"Jemy na zapas, bo w maju nie będzie za co". Oto co czeka nauczycieli, gdy strajk się zakończy

Aneta Olender
Strajk nauczycieli trwa już drugi tydzień. To oznacza, że nie dostaną oni przynajmniej połowy pensji. Przynajmniej, bo jeśli protest będzie trwał nadal, walka o podwyżki będzie jeszcze bardziej kosztowna. – Naprawdę nie wiem skąd weźmiemy na życie – mówią nauczyciele, z którymi rozmawialiśmy o sposobach na przetrwanie tego trudnego czasu.
Nauczyciele muszą szukać sposobów na finansowe przetrwanie po zakończonym strajku. Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Na opłaty się uzbiera
Wielu nauczycieli na razie woli nie myśleć o tym, co będzie później. Przyznają jednak, że na pewno nie będzie łatwo. To, z czego się cieszą, choć słowo "cieszą" jest tu trochę nie na miejscu, to to, że dostaną pieniądze za pierwszy tydzień kwietnia, kiedy strajku jeszcze nie było.

– Chwała Bogu, że był pierwszy tydzień kwietnia. Na czynsz będzie. Najważniejsze to zapłacić rachunki i nie mieć długów – przekonuje jedna z naszych rozmówczyń.

W jej głosie nie słychać jednak entuzjazmu, choć dodaje, że w jej szkole po spadku nastrojów na początku tygodnia, dziś jest już dużo lepiej. Koledzy i koleżanki nauczycieli wierzą, że związkowcom uda się dojść do porozumienia ze stroną rządową, a cała historia zakończy się dla nich pozytywnie.


– Mi na opłaty powinno wystarczyć. Mam siostrę, która mnie wspiera, więc jakoś sobie poradzę. W najgorszej sytuacji są jednak ci, którzy są dopiero na początku ścieżki awansu. To jest tragedia. Tak samo, kiedy ktoś samotnie wychowuje dziecko – mówi nauczycielka z małej miejscowości pod Olsztynem.

Z kolei nauczycielka z Mrągowa w rozmowie z naTemat przyznaje, że sytuacja naprawdę jest trudna. Nauczyciele, którzy strajkują w jej szkole, nie chcą jednak przerwać swoich działań. Dlaczego? – Chcemy żyć normalnie, bo tak naprawdę nie żyjemy od lat – odpowiada.

– Naprawdę nie wiem skąd weźmiemy na życie. Nie chcę też mówić, że będziemy jeść chleb z masłem, bo uważam, że chleb z masłem to jest bardzo dobra rzecz. Masło obecnie jest tak drogie, że chyba zaczyna być rarytasem. Sami między sobą się motywujemy. Wiemy, że wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji – dodaje.

Trzeba będzie wejść na debet
Niektórzy nauczyciele postanowili zabezpieczyć domowy budżet jeszcze przed rozpoczęciem strajku. – Pracowałam więcej, wzięłam także więcej dodatkowych zajęć z dziećmi. Można powiedzieć, że nadrobiłam jeden tydzień. Nie spodziewałam się, że strajk potrwa dłużej – przyznaje nauczycielka z Olsztyna.

Część nauczycieli na pewno skorzysta z oszczędności. Ta grupa, jak mówią moi rozmówcy, nie jest jednak duża, bo nauczyciele najczęściej nie mają z czego odkładać na czarną godzinę.

– Na pewno trzeba będzie zaciągnąć pożyczki. Kolejne pożyczki. Trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę nauczyciele na co dzień korzystają z pożyczek, szczególnie zakładowych. Musimy jakoś wiązać koniec z końcem, więc nasze wypłaty są często pomniejszane o spłatę kolejnych rat – wyjaśnia nauczycielka z Mrągowa.

Emerytura zamiast pensji
W tym kryzysowym momencie wielkim wsparciem są rodziny protestujących. Mowa szczególnie o rodzicach. Niektórzy zdecydowali, że swoim dzieciom oddadzą trzynastą emeryturę, którą obiecał wypłacić rząd Prawa i Sprawiedliwości.

– Nawet jeżeli nauczycielki mają już swoje dzieci, a ich rodzice są naprawdę starszymi osobami, to i tak bardzo żyją tym, co robimy i chcą pomóc. Mówią, aby nie odpuszczać – opowiada kolejna nauczycielka.

Nauczyciele są wdzięczni za takie gesty, choć ich zdaniem jest to równocześnie bardzo przykre. – Mamy swoich rodziców, którzy też nas wspierają, mimo swoich nędznych emerytur. Słyszymy: "Dziecko nie poddawaj się, podzielę się swoją emeryturą". To smutne – takie słowa słyszę od nauczycielki z Mrągowa.

