Będzie miał co robić, tylko nic nie osiągnie. Czym "bez języka" zajmie się w Brukseli Brudziński?

Piotr Rodzik
Nie bez powodu Parlament Europejski nazywają Wieżą Babel. Mieszają się tam języki, narodowości i kultury całej Europy. Jednak nawet w takim miejscu wypada znać język inny niż własny. Teoretycznie można bez niego pracować, w praktyce nie jest już tak różowo. – Nieznajomość języka angielskiego odbiera się ze zdziwieniem – mówi w rozmowie z naTemat były europoseł Marek Migalski. A europoseł PO Dariusz Rosati dodaje, że taka osoba po prostu nie będzie czynnym parlamentarzystą.
Joachim Brudziński chce jechać do Europarlamentu, ale nie zna języków. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Kwestia znajomości języków obcych przez polskich europosłów zawsze była – nazwijmy to – paląca, ale w tej kampanii problem jakby przybrał na sile. To konsekwencja działań PiS, które do Brukseli chce wysłać swoje partyjne gwiazdy z Beatą Szydło i Joachimem Brudzińskim na czele. Szybko okazało się, że politycy zaprawieni w krajowych bojach niekoniecznie radzą sobie z tym "prymitywnym narzeczem", jak czasami w żartach polscy filolodzy nazywają język angielski.

Przykład swoich językowych braków dał na dniach choćby Joachim Brudziński. Polityk, który zarzeka się, że jeśli zdobędzie mandat europosła, w Brukseli naprawdę zostanie (czyt. nie odda nikomu swojego mandatu "na Biedronia"), z angielszczyzną jest zupełnie na bakier.


Wystarczyło jedno pytanie dziennikarki Monitora Szczecińskiego, które zostało zadane po angielsku, żeby Brudziński całkowicie skapitulował. Najpierw w ogóle nie odpowiedział na pytanie w tym języku, później już na korytarzu (i po polsku) nie chciał mówić, jak się mają sprawy z jego znajomością angielskiego.

W Wieży Babel już przywykli
Teoretycznie jednak to żaden problem, bo Unia Europejska to przecież tygiel języków, narodowości i kultur. Na miejscu na stałe pracuje jednak 350 tłumaczy, a w razie potrzeby w Europarlamencie może pojawić się jeszcze dodatkowych… 400. Nie ma więc obaw, że europoseł z Malty nie zrozumie europosłanki z Finlandii. Tylko w czasie posiedzeń plenarnych pracuje zespół 60 tłumaczy.

Z drugiej strony brak takiej jest umiejętności jest dla wielu zaskakujący. – Nieznajomość języka angielskiego jest odbierana w Europarlamencie ze zdziwieniem. Można się ratować jeszcze znajomością języka francuskiego, bo one są używane, powiedzmy, w jednakowym zakresie. Ale jeśli europoseł zapytany o coś po angielsku odpowiada machaniem ręki, to jest to niezręczne – mówi dr Marek Migalski, były europoseł. – Oczywiście można się prześlizgnąć przez te pięć lat bez znajomości języka. Są tacy politycy – dodaje politolog.

Problem dostrzegają też w samej Unii. Choć teoretycznie swoboda wypowiedzi gwarantuje możliwość przemawiania w swoim ojczystym języku, a język każdego unijnego państwa jest urzędowy, to w Brukseli zachęcają do nauki języków. – Są do tego dopłaty, wysyłają choćby na wakacje, gdzie można się uczyć języków – twierdzi Migalski.

Co więc może (albo czego nie może) europoseł, który mówi tylko po polsku?
Sala obrad plenarnych w Brukseli.Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta

PRACA W KOMISJACH I SESJACH PLENARNYCH: TAK

Czyli codzienność europosła, to co widzimy w telewizji na zdjęciach ze Strasburga czy z Brukseli. Praca europosła rozumiana w ten sposób bez znajomości języka jest oczywiście jak najbardziej możliwa.

A to dlatego, że – jak już wspomnieliśmy wyżej – w Europarlamencie nad komunikacją cały czas czuwa cały sztab tłumaczy. Na bieżąco tłumaczone są wystąpienia, więc każdy wie czego dotyczy rozmowa i nad czym głosuje.

