Bliżej świata właścicieli Rolls-Royce’ów już nie będę. Sprawdziłem dwa piękne modele w ich naturalnym środowisku
Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak trudno napisać coś o Rolls-Royce’ach tak, żeby nie popaść w sztampę. Lub wręcz w pompatyczność. Nie inaczej było i tym razem, bo niedawno miałem przyjemność spędzić dwa dni na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie przeżyłem upojne chwile w świeżutkim Cullinanie oraz w "znanym i lubianym" majestatycznym Phantomie.
Fot. Rolls-Royce
Na szczęście Lazurowe Wybrzeże to miejsce, gdzie można docenić charakter obu tych aut. Żeby to zrozumieć, wystarczy wysiąść na lotnisku w Nicei. Patrzysz w prawo – widzisz oblewające cały horyzont lśniące w słońcu Morze Śródziemne. Patrzysz w prawo – widzisz szczyty gór wyższych niż Tatry. W marcu są jeszcze pokryte śniegiem.
Fot. Rolls-Royce
Rolls-Royce na koniec świata
Cullinan – bo na nim się skupię teraz – to auto zaprezentowane w zeszłym roku. Jak na standardy tej szacownej marki można więc powiedzieć, że to jeszcze gorąca nowość. I powstał chyba tylko po to, żeby zdobywać kręte górskie drogi. Od razu powiecie, że samochód tych wymiarów w kontekście krętych dróg to jakieś nieporozumienie. W pewnym sensie nawet rozumiem, że ktoś mógłby tak pomyśleć.
Fot. Rolls-Royce
Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia – bo przecież pierwsze co zauważycie za kierownicą tego auta, jeśli będziecie mieli kiedyś przyjemność za nią zasiąść, to absurdalnie długa maska. Ja wiem, że gdzieś trzeba było upchnąć ten silnik V12, ale… to naprawdę jakiś zupełnie nowy poziom.
Fot. Rolls-Royce
W środku Cullinana znajdziecie to, czego Rolls-Royce przyzwyczaja od wielu lat. Czyli z jednej strony znajomy design (choć naturalnie z pewnymi zmianami) a z drugiej strony przecudną jakość zastosowanych materiałów. Egzemplarz, którym podróżowaliśmy, był wykończony po prostu w zniewalający sposób. Takiego drewna, którym obita była deska rozdzielcza, nie znajdziecie nigdzie.
Fot. Rolls-Royce
Przy okazji rzucił mi się w oczy detal, który dużo mówi o marce. W naszym Cullinanie nie było wentylowanych foteli. Dlaczego? Po prostu jest wielu klientów, którzy nie chcą mieć perforowanej skóry na siedzeniach. Wolą poświęcić chłodzenie na rzecz wyglądu foteli.
Fot. Rolls-Royce
Po prostu każdy Rolls-Royce jest zawsze kompletny, unikatowy. Nie znajdziecie tutaj pustych pól świadczących o tym, że poskąpiliście w konfiguratorze.
Fot. Rolls-Royce
Rzecz jasna dopóki nie wciśniecie gazu. Wtedy… nadal jest w zasadzie cicho, ponieważ do wnętrza auta przedostaje się jedynie pomruk drapieżnej jednostki. Ale wskazania prędkościomierza i nagły ruch serca w stronę łopatki jasno tłumaczy, co ten samochód potrafi.
Fot. Rolls-Royce
Prawdę mówiąc jednak za kierownicą tego monstrum wcale nie miałem ochoty zerować słynnego zegara z zapasem dostępnej mocy, która zgodnie z legendami nigdy się nie kończy w autach marki z Goodwood.
Fot. Rolls-Royce
A kiedy już dotrzesz na miejsce, możesz zachować się tak, jak prawdziwy właściciel Rolls-Royce’a. Otworzyć bagażnik, zająć miejsce na rozkładanym krzesełku, sączyć szampana i podziwiać widoki.
Fot. Rolls-Royce
Co więc zrobiono? Po prostu zapytano dwa tysiące klientów (istniejących i gotowych do zakupu), jakie chcieliby auto. Efekt końcowy widzicie na zdjęciach. Innymi słowy moje możliwości finansowe sugerują, że nawet jeśli coś mi się nie podoba, to po prostu… nie jestem targetem.
