Ukradł kilka paczek kawy i 8 lat spędził w psychiatryku. Adwokat: "Nie jestem w stanie tego zrozumieć"

Daria Różańska
Warunki są kiepskie, personel dokucza, poniża. Nigdy nie wiadomo, ile czasu osadzony spędzi w ośrodku zamkniętym. Czasami zdrowy człowiek karmiony jest lekami i poddawany elektrowstrząsom. Później ślini się, nie czuje rąk, nóg. Jest wrakiem. Nie pamięta nawet, jak się nazywa. Jeśli ma szczęście, to trafi na kogoś, kto pomoże mu udowodnić, że niesłusznie jest przetrzymywany w psychiatryku.
Stanisław Belski w szpitalu spędził osiem lat, został tam skierowany za kradzież kawy. Krystian Broll za niesłuszne osadzenie w szpitalu psychiatrycznym domagał się 14,5 mln odszkodowania. Nie doczekał - zmarł w 2017 roku. Fot. Dominik Gajda, Michał Łapecki / Agencja Gazeta
Krakowski adwokat Piotr Wojtaszak od lat dochodzi praw pacjentów umieszczonych w zamkniętych zakładach psychiatrycznych. I ma spore sukcesy. – Są sprawy z prawomocnym orzeczeniem sądu, który stwierdzał, że dana osoba w szpitalu nie powinna była spędzić ani jednego dnia – mówi nam Wojtaszak.

Tak było m.in. w przypadku Feliksa Meszki (11 lat w szpitalu za to, że miał grozić sąsiadom), Krystiana Brolla (8 lat, groźby karalne) czy Stanisława Belskiego (8 lat w szpitalu za kradzież kilku paczek kawy). Dwóch z nich zmarło kilka lat po opuszczenia murów szpitala.


Adwokat: – Moim klientom został odebrany kawał życia, te osoby na kilkanaście lat trafiały do szpitala i przeżyły prawdziwą gehennę.

Szpital psychiatryczny dla człowieka osadzonego w nim za drobne przewinienia jest gorszą karą niż więzienie?

Adwokat Piotr Wojtaszak: – Pobyt w szpitalu psychiatrycznym w rozumieniu kodeksowym w ogóle nie jest karą. Ten środek zabezpieczający, który stosuje się w przypadku takich osób, jest to coś, co ma zabezpieczyć zarówno pacjenta, jak i społeczeństwo przed ewentualnym działaniem takiego człowieka. Jego zachowanie do końca nie jest przewidywalne. I to zarówno dla lekarzy, jak i dla wymiaru sprawiedliwości.
Krakowski adwokat Piotr Wojtaszak dochodzi praw osób, które zostały na długie lata zamknięte w szpitalach psychiatrycznych.Fot. Dominik Gajda / Agencja Gazeta
Leczenie izolacyjne ma za zadanie doprowadzić tę osobę do takiego stanu zdrowia, żeby mogła po wyjściu ze szpitala funkcjonować w sposób prawidłowy w społeczeństwie.

Wiemy już, że zgodnie z prawem odsiadywanie kilku czy kilkunastu lat w szpitalu psychiatrycznym, nie jest karą. Ale przecież jest to pozbawienie człowieka wolności, zamknięcie przed społeczeństwem. W więzieniu osadzony może przynajmniej wyjść na spacerniak.

Tak, to prawda. W zamkniętych zakładach psychiatrycznych nie ma takiego obowiązku. Często przez bardzo długi czas ktoś faktycznie może nie wychodzić w ogóle na zewnątrz. A przecież przebywanie na świeżym powietrzu mogłoby tylko pomóc poprawić stan zdrowia.

Dlaczego więc zdarzało się, że osadzeni w zakładach zamkniętych nie byli wyprowadzani na zewnątrz?

Albo dlatego że personel szpitala zwyczajnie nie chciał ich wyprowadzać, wskazując na różne przyczyny, albo nie było wystarczającej ilości osób z obsługi. Różne były powody.

W zakładach zamkniętych osadzeni otrzymują leki, czasami nawet poddawani są elektrowstrząsom.

