Wiceszef gdańskiej "Solidarności" był ministrantem u Jankowskiego. Powiedział, jak rozumiał jego dotyk

Mateusz Marchwicki
Dzisiejsza decyzja gdańskiego ratusza o zlikwidowaniu pomnika ks. Henryka Jankowskiego odbiła się szerokim echem w całym kraju. Nie spodobała się zwłaszcza gdańskiej "Solidarności". Jej wiceszef Karol Guzikiewicz ruszył z odsieczą nieżyjącemu prałatowi i w rozmowie z Wirtualną Polską przedstawił swoją wersję działalności księdza.
Karol Guzikiewicz zacięcie broni ks. Jankowskiego. Fot. Bartosz Bańka/Agencja Gazeta
Relacje skrzywdzonych dzieci (po latach osób w dojrzałym wieku) i coraz odważniejsze wypowiedzi o tym, jak wyglądała rzeczywistość pod okiem prałata Henryka Jankowskiego, to dla wiceszefa gdańskiej "Solidarności" zaplanowane pomówienia.

Karol Guzikiewicz przy okazji obrony prałata przytoczył swoją przeszłość. Również związaną z ks. Henrykiem Jankowskim, bo Guzikiewicz był w jego parafii ministrantem.

– Jankowski był dla mnie przyjacielem i autorytetem. Ja tam byłem prawie codziennie jako ministrant i ja takich rzeczy (aktów pedofilii – red.) nie widziałem. Inni ministranci też nic mi nie mówili, nie zwierzali się. Przebywałem we wszystkich pokojach prałata, od dolnych do górnych. To są pomówienia – mówił.


I wreszcie wyjaśnił, jak rozumiał "dotyk". – Dotyk może być czasem ojcowski, a nie pedofilski. Ja nie miałem ojca, więc ten dotyk księdza odbierałem jako opiekę ojcowską. Tu jest wiele kłamstw. To jest atak na Kościół przez działaczy lewicowych. Ale Kościół ma dwa tysiące lat i to też przezwycięży – stwierdził Guzikiewicz w rozmowie z dziennikarzem Wirtualnej Polski.

Działacz Solidarności podkreślił, że rodzina Jankowskiego złożyła już pozew przeciwko "Gazecie Wyborczej" i trzeba poczekać na proces.

– Trzeba było się wstrzymać i nie podejmować dziś tej decyzji (o zlikwidowaniu pomnika – przyp. red.). Kościół też czeka, bo ma swoje procedury i jest wstrzemięźliwy. Cała rodzina księdza chce to wyjaśnić na drodze prawnej, a nie na drodze pomówień – dodał.

źródło: wp.pl