zdaniem naszego rozmówcy prawdopodobna może być inna hipoteza.
– Na przykład prezes Kaczyński może mieć zastrzeżenia do pracy niektórych obecnych eurodeputowanych PiS, którzy do tej pory nie byli bardzo aktywni. Co by nie powiedzieć, Platforma miała i dużą przewagę, i mocniejsze nazwiska w PE niż PiS. Być może prezes potrzebuje kogoś, kto pojedzie do PE i zrobi porządek z naszą delegacją, kogoś, kto będzie takim komisarzem politycznym. A Brudziński jest do tego idealny. Teoretycznie mógłby prowadzić część naszej polityki zagranicznej w Brukseli, mając kontakt z prezesem – mówi.
A kontakty w UE, jak spekuluje, mogłyby mu się przydać, gdyby np. miał zostać liderem partii. A kiedyś może premierem.
Już bezskutecznie startowali do PE
Do tej pory po Brudzińskim nie było widać większego zainteresowania polityką europejską. Zresztą, nie bardzo je widać również u paru innych kandydatów. Choć część z nich nie pierwszy już raz chce dostać się do PE – do tej walczyli bezskutecznie.
Przykładowo, Anna Zalewska startowała w 2009 i 2014 roku. Beata Kempa w 2014. A Beata Mazurek już w 2004 roku chciała wyjechać do Brukseli. I potem jeszcze raz, również w 2014.
– Jestem pewien, że Brudziński przyjmie mandat, bo w dniu wyborów wygasają pozostałe mandaty. Niezależnie czy przyjmie, czy nie, przestałby być być posłem na Sejm – słyszymy od jednego z europosłów.
"Jaka ucieczka? To rozsądny kompromis"
W PiS są niemal zachwyceni "mocnymi kandydaturami". Hasło "ucieczka" ich śmieszy. – Dla PiS to są poważne wybory. Powiedzmy szczerze, do tej pory niespecjalnie ktokolwiek w kierownictwie partii zwracał uwagę na wybory europejskie. Teraz jest inaczej. To nie jest ucieczka. Anna Zalewska już dawno miała to obiecane, Beata Kempa też już dawno była pewna – mówi nam inny z polityków.
Zwraca uwagę na jedną rzecz: – Do tej pory PiS było partią, która we wszystkich wyborach zawsze publikowała swoje listy jako ostatnia. A teraz zrobiła to na początku.
Która z hipotez się potwierdzi, musimy jeszcze trochę poczekać. Ale jedno wydaje się pewne. W PiS sami przyznają, że problem z kandydaturami był. – Bardzo nam zależało, żeby to były mocne listy. A na dzień dzisiejszy, gdybyśmy nie chcieli nikogo z rządu puszczać do Brukseli, to byłby problem, żeby je zrobić – twierdzi jeden z polityków.