O rocznicy wyborów czerwcowych, czyli o kompleksach prezesa

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Porzućcie wszelką nadzieję – taki złowieszczy napis miał według Dantego widnieć nad bramą prowadzącą do piekieł. My także, choć wciąż jeszcze na ziemskim padole, nie powinniśmy liczyć na to, że obchody 30. rocznicy wyborów czerwcowych odbędą się jak należy. Bo PiS – to pewne – będzie usilnie przeszkadzał, nie chcąc dopuścić do sukcesu samorządowej opozycji, nawet kosztem wizerunkowej straty kraju i wielkiego wstydu.
Na zdjęciu autorka materiału Karolina Lewicka, dziennikarka TOK FM i politolog. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Co się już stało? Ano, tuż po tym jak władze Gdańska wespół z samorządowcami z całej Polski ruszyły z przygotowaniami, a prezydent Aleksandra Dulkiewicz ogłosiła, że wokół pomnika Poległych Stoczniowców stanie okrągły stół, do akcji wkroczył Karol Guzikiewicz. I zarezerwował u wojewody pomorskiego cały plac Solidarności na cały wtorek, 4 czerwca, od świtu do późnego wieczora.

Kim jest Karol Guzikiewicz? Radnym PiS. Wiceszefem stoczniowej "Solidarności", która liczy sobie raptem sto kilkadziesiąt osób. Inicjatorem – co nie bez znaczenia – umieszczenia w Stoczni Gdańskiej tablicy upamiętniającej Lecha i Jarosława Kaczyńskich (idea nie została wcielona w czyn, bo sam prezes PiS poczuł, że niebezpiecznie przekracza granice śmieszności). Zaangażowany w solidarnościowy ruch od 1980 roku, ale na pewno nie w pierwszym czy nawet trzecim szeregu (miał wówczas 16 lat, aktywny w zakładowej młodzieżówce).


Mało prawdopodobne, by Guzikiewicz działał na własną rękę, jednak "inni szatani byli tam czynni". Ten cytat z Kornela Ujejskiego Jarosław Kaczyński akurat doskonale zna, bo sam go kiedyś z mównicy sejmowej rozpowszechniał. Obchody trzydziestej rocznicy wyborów czerwcowych, realizowane podług wizji i planu zamordowanego Pawła Adamowicza, przy dużym wsparciu Donalda Tuska i całej opozycji, zostały odczytane przez rządzących jako poważne zagrożenie. Stąd ten kij w szprychy, czyli nie pierwszy raz wykorzystywana politycznie ustawa o zgromadzeniach.

Kaczyńskiemu gdańskie obchody są nie w smak z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że prezes PiS rozpaczliwie usiłuje napisać najnowszą historię Polski po swojemu, eliminując z jej kart osobistych wrogów lub chociaż pomniejszając ich dokonania. Zasłużeni będą tylko ci uczestnicy wydarzeń z roku 1980 i lat późniejszych, którzy obecnie wspierają PiS. Co do reszty, sączone będą opowieści o agencie "Bolku", okrągłostołowej zmowie elit i pijaństwie w Magdalence.

Na marginesie: jest taki fragment w "Cesarzu", niezwykle a propos. Kiedy do Etiopii wkroczyły wojska Mussoliniego, cesarz Hajle Selasje opuścił poddanych i schronił się w jednym z angielskich miasteczek. Do kraju wrócił dopiero po jego wyzwoleniu przez Brytyjczyków, wspartych przez miejscowych. Pisze Kapuściński: "Później wytworzył się w nim (cesarzu – dopisek K.L.) taki kompleks wobec wodzów partyzanckich, że stopniowo ich likwidował lub odsuwał, zarazem dając fawory kolaborantom". Nieśmiertelny mechanizm, przyznają Państwo?

Po drugie, od kilku miesięcy mówi się o tym, że gdańskie uroczystości mogą być otwarciem kampanii parlamentarnej partii opozycyjnych. W dodatku jedną z pierwszoplanowanych ról odgrywać będzie Donald Tusk i niewykluczone, że właśnie wtedy zainauguruje swój powrót do polityki krajowej. Stąd trzeba zrobić wszystko, by 4 czerwca się nie udał lub udał jak najmniej.

Przedsmak tego, co może się wydarzyć za niespełna dwa miesiące, mieliśmy już dekadę temu. Premier Tusk przeniósł obchody – wówczas dwudziestej rocznicy– z Gdańska do Krakowa, bo w Gdańsku – jak tłumaczył – "nie był w stanie zagwarantować bezpieczeństwa zaproszonym gościom". Generalnie chodziło o to, by do uszu zagranicznych przywódców dotarła raczej opowieść o naszej roli w obalaniu komunizmu, a nie gwizdy zadymiarzy. Prezydent Adamowicz ubolewał w liście otwartym, że liderom NSZZ "Solidarność" udało się skompromitować i Gdańsk i Polskę, ale pan Guzikiewicz był z siebie zadowolony. Polska jest w Gdańsku, a ZOMO na Wawelu – komentował.

Ponieważ teraz na wygnanie samorządowców z Gdańska raczej nie ma szans, postanowiono chociaż odsunąć ich od miejsc symbolicznych. Trudno się w tym momencie oprzeć historycznej analogii. W sierpniu 1982 roku władze komunistyczne zamknęły plac Zwycięstwa. Ten sam, na którym trzy lata wcześniej Jan Paweł II – podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny – wyrzekł słynne słowa: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi". Upozorowano prace remontowe, by pozbyć się kłopotu: obywateli, którzy podczas stanu wojennego układali na placu krzyże z kwiatów. Funkcjonariusze SB na wiosnę 1982 roku nie nadążali już z ich usuwaniem.

Efekty zamknięcia placu były odwrotne od oczekiwań władzy. Kwietne krzyże zaczęły się pojawiać nie tylko w innych miejscach Warszawy, ale też i w innych miastach. Pewnie także w tym wypadku gdański ratusz stawi opór i zorganizuje obchody w mniej sprzyjających okolicznościach przyrody. I tylko Polski żal, bo już raz nasz wielki, narodowy sukces roku 1989 przegraliśmy, zaraz na samym początku, przede wszystkim wizerunkowo. Bo upadek muru berlińskiego był, niestety, bardziej fotogeniczny. Zamiast próbować odzyskać co nasze, przy okazji tegorocznej ładnej, okrągłej rocznicy, musimy drżeć, czy na Pomorzu nie dojdzie do scen gorszących. A wszystko tylko dlatego, że jeden człowiek nie odegrał w latach 1980-1989 żadnej znaczącej roli i dotąd nie może się z tym pogodzić.