Po tym filmie zaczniesz panicznie bać się psów. "Wilkołak" to polski horror z prawdziwego zdarzenia

Bartosz Godziński
Hasło "polski horror" jednych elektryzuje, drugich odstrasza. Z "Wilkołakiem" sprawa jest bardziej skomplikowana, bo nie jest utrzymana w konwencji amerykańskiej. Reżyser, który zgarnął za niego nagrodę na festiwalu w Gdyni, łączy różne gatunki, ale na elementy paranormalne nie mamy co liczyć. Co nie znaczy, że seans nie będzie przypominać najgorszego koszmaru.
"Wilkołak" to horror Adriana Panka, który zdobył Złotego Lwa za reżyserię Fot. Łukasz Bąk / Materiały prasowe
Polscy twórcy coraz śmielej kręcą horrory i przestają traktować je jako dzieła mało ambitne. W ostatnich latach dostaliśmy m. in. krótkometrażowy slasher "Zacisze" oraz długometrażowy film jak "Córki Dansingu" czy "Wieża. Jasny dzień". "Wilkołakowi" bliżej do debiutu Jagody Szelc, którym również zachwycali się krytycy. Reżyser Adrian Panek tchnął powiew świeżości nie tylko w ten niszowy gatunek, ale i polskie kino w ogóle.
Jest mroczny pałac w lesie, jest klimatFot. Łukasz Bąk
Koszmar powraca
Już sam punkt wyjścia filmu zapewnia podstawy do niezłego dreszczowca. Bohaterami są dzieci, które zostały wyzwolone z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Trafiły do opuszczonego pałacu w głębi lasu, który posłużył im za sierociniec. "Sielanka" zostaje przerwana przez stado wygłodniałych obozowych wilczurów, które teraz osaczają ich tymczasowy dom. Dzieciaki są znów uwięzione i muszą walczyć o przetrwanie.


Zarys fabuły brzmi przerażająco i pobudza wyobraźnię. To nie jest jednak film, o którym myślicie ("Władca much" z krwiożerczymi zmiennokształtnymi pożerającymi dzieci w pasiakach). Spodziewanej jatki nie ma tu prawie wcale, choć nagryzionych zwłok i scen z ich konsumpcją też nie brakuje.
Już sam las dodaje +10 do strachu w horrorzeFot. Łukasz Bąk
Reżyser stawia na klaustrofobiczny, wręcz paranoiczny nastrój, a nie na latające flaki. Symuluje zachowanie wystraszonych dzieci w ekstremalnych warunkach, które często postępują irracjonalnie i irytują. Nie można ich winić za głupie decyzje: trafiły z deszczu pod rynnę. Są głodne, dziczeją. Jak te psiska z piekła rodem. I tu pojawia się problem: kto jest bardziej zwierzęcy?

Eksperyment nie powiódłby się, gdyby nie dziecięcy aktorzy i ich 20-letnia opiekunka (Sonia Mietielica). Wypadli wyśmienicie i bezpretensjonalnie. A mieli do odegrania niekiedy bardzo odważne sceny np. upicia się alkoholem. Reżyser wykonał tytaniczną pracę, bo można się domyślić jak trudno kręci się filmy z dziećmi albo z psami. A co dopiero, jeśli występują na jednym planie.
W jedną z ról wcieliła się Danuta Stenka, ale to dzieciaki grają pierwsze skrzypceFot. Bart Babiński
Kynofobia instant
"Wilkołak" jest surowy, ciężki i korzysta z oszczędnych środków wyrazu. Groza potęgowana jest naprawdę świetną i klimatyczną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Antoniego Łazarkiewicza. Wiele amerykańskich horrorów może pozazdrościć tak wspaniałej muzyki, która również zapewniła nagrodę w Gdyni.

Ze straszakami zza oceanu kojarzą się jumpscare'y, czyli te niespodziewane momenty, w których aż podskakujemy na fotelu. W "Wilkołaku" o dziwo też są i to naprawdę nowość w polskim kinie - aż się dziwnie to ogląda. Fani takich horrorów będą przynajmniej pod tym względem ukontentowani.
Władek (Kamil Polnisiak) jest małym intrygantem, który zagrał tak przekonująco, że każdy widz go znienawidziFot. Łukasz Bąk
Niestety reżyser czasem z nimi nieumiejętnie przesadza (ileż razy może wyskakiwać zza winkla ten przeklęty wilczur? Odpowiedź: dużo). Interpretuję to jednak jako ekranizację koszmarów sennych, w których takie chore akcje często się zdarzają. A jeśli mamy stracha, gdy widzimy na ulicy ujadającego psa, to przez ten film fobia może się pogłębić.

"Wilkołaka" trudno jednoznacznie sklasyfikować i do czegokolwiek porównać. Wszystko przez eklektyczną formę. Mamy do czynienia zarówno z dramatem psychologicznym, jak i filmem wojennym o Holocauście, ale motorem napędowym jest estetyka kina grozy. Co ciekawe, pojawiają się nawet elementy... baśniowe.
Zawarte w nim metafory odkrywamy z satysfakcją, ale zadaje też filozoficzne pytania do rozważań po seansie. Nawet jeśli pod drodze zalicza kilka potknięć i nie jest rasowym horrorem, to czegoś takiego w polskim kinie jeszcze nie było.