– W Parlamencie Europejskim funkcjonują 24 oficjalne języki i parlament dostarcza tłumaczeń podczas posiedzeń komisji, sesji plenarnych, grup politycznych – wyjaśnia Dariusz Rosati, europoseł PO.

Tylko że w pracy europosła tak naprawdę nie o to chodzi. – Najistotniejsze w Europarlamencie są tzw. działania kuluarowe – mówi wprost Migalski.

DZIAŁANIA KULUAROWE: NIE

– To właśnie w kuluarach dochodzi do najważniejszych ustaleń. I naprawdę ciężko coś wynegocjować, coś zyskać, bez znajomości języka – zauważa były europoseł.

Wystarczy spojrzeć do… mediów. W sieci roi się od informacji o rozmowach w kuluarach na najróżniejsze tematy. To właśnie te dyskusje nadają tempo unijnym pracom. Przykłady? Już w 2016 roku, kiedy trwała pierwsza kadencja Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej, w kuluarach miały trwać rozmowy o jego ewentualnej drugiej kadencji. Informowało o tym choćby TVP Info.

Pod koniec zeszłego roku Jarosław Gowin z dumą mówił, że choć Polska jest publicznie krytykowana przez inne kraje członkowskie UE, w tych mistycznych kuluarach politycy mieli mówić, że "mieliśmy rację w sprawie imigrantów".

Oczywiście teoretycznie w kuluarach taki europoseł Brudziński mógłby rozmawiać i bez znajomości języków obcych – nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, żeby poruszał się po Brukseli czy Strasburgu z tłumaczem, który będzie za nim podążał jak cień.

Tylko że inni politycy – którzy język angielski czy francuski znają – mogą nie być chętni do takiej rozmowy. I nawet nie chodzi o wierność tłumaczenia, które może być bardzo dobre. Chodzi o zaufanie i obecność tej trzeciej, "zbędnej" osoby.

– To właśnie raczej kwestia zaufania, nie wszystkie polityczne kwestie będą rozpatrywane przy tłumaczach. W polityce niezwykle istotne są działania zakulisowe, utrzymywanie relacji z innymi, budowa zależności i powiązań – przekonuje Migalski i zwraca uwagę, że bez znajomości wspólnego języka takie działania będą po prostu niemożliwe.

– Rzeczywiste negocjacje toczą się jednak w kuluarach, w gabinetach poszczególnych posłów, przy kawie w kawiarni czy barze, gdzie spotykają się posłowie pracujący nad danym tematem. To tam trzeba negocjować, argumentować, kłócić się. W takiej sytuacji brak znajomości języka jest właściwie dyskwalifikujący – dodaje Rosati.

Jak zwraca uwagę, niby można próbować działać tak z tłumaczem, ale to po prostu nie to. – Można oczywiście wybrać się na takie spotkanie z tłumaczem i przekazać swoje stanowisko, ale to za mało. Nie da się w ten sposób skutecznie forsować swojego stanowiska. Negocjacje to umiejętność pozyskiwania poparcia, budowania sojuszy wokół określonych spraw. Posłowie, którzy znają języki, mają o wiele większą skuteczność w takich działaniach. Poseł-niemowa niewiele wskóra – wyjaśnia.

Zresztą: zanim zaczniemy negocjować, warto się w ogóle poznać. – Ogromną rolę w Parlamencie Europejskim odgrywają kontakty osobiste. Prosta rozmowa między dwoma politykami: kim byłeś, co robiłeś, jakie masz doświadczenia, czy znasz mój kraj. Tego nie da się zrobić z tłumaczeniem, bo nie ma tego bezpośredniego kontaktu. Inny poseł nie otworzy się na osobę nieznającą języka, nie nawiąże tych relacji. Tylko się pouśmiechają do siebie w windzie – tłumaczy Rosati.

WAŻNIEJSZE FUNKCJE: NIE

Wbrew pozorom w Brukseli jednak nie wszędzie można się pojawić z tłumaczem. Spotkaniem, gdzie po prostu trzeba znać język angielski, jest tzw. trilog.

– To negocjacje między Parlamentem Europejskim, Komisją Europejską i Radą Unii Europejskiej, które stanowią ostatni etap negocjacji po przyjęciu jakiejś legislacji w parlamencie – mówi Rosati.