Dokładnie, w warunkach szpitalnych podawane są środki farmakologiczne. Natomiast więźniowie w zakładach karnych otrzymują je tylko w szczególnych przypadkach.

Poza tym, osoby przebywające w szpitalach psychiatrycznych umieszczane są w salach dla chorych. Najczęściej na jednym oddziale jest około 50 osób. Ci ludzie mają ze sobą na co dzień do czynienia, nie mają żadnego ograniczenia w takich kontaktach. To czasami wpływa bardzo niekorzystnie na poszczególnych pacjentów.

Zwłaszcza, że w tej samej sali znajdują się osoby agresywne, które usłyszały poważne zarzuty i ci, którzy usłyszeli bardzo błahy zarzut.

Taki właśnie błahy zarzut usłyszał jeden z pana klientów, pan Stanisław Belski. Za kradzież kilku paczek kawy w szpitalu spędził 8 lat. On także był poddawany elektrowstrząsom i na pewien czas stracił pamięć.

Panu Stanisławowi mówiono, że po serii zabiegów elektrowstrząsów stan jego zdrowia się poprawi. Wykonano dwa zabiegi, po których pan Stanisław kategorycznie wycofał swoją zgodę. A to dlatego, że zauważył utratę pamięci, nie dostrzegał otaczającego go świata, nie czuł rąk, nóg, ślinił się. Praktycznie przez kilka dni leżał w łóżku. W ogóle się nie podnosił. Takie były skutki tego zabiegu.
Stanisław Belski po ośmiu latach w lutym 2016 roku wychodzi ze szpitala psychiatrycznego.Fot. Dominik Gajda / Agencja Gazeta

Czyli kiedy pacjent trafia do takiego szpitala, nigdy nie wiadomo, na jak długo tam zostanie?


Dokładnie tak. Sąd orzekając środek zabezpieczający nie zaznacza, po jakim czasie osadzony ma wyjść ze szpitala na wolność. W trakcie leczenia lekarze przedkładają przed sądem opinie o stanie zdrowia takiego pacjenta.

Jak często?

Przynajmniej raz na sześć miesięcy sąd musi wyznaczyć termin posiedzenia, podczas którego rozpozna sprawę osoby izolowanej w szpitalu. W szczególności zapoznaje się z przesłaną przez lekarzy opinią o stanie zdrowia w tym czy taka osoba może stanowić zagrożenie po wyjściu ze szpitala. Sąd ustala również, czy możliwe jest leczenie danej osoby w systemie ambulatoryjnym, czyli wolnościowym.

Co mówili pana klienci już po wyjściu ze szpitala, czego tam doświadczyli?

Opinie moich klientów są bardzo zbieżne. Ale został im odebrany kawał życia, te osoby na kilkanaście lat trafiały do szpitala i przeżyły prawdziwą gehennę.

Wszyscy moi klienci byli w ogromny sposób życiowo doświadczani: przyjmowali leki, mieli ograniczoną możliwość poruszania się, wychodzenia na świeże powietrze. Odbierali swój pobyt bardzo negatywnie.

Słyszałem ostatnio z usta ordynatora jednego z oddziałów, że u nich w zimie były temperatury na poziomie 10-12 stopni. Pacjenci ciuchami i prześcieradłami utykali okna, żeby nie zawiewało. Często pacjenci narzekali na personel szpitali. Nie zauważali empatii, która jest konieczna przy tego typu schorzeniach.

Pacjenci – co potwierdził już sąd – byli obiektem szyderstw, pomówień przez personel szpitali.

Dyrektor zakładu zamkniętego w Rybniku za opublikowanie na stronie szpitala tekstu pomawiającego pana Krystiana Brolla, jednego z pacjentów, został skazany wyrokiem karnym przez Sąd Rejonowy w Bytomiu.
Krystian Broll spędził ponad osiem lat w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku. Wyszedł w 2014 roku, trzy lata później zmarł. Nie doczekał 14,5 mln zł odszkodowania, o które walczył.Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Skoro jest wyrok skazujący za znieważenie, pomówienie pacjenta, są postępowania prokuratorskie prowadzone w kierunku ujawnienia danych wrażliwych, to na co mamy dalej mamy czekać? Czy kolejni pacjenci mają być znieważani przez tego dyrektora na stronie internetowej szpitala? To się zwyczajnie nie mieści w głowie.

