"Był już minister, który chciał się sprawdzić". Szef ZNP nie zostawia suchej nitki na kandydaturze Zielińskiego

Jarosław Karpiński
– On po prostu był. Jak wielu ministrów był dość bezbarwny, nie miał nic do zaoferowania w kwestiach konkretnych rozwiązań związanych z pedagogiką. Spotykał się czasem ze związkowcami. Ale pytałem nawet swoich kolegów i nikt nie pamięta pana Zielińskiego z jakiegokolwiek wydarzenia, które wywarłoby jakieś szczególne piętno na edukacji, tudzież na sytuacji nauczycieli – tak Sławomir Broniarz, szef ZNP wspomina w rozmowie z naTemat pracę Jarosława Zielińskiego w MEN za pierwszych rządów PiS. Obecny wiceszef MSWiA być może znowu będzie chciał się sprawdzić w oświacie.
Szef ZNP Sławomir Broniarz nie potrafi wiele powiedzieć o kwalifikacjach ministra Zielińskiego do zarządzania MEN Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Minister Anna Zalewska "pakuje się" do Europarlamentu, ale za to na giełdzie nazwisk jej potencjalnych następców pojawił się dotychczasowy wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński. Jak pan przyjął tę kandydaturę?

Sławomir Broniarz, prezes ZNP: – Kilkadziesiąt lat temu, jeszcze wtedy doktor Stefan Treugutt, późniejszy profesor, gdy oceniał poezję młodych ludzi, którzy przysyłali do niego swoje wiersze, czasami bardzo delikatnie, ale dosadnie mówił: "pretekstu do dialogu brak". Wydaje się, że kandydatura pana Zielińskiego nie mieści się w kryteriach oczekiwań edukacji. Nie mówię – nauczycieli, ale właśnie edukacji.


Dorobek pana ministra, pomijam to słynne konfetti i inne wydarzenia, nie daje dzisiaj powodów ani podstaw do tego, by mówić zgodnie z Ewangelią św Jana, że "to jest ten, na którego czekamy". Nie możemy mówić o tym, że będziemy dzisiaj doraźnie rozwiązywać problemy nauczycieli w kontekście doświadczeń pana Zielińskiego z "rozwiązaniem chorobowym" w policji. Dzisiaj jest nam potrzebna osoba, która coś w edukacji zaprojektuje, zrealizuje, oceni i będzie miała szanse poprawić błędy. Chcielibyśmy zmierzać raczej w kierunku trenera Fergusona, a nie strażaka, czy policjanta w spadku Zielińskiego.

Były minister edukacji Roman Giertych napisał, że gdy za pierwszych rządów PiS zaczynał kierować MEN, to w ciągu 24 godzin pozbył się Zielińskiego z funkcji wiceministra edukacji i skomentował, że nie nadawał się on nawet na woźnego. Pan jest od wielu lat prezesem ZNP, więc też musi pan pamietać okres ministrowania Zielińskiego. Na czele resortu przed Giertychem stał obecny wicemarszałek Senatu z ramienia PiS Michał Seweryński, a Zieliński go zastępował. Premierem był Kazimierz Marcinkiewicz.

Ani pan Seweryński, ani pan Zieliński specjalnie się w mojej pamięci nie wyryli. Mam nadzieję, że nie wytyka mi pan mojego stażu związkowego (śmiech). Ale powtórzę, że pan Zieliński nie jest osobą, która odcisnęła piętno na naszej edukacji. On po prostu był. Natomiast w ogóle mówienie o tym, że kandydatura pana Zielińskiego, byłego kuratora w Suwałkach, potem wiceministra edukacji, a obecnie wiceszefa MSWiA, jest rozważana na ministra edukacji pokazuje, że nikt, kto ma naprawdę jakichś dorobek, kto ma nazwisko i jest darzony szacunkiem, nie chce objąć tego stanowiska.

Jeżeli padłaby np. kandydatura prof. Wittbrodta, który miał wiele cech predestynujących go do tego, żeby taki urząd piastować, to byśmy wiedzieli, że ktoś myśli o edukacji poważnie. A nie o tym, że za pół roku są wybory. Był już taki minister Dobrzański, który "chciał się sprawdzić w biznesie". Czy dzisiaj pan Zieliński chciałby się sprawdzić w oświacie? Tylko po co? Żeby wziąć protestujących nauczycieli krótko za twarz? To środowisko nie da sobą pomiatać, ale pan minister nie ma też nic do zaoferowania temu środowisku. On w razie nominacji byłby tylko urzędnikiem, który przychodziłby w al. Szucha, zarządzał i starał się przetrwać do wyborów. Nie jest to postać, na którą czeka edukacja.

Wróćmy jeszcze do kwalifikacji ministra Zielińskiego związanych z edukacją. Nic szczególnego panu nie utkwiło w pamięci z czasów jego obecności w MEN, czy wcześniej z czasów gdy był kuratorem w Suwałkach?

Niestety nie. On po prostu był. Jak wielu ministrów był dość bezbarwny, nie miał nic konkretnego do zaoferowania w kwestiach związanych z pedagogiką. Spotykał się czasem ze związkowcami. Ale pytałem nawet moich kolegów i nikt nie pamięta pana Zielińskiego z jakiegokolwiek wydarzenia, które wywarłoby jakieś szczególne piętno na edukacji, tudzież na sytuacji nauczycieli. W przeciwieństwie choćby do ministra Giertycha, czy wicepremiera Gosiewskiego, z którym także się spotykaliśmy w tamtych czasach.

Pan Zieliński był bezbarwną postacią, z którą nie wiążą się żadne emocje, ani pozytywne ani negatywne. Gdyby nie to, że mam dobrą pamięć jako nauczyciel historii, miałbym kłopot, żeby przypomnieć sobie, że ktoś taki jak Zieliński w ogóle funkcjonował w oświacie. Może coś więcej na jego temat mogliby powiedzieć nauczyciele z Suwalszczyzny, ale nie chcę mu ani szyć butów, ani przypinać jakiś łatek, bo zapamiętałem go tylko z tego, że był. A skoro wtedy nie dał się poznać w jakiś szczególny sposób, to nie ma żadnego uzasadnienia żebyśmy dzisiaj dyskutowali o Zielińskim jako o potencjalnym kandydacie na szefa MEN. To znaczy, że rząd goni w piętkę i nie ma nam nic do zaoferowania.

Wiele osób dowiedziało się dopiero teraz, że minister Zieliński zaczynał swoją karierę zawodową jako nauczyciel. Może warto sprawdzić, czy nie należał do ZNP?

Teoretycznie mógł należeć do ZNP, sprawdzę, bo Związek istnieje już 114 lat. Część nauczycieli w "Szkle kontaktowym” w TVN24 sarkastycznie komentowała, że w związku z pojawieniem się kandydatury pana Zielińskiego trzeba będzie wyposażyć się w nożyczki. Oczywiście w kontekście wycinania konfetti dla pana ministra. Ale poważnie – warto przemyśleć, czy to jest kandydatura, która w jakiejkolwiek mierze spełnia potrzeby dzisiejszej edukacji.