Huawei pozamiatał. Nowe P30 Pro sprawia, że kupowanie aparatu straciło sens
A przynajmniej straciło go dla kogoś, kto zawodowo nie zajmuje się fotografią. Choć i profesjonalni fotografowie muszą uczciwie przyznać, że to, co potrafi najnowszy Huawei P30 Pro, robi kolosalne wrażenie. Mieliśmy okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Chiński producent przeszedł sam siebie i coraz bardziej, bez kompleksów, rozpycha się na półce z napisem „premium”. „Premium” są już także ceny flagowców.
Na starcie przyznaję się bez bicia, że prywatnie i zawodowo jestem fanem tego, co gwarantują produkty Huaweia. Od modelu P8 przesiadam się co sezon na kolejne flagowce, więc miałem okazję całkiem dobrze przyjrzeć się zmianom i rozwojowi na przestrzeni tych kilku długich lat. Niesamowite jak w tak stosunkowo szybkim czasie zmieniło się postrzeganie Huawei'a. Z „jakiejś tam chińskiej marki”, której nazwy potrafi złamać język, stali się rozpoznawalnym i pełnoprawnym graczem już nie tylko aspirującym do marki premium, ale faktycznie nią będącą.
Rozwój marki widać także, patrząc na kolejne produkty z innych działek: laptopów, zegarków, tabletów, a – jak okazało się na konferencji – teraz także i smart okularów, które łączą się z telefonem.
Między innymi dlatego postawili na współpracę z firmą fotograficzną Leica, która pomaga opracowywać im technologie. I to widać. Już nie raz miałem sytuacje, w której znajomi nie dowierzali mi, że zdjęcia, które robiłem telefonem, nie były z aparatu.
P30 Pro ma wbudowany zestaw kilku aparatów o rozdzielczości 40, 20 i 8 megapikseli. Dla fanów selfie przygotowano 32-megowy aparat z przodu. To jakiś totalny odlot dla kogoś, kto pamięta czasy, gdy lata temu z kolegami robiliśmy zdjęcia „cyfrówką” z 5 megapikselami.
To samo zdjęcie bez zooma i z 50-krotnym przybliżeniem.
Złośliwi spytają, jak często tak gigantyczny zoom faktycznie się przyda. I choć trochę się z tym zgadzam, ostatecznie dochodzę do wniosku, że skoro dają taką możliwość, to czemu nie brać? Zwłaszcza, że naprawdę robi wrażenie.
To samo zdjęcie zrobione bez i z maksymalnym zoomem.
Aha, wersja Pro spełnia wyśrubowane standardy szczelności (IP68) i może być w teorii brana pod wodę. Zwykłe P30 ma normę IP53, czyli pod prysznic lepiej z nim nie wchodzić, ale na deszczu będzie okej.
Zwróćcie uwagę na jakość szczegółów.
P30 Pro jest nieznacznie większe od modelu sygnowanego 20-tką. Wersja Pro ma zaokrąglone krawędzie (P30 płaskie) – to rozwiązanie, którego nie byłem fanem, ale po kilkudziesięciu godzinach obcowania z telefonem chyba się już do niego przekonałem. Dużą zmianą jest natomiast wydłużenie samego ekranu i zrezygnowanie z belki z czytnikiem linii papilarnych. Teraz po całości telefonu pociągnięto ekran, a czytnik znajduje się na nim. Wygląda ładniej, ale sam proces odblokowania jest nieco mniej intuicyjny niż był do tej pory. No cóż, albo wygląd, albo praktyka.
Tak samo ważna jest bateria, bo co nam z fajnego telefonu, skoro w plecaku zawsze będziemy musieli mieć powerbanka. P30 Pro ma akumulator o pojemności 4200 mAh (P30 3650 mAh). Po dniu zabawy zarówno P20 Pro jak i P30 Pro widać wyraźną przewagę tego drugiego. Co ciekawe, P30-tka sama może pełnić funkcję powerbanka i ładować bezprzewodowo inne urządzenia. Wystarczy przyłożyć je do telefonu.
Parę lat temu Huawei był atrakcyjnym wyborem jako świetny kompromis pomiędzy jakością a ceną. Dziś jakość pozostała, a nawet weszła na wyższy poziom, ale podobnie jest i w przypadku ceny. Za P30 Pro zapłacimy już niemało – jak i u konkurencji (choć formalnie jest taniej niż u Samsunga) Tym samym producent wysyła wyraźny komunikat do klientów i konkurencji. Ma ku temu powody, choć tanio nie jest.
P30 Pro – mimo początkowych obaw – pozamiatał. Huawei faktycznie wyniósł mobilną fotografię na zupełnie nowy poziom. Jeśli to twój konik, na pewno nie będziesz zawiedziony. Ja nie jestem ani trochę.