To po prostu danie przyzwolenie na złe traktowanie pacjentów.

Dokładnie tak. Poza tym, wzrasta poczucie bezkarności wśród dyrekcji i personelu szpitali. Oni wiedzą, że źle zrobili. Mimo skazania ich wyrokiem karnym, nie ponieśli żadnych konsekwencji. No więc o czym mówimy...

Co się dzieje za drzwiami szpitala psychiatrycznego w Rybniku? Ten ośrodek jest miejscem wyjątkowo źle ocenianym przez pacjentów.

Z pewnością tak. Powiem więcej: dowodzą tego orzeczenia sądu i zarzuty, jakie są podnoszone przez pacjentów. Są prowadzone postępowania przez różne prokuratury: Prokuraturę Rejonową w Rybniku, Prokuraturę Okręgową w Częstochowie, Prokuraturę Okręgową w Gliwicach. Takich spraw jest bardzo wiele i one wszystkie mają wspólny mianownik. Mowa o sposobie leczenia, kwestii ustalenia, czy było ono właściwe.

No i oczywiście, nie można też przejść obojętnie wobec dyrekcji, która publikuje dane drażliwe, informacje znieważające pacjentów tego szpitala. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla takiego postępowania, to jest oburzające.

Oburzające jest również to, że osoba, która opublikowała te informacje jest dyrektorem tego szpitala. Wobec niego nie zostały wyciągnięte żadne konsekwencje. Nie było żadnych działań ze strony marszałka województwa śląskiego. I poprzedniego, i obecnego.

Mówi się, że w tej chwili ponad 2 tys. osób jest trzymanych w zakładach zamkniętych. Jest pan w stanie oszacować ilu z nich niesłusznie?

Niestety, ale nie pokuszę się o odpowiedź. Musiałbym zbadać akta wszystkich tych osób, abym mógł wstępnie zająć stanowisko. Mogę odnieść się do spraw, które prowadziłem.

Więc jak to wyglądało?

Najczęściej było bardzo dużo do zrobienia. W większości przypadków moje zaangażowanie w sprawę pomogło tym osobom w miarę szybko wyjść ze szpitala. Czyli jest coś na rzeczy w zakresie albo stosowania, albo wykonywania środków zabezpieczających. Mam wrażenie, że w większości przypadków prawo jest dobre, ale są problemy z jego stosowaniem.

I lekarze, i sądy popełniają błędy?A przez to niewinni ludzie na długie lata trafiają do zakładów zamkniętych?

Tak, są to czysto ludzkie błędy. Brakuje tej empatii, żeby z większym zrozumieniem podejść do sprawy.

Często sąd wysyła do zakładu zamkniętego pacjenta, choć nie ma pewności, że popełnił on zarzucany mu czyn?

To się zdarza. Są sprawy z prawomocnym orzeczeniem sądu, który stwierdzał, że dana osoba w szpitalu nie powinna była spędzić ani jednego dnia. Wychodziło, że sądy popełniły błąd stosując wobec konkretnego człowieka środek zabezpieczający.

Kwestia ustalenia społecznej szkodliwości czynu, to coś, co nie jest do końca uregulowane w przepisach.

Czyli w polskim prawie nie zostało zdefiniowane, co konkretnie możemy uznać za czyn wysoce społecznie szkodliwy?

Nie jest to zdefiniowane w taki sposób, jak powinno być. To też jest przyczyną zbyt daleko idących interpretacji przez sędziów, którzy orzekają w takich sprawach. Mówimy o przesłance, która musi zaistnieć, by móc kogoś osadzić w szpitalu psychiatrycznym.

Jak wytłumaczyć, że kradzież kawy uznano za czyn stanowiący o wysokiej szkodliwości społecznej? Nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Ja też nie jestem w stanie tego zrozumieć. Dopowiem tylko, że też nie mógł sobie tego wytłumaczyć Sąd Najwyższy.

