Huawei pozamiatał. Nowe P30 Pro sprawia, że kupowanie aparatu straciło sens

Michał Mańkowski
A przynajmniej straciło go dla kogoś, kto zawodowo nie zajmuje się fotografią. Choć i profesjonalni fotografowie muszą uczciwie przyznać, że to, co potrafi najnowszy Huawei P30 Pro, robi kolosalne wrażenie. Mieliśmy okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Chiński producent przeszedł sam siebie i coraz bardziej, bez kompleksów, rozpycha się na półce z napisem „premium”. „Premium” są już także ceny flagowców.
P30 Pro to najnowszy flagowiec Huawei. Fot. naTemat
Jeszcze zanim dotarliśmy do paryskiego centrum kongresowego, za sprawą plakatów i banerów w mieście było widać, że odbywa się tam premiera Huaweia. Na dobrą sprawą szał zaczął się jednak kilka godzin później, gdy na ulicach przy najpopularniejszych atrakcjach turystycznych autentycznie widzieliśmy dziesiątki ludzi z charakterystycznymi (zwłaszcza w kolorze perłowym) najnowszym P30-tkami Pro w dłoniach. W sumie nic dziwnego, na miejsce ściągnęli dziennikarze i influencerzy z całego świata. Także kilkudziesięcioosobowa grupa z Polski.

Na starcie przyznaję się bez bicia, że prywatnie i zawodowo jestem fanem tego, co gwarantują produkty Huaweia. Od modelu P8 przesiadam się co sezon na kolejne flagowce, więc miałem okazję całkiem dobrze przyjrzeć się zmianom i rozwojowi na przestrzeni tych kilku długich lat. Niesamowite jak w tak stosunkowo szybkim czasie zmieniło się postrzeganie Huawei'a. Z „jakiejś tam chińskiej marki”, której nazwy potrafi złamać język, stali się rozpoznawalnym i pełnoprawnym graczem już nie tylko aspirującym do marki premium, ale faktycznie nią będącą.
Szpiegowsko-podsłuchowe afery na pewno nie pomogły i rzuciły się nieco cieniem na wizerunek marki, ale realia są takie, że ostatecznie nie miało to wielkiego przełożenia na sprzedaż. Polacy jak chętnie sięgali po telefony Chińczyków, tak sięgają dalej. Ba! A nawet robią to chętniej niż kiedykolwiek (tutaj przeczytasz o dokładnych danych sprzedażowych Huawei). Zwłaszcza po modele sygnowane nazwą Lite, czyli odchudzone i wyraźnie tańsze wersje flagowców. To właśnie one „lajty” są u nas najpopularniejsze.

Rozwój marki widać także, patrząc na kolejne produkty z innych działek: laptopów, zegarków, tabletów, a – jak okazało się na konferencji – teraz także i smart okularów, które łączą się z telefonem.
Lata temu ktoś w biurach Huawei wpadł na pomysł, że ludzi trzeba przekonać do siebie czymś, co bardzo dobrze widać i coś, co bardzo łatwo i szybko sprawdzić. Stwierdzili zatem, że każdy właściciel telefonu lubi robić zdjęcia, więc uderzą właśnie w kwestie fotografii. I tym samym od kilku lat konsekwentnie ulepszają właśnie ten aspekt w swoich telefonach i nim najbardziej się chwalą.

Między innymi dlatego postawili na współpracę z firmą fotograficzną Leica, która pomaga opracowywać im technologie. I to widać. Już nie raz miałem sytuacje, w której znajomi nie dowierzali mi, że zdjęcia, które robiłem telefonem, nie były z aparatu.
Tak jest i w przypadku najnowszego modelu. Długo zastanawiałem się, co nowego można jeszcze zaoferować. Zwłaszcza, że możliwości P20 Pro czy Mate 20 Pro i tak były już fenomenalne. I muszę przyznać, że Huawei dowiózł. Dowiózł i to bardzo, nie zawodząc oczekiwań. Modelem P30 Pro jeszcze dalej przesunął granice mobilnej fotografii. No dobra, o ile w ciągu dnia przy dobrych warunkach niekoniecznie możecie to zauważyć na pierwszy rzut oka, to prawdziwa magia dzieje się, gdy zdjęcie robimy z daleka lub w nocy.

P30 Pro ma wbudowany zestaw kilku aparatów o rozdzielczości 40, 20 i 8 megapikseli. Dla fanów selfie przygotowano 32-megowy aparat z przodu. To jakiś totalny odlot dla kogoś, kto pamięta czasy, gdy lata temu z kolegami robiliśmy zdjęcia „cyfrówką” z 5 megapikselami.
Jedną z rzeczy, która zrobiła największe wrażenie, są możliwości zoomowania i robienia zdjęć z daleka. Teleobiektyw działa jak peryskop i pozwala przybliżyć fotografowany obiekt nawet 50-krotnie! Testowaliśmy to na ulicach Paryża i rozwiązanie robi oszałamiające wrażenie. Zwłaszcza gdy porówna się zdjęcie zrobione normalnie i w przybliżeniu. Jedno wielkie WOW.
To samo zdjęcie bez zooma i z 50-krotnym przybliżeniem.
Aparat chwyta w bardzo dobrej jakości (jak na takie odległości) i autentycznie pokazuje ci to, co jest nawet kilkaset metrów dalej. Trochę jak lornetka. Podczas krótkiej prezentacji na konferencji przedstawiciele Huawei'a udowodnili wszystkim, że telefony konkurencji z Samsunga i Apple nie mogą się czymś takim pochwalić. A to i tak delikatnie powiedziane.

