Żona posła PiS i jednocześnie nauczycielka gorzko o strajku. "Nie będzie zwycięzców, wszyscy będą poranieni"
– Nic nie wygraliśmy, wszyscy byli stratni. Nikt nie zyskał – mówi o strajku nauczycieli 26 lat temu żona posła PiS Dariusza Piontkowskiego i uważa, że teraz będzie tak samo. Agnieszka Rzeszewska jest nauczycielką, radną PiS i przewodniczącą NSZZ "Solidarność" Pracowników Oświaty i Wychowania w Białymstoku. Obecnego strajku nie popiera. Dlaczego?
Chyba każda w Białymstoku strajkuje. Część moich ludzi strajkuje, część nie. Powiedziałam im otwarcie: Jesteście wykształconymi ludźmi. Podejmujecie decyzje we własnym sumieniu. To jest wasz wybór. Sami rozważcie, czy należy strajkować, czy nie. To jest wasza decyzja, nikt nie będzie wam mówił, co macie zrobić. Bierzecie na siebie konsekwencje tego, co postanowicie.
Ale popiera pani strajk nauczycieli?
Ponieważ mam za sobą długie doświadczenie i taki strajk przeżyłam, sama go organizowałam 26 lat temu, to wiem, że to jest straszna trauma i wszyscy będą poranieni. Nie będzie zwycięzców. Wszyscy będą poszkodowani. Wtedy też było tak jak dziś, w drugim dniu był hurra optymizm, wszystko wygramy, dostaniemy jeszcze zwrot pieniędzy za czas strajku. Okazało się, że nie. Nie dostaliśmy wynagrodzenia za czas strajku. Straciliśmy wynagrodzenie za 3 tygodnie, bo strajkowaliśmy prawie miesiąc. Nie dostaliśmy żadnej podwyżki. Dzieci miały nieuprawnione wakacje i nie zrealizowały wielu tematów.
Przyszła matura. To był kluczowy moment. Wtedy w nas, strajkujących, odezwało się sumienie, że dzieci nie powinny być zakładnikami i stać ofiarą naszych starań o podwyżki. Zakończyliśmy strajk, by młodzież mogła spokojnie przystąpić do egzaminu. Matury się odbyły, strajk upadł, niczego nie zyskaliśmy.
Drugi raz do tej rzeki nie wejdę. I mówię nauczycielom, że to będzie bardzo bolało. Społeczeństwo nas nie lubi za to, że stawiamy własne dobro nad dobro uczniów.. Nie mieli do nas szacunku, a teraz stracimy jego resztkę. Co ma zrobić rodzic, który nie może przyprowadzić dziecka do przedszkola? To, że większość strajkuje, nie interesuje go. Wytrzyma dzień, dwa, a co potem? Rodzice też mają swoją cierpliwość. Ten strajk będzie z krzywdzą dla wszystkich.
Poczuła pani wtedy tę utratę szacunku? Dziś wielu rodziców popiera strajk.
Poczułam gorycz porażki, bo to niczego nie przyniosło. Nic nie wygraliśmy, wszyscy byli stratni. Nikt nie zyskał. Choć wtedy była pełna mobilizacja. Na początku wydawało nam się, że jesteśmy pępkiem świata. Ale dziś, po tylu latach, wiem, że tak nie jest. Nas jest 500 tys. ludzi w publicznej oświacie. Niepubliczna nie strajkuje, w tym szkoła ZNP.
Zniechęcała pani teraz nauczycieli do strajku?
Od samego początku mówiłam uczciwie, jakie mogą być konsekwencje prowadzenia takiej akcji, bo taką przeżyłam. Opowiadałam im o własnych doświadczeniach. Mówiłam: musicie wziąć pod uwagę, że jesteście narzędziem w czyimś ręku. Że ktoś nami manipuluje. Że są jakieś naciski, ktoś próbuje naszymi rękoma coś wywalczyć. Powiedziałam, że to zły wybór, bo nic nie zyskamy.
To znaczy kto manipuluje?
No komu to było potrzebne? Dlaczego ten strajk nie był 5 lat temu? Kiedy przez 5 lat nie dostawaliśmy ani złotówki, tylko dołożono nam dwie godziny? Kiedy dołożono nam siedzenie w szkole w czasie przerw świątecznych, gdy nikogo w niej nie ma? Zamieciono pod dywan nasz szacunek. Przestaliśmy się liczyć. Do kąta nas postawiono. Nie było żadnych podwyżek i nie było strajku. Tysiące ludzi straciło pracę, zamknięto tysiąc szkół. Dlaczego? To my wtedy walczyliśmy. Solidarność. Nikt nas nie słuchał.
Bo teraz okazało się, że pieniądze są dla innych, tylko nie dla nauczycieli. Prezes PiS obiecywał kolejne nawet w ostatni weekend. Ale nie nauczycielom. I przelała się czara goryczy.
Nie, pieniądze były. Pięć lat temu były przychody, były pieniądze z podatków, tylko były wydawane na inne cele. ZNP wywiesiło plakaty, gdy negocjacje jeszcze trwały, więc dążyli do strajku. Nie do końca jest tak, że zabiegali o podwyżkę dla nauczycieli, a raczej o strajk. Natomiast Solidarność miała własne postulaty i zgodnie z naszymi uchwałami zmierzaliśmy do wynegocjowania tego, o co zabiegaliśmy.