Jak wyjaśnia polityk, taki trilog to już wyższa szkoła jazdy. – Na takie spotkanie idzie z PE sprawozdawca główny plus sprawozdawcy cienie. To już jest bardzo zaawansowana dyplomacja polegająca na negocjowaniu ostatecznego kształtu danego aktu prawnego. Z jednej strony mamy profesjonalną Komisję Europejską z urzędnikami mówiącymi w wielu językach, z drugiej strony jest Rada, która ma swoje wielkie zaplecze, gdzie zawsze przychodzi prezydencja i te osoby zawsze znają języki. I tutaj wyobraźmy sobie sprawozdawcę, który ma ważne dossier i nie zna żadnego języka. Tak się po prostu nie da pracować – przekonuje.
Dariusz Rosati
europoseł PO

Teoretycznie poseł który jest sprawozdawcą ale nie zna języka, może się oczywiście formalnie domagać, że przyjdzie z tłumaczem, ale takie negocjacje trwają długo, z tłumaczem nie będzie czasu się dogadać, a wiele szczegółów można przeoczyć.

Drugi przykład dotyczy prac parlamentarnych – spotkań sprawozdawców i sprawozdawców cieni.

– Polega to na tym, że dane sprawozdanie jest przyznawane powiedzmy posłowi X, a każda grupa polityczna wyznacza sprawozdawcę cień. I toczą się negocjacje. Sprawozdawca X przygotowuje sprawozdanie, a sprawozdawcy cienie z innych grup starają się wprowadzić zmiany stosownie do własnych interesów politycznych. Takie spotkania, a jest ich wiele, także odbywają się bez tłumaczy – wyjaśnia Rosati.
Jerzy Buzek był przewodniczącym PE w latach 2009-2012.Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Według europosła "polityk, który nie zna języków, po prostu nie będzie czynnym posłem, nie dostanie żadnego ważnego sprawozdania, bo sobie z nim nie poradzi".

DELEGACJE: TAK

Delegacje w Brukseli dzielimy na dwa rodzaje. Na te, które nam wszystkim "od razu przychodzą do głowy", oraz na ukonstytuowane grupy posłów, które mają na celu poszerzanie współpracy z parlamentami państw nienależących do UE, innymi regionami świata czy regionami.

Marek Migalski był zaangażowany w prace choćby Delegacji do spraw stosunków z Białorusią. W takiej pracy można korzystać z tłumacza, z tłumaczem można też pojechać w "zwykłą" delegację – tyle że trzeba już za to zapłacić. Czyli tutaj problemu raczej nie ma.

PRACA W OKRĘGU WYBORCZYM: TAK

Jedna jedyna rzecz, która Brudzińskiemu (czy jakiemukolwiek innemu europosłowi, który zna tylko język ojczysty) przyjdzie naprawdę łatwo.

Europoseł czas pracy dzieli bowiem między Strasburg, Brukselę oraz swój okręg – jest zobligowany do pracy na rzecz swoich wyborców i znaczącą część swojego czasu spędza właśnie w kraju. Czyli w przypadku obecnego szefa MSWiA byłby to okręg nr 13. Pokrywa on dwa województwa: zachodniopomorskie oraz lubuskie.

Można, ale po co?
I takie właśnie pytanie powinno sobie zadać wielu kandydatów do PE. Z powyższego zestawienia łatwo wywnioskować bowiem, że mimo wszystko każdy europoseł w Brukseli po prostu ma co robić. Niezależnie od tego czy zna języki obce czy nie. Oczywiście jeśli będzie chciał się czymś zająć.

Nietrudno jednak zauważyć, że w kwestiach, które się naprawdę liczą, jest już gorzej. Taka praca będzie więc skrajnie nieefektywna. Na wszystkim cieniem kładzie się bowiem wspomniana obecność w kuluarach. Dla europosła najważniejsza jest praca zakulisowa. Wielu polskich kandydatów do Europarlamentu z tą kwestią sobie nie poradzi.

– Są delegacje, w których tradycyjnie mało kto mówi po angielsku. W znajomości języka przodują Skandynawowie, Holendrzy, także Niemcy – nic dziwnego, że są bardzo skuteczni. Wśród polskich posłów niestety są tacy, którzy nie tylko nie mówią w żadnym obcym języku, ale i po polsku nie mają wiele do powiedzenia. To oczywiście osłabia pozycję naszego kraju w Parlamencie Europejskim – podsumowuje Rosati.