Złośliwi spytają, jak często tak gigantyczny zoom faktycznie się przyda. I choć trochę się z tym zgadzam, ostatecznie dochodzę do wniosku, że skoro dają taką możliwość, to czemu nie brać? Zwłaszcza, że naprawdę robi wrażenie.
To samo zdjęcie zrobione bez i z maksymalnym zoomem.
Kolejne WOW czeka na każdego, kto będzie próbował robić zdjęcia czy to w nocy, czy w ciemniejszych pomieszczeniach. W praktyce jesteś w stanie zamknąć się w ciemnym pomieszczeniu i zrobić naprawdę ładne i wyraźne zdjęcie, gdy konkurencja (a także poprzednik P20 Pro) pokazuje ci ciemną ścianę lub coś dużo słabiej wyraźnego.

Aha, wersja Pro spełnia wyśrubowane standardy szczelności (IP68) i może być w teorii brana pod wodę. Zwykłe P30 ma normę IP53, czyli pod prysznic lepiej z nim nie wchodzić, ale na deszczu będzie okej.
Zwróćcie uwagę na jakość szczegółów.
P30 Pro to ładny i elegancki smartfon, który jednak nie przeszedł tak dużej wizualnej zmiany względem P20 Pro, jak miało to miejsce w przypadku jego poprzedników. Postawiono na to, co się sprawdza, czyli prostą elegancję. Jest jak w przypadku BMW, Mercedesa czy Audi w przypadku motoryzacji. Choć Huawei'owi chyba najbliżej do Audi, które chwali się przecież „przewagę dzięki technice”.

P30 Pro jest nieznacznie większe od modelu sygnowanego 20-tką. Wersja Pro ma zaokrąglone krawędzie (P30 płaskie) – to rozwiązanie, którego nie byłem fanem, ale po kilkudziesięciu godzinach obcowania z telefonem chyba się już do niego przekonałem. Dużą zmianą jest natomiast wydłużenie samego ekranu i zrezygnowanie z belki z czytnikiem linii papilarnych. Teraz po całości telefonu pociągnięto ekran, a czytnik znajduje się na nim. Wygląda ładniej, ale sam proces odblokowania jest nieco mniej intuicyjny niż był do tej pory. No cóż, albo wygląd, albo praktyka.
Za ekranem kryje się procesor Kirin 980 – jeden z najlepszych na rynku, znany między innymi z Mate 20 Pro. Ale powiedzmy sobie szczerze, kto z przeciętnych użytkowników telefonu jest w stanie to sprawdzić? Ważne, żeby się nie zacinał i nie mulił. Tutaj tego nie stwierdziłem.

Tak samo ważna jest bateria, bo co nam z fajnego telefonu, skoro w plecaku zawsze będziemy musieli mieć powerbanka. P30 Pro ma akumulator o pojemności 4200 mAh (P30 3650 mAh). Po dniu zabawy zarówno P20 Pro jak i P30 Pro widać wyraźną przewagę tego drugiego. Co ciekawe, P30-tka sama może pełnić funkcję powerbanka i ładować bezprzewodowo inne urządzenia. Wystarczy przyłożyć je do telefonu.

Parę lat temu Huawei był atrakcyjnym wyborem jako świetny kompromis pomiędzy jakością a ceną. Dziś jakość pozostała, a nawet weszła na wyższy poziom, ale podobnie jest i w przypadku ceny. Za P30 Pro zapłacimy już niemało – jak i u konkurencji (choć formalnie jest taniej niż u Samsunga) Tym samym producent wysyła wyraźny komunikat do klientów i konkurencji. Ma ku temu powody, choć tanio nie jest.
P30 Pro w najdroższym wariancie to wydatek rzędu 4299 zł (256GB). W żadnym ze sklepów internetowych w Polsce nie znalazłem za to jeszcze wersji 512GB, którą wyceniono na 1249 euro. Z kolei najtańsze P30 i P30 Pro z 128 GB pamięci kosztują odpowiednio 2999 i 3799 złotych brutto. Jeśli zamówicie je teraz w przedsprzedaży, dostaniecie całkiem niezły pakiet gratisów. Pobawić możecie się także kolorystyką, bo w gamie jest kilka odważnych kolorów.

P30 Pro – mimo początkowych obaw – pozamiatał. Huawei faktycznie wyniósł mobilną fotografię na zupełnie nowy poziom. Jeśli to twój konik, na pewno nie będziesz zawiedziony. Ja nie jestem ani trochę.