Fot. Rolls-Royce
Phantom, czyli klejnot w koronie marki, jest trochę inny. W nim wspomniany szampan najlepiej smakuje… w środku. Na fotelu z drugim rzędzie, podczas masażu, w błogiej ciszy, najlepiej za przyciemnionymi szybami.
Ta limuzyna zachęca nie tyle do odkrywania nowych światów, co po prostu do pozostania w środku. Prawdę mówiąc co może cię spotkać lepszego niż przejażdżka wewnątrz Phantoma? To samochód, który mnie – jako pasażera – całkowicie odciął od zewnętrznych bodźców.
Fot. Rolls-Royce
Z rozmiarów Phantoma i z tego, jak wielkie robi na mnie wrażenie (przypadkiem miałem okazję zaobserwować, jak mizernie wygląda przy nim... Mercedes klasy S), tak naprawdę zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy porównałem go z Cullinanem. Ten SUV przecież nie jest małym autem. Jest na pewno wyższy od Phantoma, ale to w zasadzie… tyle.
Fot. Rolls-Royce
Phantom jest tak potężny, że pozycja za kierownicą przypomina raczej tą z crossoverów. A przecież to limuzyna. Do tego auta w zasadzie się nie wsiada, po prostu się do niego wchodzi. Jest na naturalnej pozycji dla człowieka.
Fot. Rolls-Royce
Jako dziennikarz nie mogłem sobie jednak odmówić tej niewątpliwej przyjemności, jaką jest prowadzenie Phantoma. Pamiętajmy przecież, że Rolls-Royce’y coraz częściej są autami nie tylko do bycia wiezionym, ale i po prostu świetnymi do jazdy, czego najlepszym przykładem jest mój ulubiony Dawn.
Fot. Rolls-Royce
Pomimo jeszcze większych rozmiarów pierwsza setka pojawia się na zegarach raptem o jedną dziesiątą sekundy poźniej niż w Cullinanie. Jak na auto, którym nie chcesz się spieszyć, 5,1 sekundy to bardziej niż satysfakcjonujący wynik.
Fot. Rolls-Royce
Możecie zaobserwować, jak wielką pracę wykonuje zawieszenie – bo kiedy koła wpadają w kolejne nieruchomości, nadwozie Phantoma pozostaje zupełnie niewzruszone. Phantom porusza się bardziej jak poduszkowiec niż jak samochód. W zasadzie nazywanie go samochodem to trochę umniejszanie jego możliwościom.
Fot. Rolls-Royce
Dla tych, którzy mimo wszystko chcą coś ode mnie usłyszeć. Wyobraźcie sobie podróż łodzią po wzburzonym morzu. A mimo to w waszej kajucie panuje błogi spokój. Podróż w Phantomie na tylnej kanapie jest zupełnie unikatowa. Człowiek jest gotów uwierzyć, że na świecie nie ma nierównych dróg.
Fot. Rolls-Royce
Zawsze skrojony według potrzeb
Najpiękniejsze w tych samochodach chyba jest jednak to, jak bardzo można je dostosować do własnych potrzeb. W trakcie dwudniowej wizyty we Francji miałem naprawdę dużo czasu, żeby nasłuchać się o zwyczajach klientów Rolls-Royce’a.
Fot. Rolls-Royce
Do firmy przyszedł jednak klient, który chciał sprezentować auto żonie. Samochód miał być w kolorze jej ulubionego lakieru do paznokci i – jak się okazało – paleta istniejących barw nie była wystarczająca.
Fot. Rolls-Royce
Druga historia dotyczy dżentelmena, który do obsługi swojej sieci hoteli zamówił trzydzieści (!) Phantomów. Kiedy już były w produkcji, zorientował się, że zanim nie ma… swojego. Takie drobne przeoczenie. Zamówił więc trzydziesty pierwszy egzemplarz. W zegar na desce rozdzielczej wkomponowano dla niego brylant, który był droższy niż… sam Phantom.
Jeśli więc uważacie się za pomysłowych, życzę wam pieniędzy na takie auto. A na koniec zostawiam was z kolejnymi zdjęciami tych pięknych aut.
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce
Fot. Rolls-Royce