W tej sprawie SN zajął takie stanowisko: że jest niewspółmierność między orzeczonym środkiem zabezpieczającym a wagą popełnionego czynu zabronionego. Czyli SN wyszedł z założenia, z którego my wychodzimy. Z takiego samego założenia wyszedł też Rzecznik Praw Obywatelskich, który skierował do sądu skargę kasacyjną.

Kto ponosi odpowiedzialność za osadzenie pana Stanisława Belskiego na osiem lat w zakładzie zamkniętym?

Sąd Najwyższy stwierdził, że odpowiedzialność za to ponosi wymiar sprawiedliwości a konsekwencje tego błędu ponosić będzie – w sensie czysto odszkodowawczym – Skarb Państwa.

Ale to nie my wszyscy postawiliśmy diagnozę. Zdarzyło się, że lekarz poniósł odpowiedzialność za wystawienie za pomyłkę?

Nie znam takiego przypadku.

Jak pan patrzy na cąłą tę machinę, przeglądając akta bardzo podobnych spraw? Kto zawinił i na jakim etapie?

Każdą sprawę trzeba byłoby rozpoznawać indywidualnie. Każda sprawa jest inna, w każdej sprawie mógł zawinić ktoś inny. Nie mogę powiedzieć, że w każdym przypadku zawsze winny jest lekarz, czy sąd. To byłoby poza moją wiedzą.

Z pewnością podmiotami, które mają styczność z osobą podejrzaną, jest prokuratura, sąd, lekarze. To oni decydują o losie podejrzanych.

Jak wygląda człowiek, który po kilku latach wychodzi z zakładu zamkniętego z poczuciem, że niepotrzebnie spędził tam kilka lat swojego życia?

Przede wszystkim taki człowiek przez jakiś czas musi powracać na łono społeczeństwa. To nie jest tak, że ktoś wychodzi z zakładu psychiatrycznego i na drugi dzień normalnie funkcjonuje.

Proces dochodzenia, uczenia się funkcjonowania w społeczeństwie, jest wieloletni. Jeśli ktoś przez 8 czy 15 lat przebywał w izolacji, to po wyjściu na nowo musi uczyć się podstawowych rzeczy. Na przykład obsługi telefonu, karty płatniczej. To jest proces dosyć złożony. Niemniej to nie jest tak, że ktoś wychodzi i jest taką samą osobą jak wcześniej.

Mają dokąd i do kogo wrócić?

To jest bardzo różnie.

Ani pan Meszka, ani pan Broll nie doczekali odszkodowania, obaj zmarli. Pan Belski wciąż czeka.

Tak, sprawa jest w toku w związku z tym nie ma jeszcze wyroku.
Feliks Meszka spędził 11 lat w szpitalu psychiatrycznym. Na wolność wyszedł w 2015 roku, dwa lata później zmarł.Fot. Domik Gajda / Agencja Gazeta

Odszkodowanie dla takiego pacjenta po wyjściu z zakładu staje się senem życia?


Odszkodowanie jest dla nich bardzo istotną kwestią. To dałoby możliwość szybszego powrotu na łono społeczeństwa. To też daje możliwość spożytkowania tych pieniędzy, zadośćuczynienia, które by otrzymali czy to na leczenie, czy na poprawę swoich warunków bytowych.

Rodzina pana Feliksa i Krystiana nadal stara się o odszkodowanie?

W postępowaniu karnym ta sprawa została zamknięta, umorzona z uwagi na śmierć.

Jak to się stało, że został pan specjalistą od takich właśnie spraw, głosem osób, które uznano za niepoczytalne i osadzono w zakładzie zamkniętym?

To chyba przypadek. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od pana Krystiana Brolla, który zadzwonił do mnie ze szpitala. I od tego właściwie zaczęła się moja przygoda z tą tematyką. Później, kiedy media nagłośniły sprawę pana Brolla, to zaczęły zgłaszać się do mnie inne osoby znajdujące się w podobnej sytuacji. Przebywały one albo w tym samym szpitalu w Rybniku, albo w innych placówkach.

Często z prośbą o pomoc dzwonią do pana osoby, które osadzono w zakładach zamkniętych?

Niestety tak.

Dlaczego niestety?

Bo chciałbym, żeby nie było takich problemów, jakie miał pan Krystian Broll, czy inne osoby, których broniłem.