Myśmy nie zabiegali o 1000 zł, tylko o 15 procent w tym roku. O 15 w przyszłym. Ale przede wszystkim zabiegaliśmy o rozmowy o zmianie systemu wynagradzania nauczycieli. Tak, by był powiązany ze wzrostem gospodarczym. Od lat to był nasz postulat. Od początku tego rządu też o to zabiegaliśmy.
Jednak zdecydowanie więcej jest nauczycieli, którzy strajkują niż tych drugich.
Tak, bo łatwiej jest schować się w tłumie.
Nie, oni wierzą i mają nadzieję, że taką siłą wreszcie coś wywalczą.
Nadzieja umiera ostatnia. Mam przykre doświadczenia i wiem, że tak się nie stanie.
A jeśli stanie się cud i jednak strajk zakończy się sukcesem?
Niech tak się stanie. Daj Boże. Nauczyciele powinni zarabiać godnie i tego im życzę. Ale wszystkiego zawsze dostać nie można. Dlatego my teraz zachowaliśmy się rozsądnie nie żądając rzeczy niemożliwych.
Jest pani zadowolona z porozumienia, które Solidarność podpisała z rządem?
Dzięki Solidarności udało się wynegocjować porozumienie. Dostaliśmy to, o co zabiegaliśmy. Dlaczego mieliśmy go nie podpisać? Skoro to były nasze oczekiwania? Nasze postulaty w większości zostały spełnione. Mogliśmy dostać 5 procent 1 stycznia 2020 roku, a dostaniemy 9,6 proc. we wrześniu. To mało? W sumie ponad 700 zł tylko pensji zasadniczej? Plus 300 zł za wychowawstwo?
O to nie zabiegaliśmy, ale taka propozycja padła, więc dlaczego mieliśmy się nie zgodzić? Może powiem kolokwialnie: lepszy gołąb w garści niż wróbel na dachu. Jakieś ustępstwa trzeba poczynić, gdy siada się do stołu negocjacyjnego.
Na Solidarność z panem Proksą na czele spadła za to lawina krytyki.
Przewodniczący Proksa dostał zgodę Komisji Krajowej na podpisanie takiego porozumienia. Działamy demokratycznie i decyzje podejmowane są większością głosów. Jesteśmy związkiem, który nie może działać w oderwaniu od decyzji Komisji Krajowej. Tak jak Zarząd Główny ZNP zdecydował, że będzie strajk, tak my również, jako większość Solidarności, zdecydowaliśmy o takich działaniach, które zapadły kolegialnie.
To jest naturalny proces. Jedni się wypisują z ZNP. Inni z Solidarności. Dla jednych czarą goryczy było już to, że nie zorganizowaliśmy referendum. Każdy ma swoje powody. Dzisiaj jest trudna atmosfera, więc tych ruchów jest więcej. Za jakiś czas się uspokoi. Wystosowałam do moich związkowców list, żeby siebie nawzajem szanowali, żeby nie robili sobie przykrości, bo za chwilę będą ze sobą pracowali. A ta agresja i wrogość jest tak wielka, że doprowadza do skrajnych emocji. Nie wolno się tak zachowywać wobec siebie. Szanujmy swoje wybory. Przykre jest to, że ci którzy strajkują wywołują straszną presję na tych, co odważyli się wybrać dobro dziecka.
Ma pani sygnały, że jest taka presja?
Oczywiście. Nic nie robię, tylko odbieram takie telefony. Nauczyciele mówią, że ich wyzywają. Że się na czarno ubiorą, bo ktoś jest łamistrajkiem. Słyszą dziesiątki przykrych słów, nawet wulgarnych.
A ja chciałabym, żeby był spokój, żeby nas szanowano, żeby do zawodu przychodzili młodzi ludzie, ale tacy, którzy mają kręgosłup moralny, mówią piękną polszczyzną itd. Żeby byli wzorem dla uczniów jak przed wojną.
Mimo wszystko trzyma pani kciuki za nauczycieli?
Trzymam. Jeśli podjęli taką decyzję, to zrobili to świadomie. W żaden sposób nie będę ich za to piętnować. To są ich decyzje. Chciałabym, żebyśmy nawzajem szanowali swoje wybory i nie skakali sobie do gardła.
Pani mąż, pan poseł, wiceszef sejmowej komisji ds. edukacji, ma takie samo zadanie?
Właśnie w kwestiach edukacji często się spieramy. On jest parlamentarzystą, a ja związkowcem. Ja zawsze patrzę bardziej na sprawy pracownicze, ale nie mogę zapomnieć, że szkoła jest dla ucznia.
Oczywiście, że tak.
Na przykład w czym?
On bardziej patrzy na całość systemu, globalnie. Ma też swoje doświadczenia, 20 lat przepracował w szkole, był bardzo dobrym nauczycielem. Przykro mu jest, że doszło do takiego zaognienia sytuacji. Każdy nauczyciel ma w sercu dobro swoich kolegów i koleżanek. Mój mąż ich rozumie, ale pewnie wie, że to jest sytuacja, która nie doprowadzi do porozumienia.