– Opowiem pani wzruszającą historię – rozpoczyna rozmowę inna nauczycielka. – U mojej mamy w pracy zbierają pieniądze na fundusz dla nauczycieli. Z puszką przyszli także do mojej mamy, a ona odpowiedziała: "Przepraszam, ale wpłacę bezpośrednio na konto mojej córki".

Będziemy sprzedawać lody
Strajk i atmosfera panująca wokół działań nauczycieli wielu z nich dała do myślenia. Niektórzy nie chcą być już częścią systemu edukacji. Planują zmianę zawodu. – Właśnie patrzę na moją koleżankę, która siedzi naprzeciwko mnie... Zdolna, młoda dziewczyna, tylko kiwa głową, że w szkole nie zostanie – mówi jedna z naszych rozmówczyń.

Dodaje, że niektórzy z jej kolegów nie wrócą do szkoły, ponieważ otrzymują znacznie lepsze oferty pracy. – Ludzie młodzi, wykształceni, kreatywni mają propozycje z różnych stron. Pracodawcy oferują im czterokrotnie wyższe pensje. My jesteśmy szkołą zawodową. Jesteśmy technikum, więc u nas są nauczyciele zawodów, po których można spokojnie prowadzić własną firmę – słyszę.

Taki scenariusz nie jest jednak możliwy dla wszystkich. Rzeczywistość innych jest trochę mniej optymistyczna. Nie zmienią pracy, ale będą musieli poszukać dodatkowego zajęcia. Okazją do tego będą wolne majowe dni.

– Część osób, jeżeli skończy się strajk i wypadną dni przerwy, to myśli, żeby iść gdzieś i dorabiać. Nie chodzi o korepetycje. U nas w Mrągowie rynek pracy jest otwarty. Są oferty, ale nie ma chętnych. Można sprzedawać lody, pracować w hotelu, być animatorem czasu wolnego – wylicza nauczycielka.

Coś tam udało się uzbierać
W szkołach istnieje fundusz socjalny. Są to pieniądze nauczycieli, czyli jeden procent całości wynagrodzenia. Nauczyciele określają, na jakie cale je przeznaczają. Każda szkoła ma swój regulamin. W sytuacji takiej jak obecna środki te mogą wesprzeć nauczycieli, którzy nie dostaną części pensji. Nie będą to wielkie kwoty, ale w tym przypadku liczy się każdy grosz.

– Płacimy też składki na ZNP, to także nie są wielkie sumy, ale możliwe, że będzie to jakieś wsparcie. Jest to jedna z opcji, ale nie w każdej szkole możliwa do zrealizowania – podkreśla nauczycielka z Olsztyna.

W lepszej sytuacji są nauczycieli, którzy pracują w jednym z miast, których włodarze – mimo ostrzeżeń MEN i Regionalnych Izb Obrachunkowych, że pensja protestującym się nie należy – zapewnili, że strajkujący otrzymają wynagrodzenie. Pod taką obietnicą podpisali się prezydenci m.in. Warszawy, Katowic, Olsztyna, Białegostoku, Poznania, Bydgoszczy, czy Lublina.

Tak dobrze nie jest już w mniejszych miejscowościach. – W naszej gminie nie możemy liczyć na wsparcie finansowe - i żadne inne - ze strony samorządu i pani wójt. Usłyszeliśmy w miniony piątek, że nasza decyzja o strajku rozdarła pani wójt serce, że nie spodziewała się takiego ciosu, skoro zawsze była po naszej stronie. Odebrała strajk bardzo osobiście. Nie przyjęła nawet naszego zaproszenia na kawę i nie przyszła do strajkujących. Rozmowa odbyła się podczas przypadkowego spotkania w gabinecie pani dyrektor – opowiada nauczycielka.

Nauczyciele nie zapytali wtedy wójt gminy o jakąkolwiek formę finansowej pomocy, ponieważ ich zdaniem jej postawa była jednoznaczna. Kiedy strajkowali dwa lata wcześniej, również potrącono im z pensji za dzień protestu.

– Przygotowaliśmy pismo do pani wójt z prośbą o zrozumienie naszej sytuacji i wpłacenie pieniędzy za czas strajku.Nie wiemy czego się spodziewać. Jak sobie poradzimy? Nie wiem. Jakieś oszczędności, wsparcie rodziny, dochody współmałżonków... Może poszukanie dodatkowych źródeł. Strajkuję od pierwszego dnia i podobnie jak ci, którzy wytrwali do dziś, nie żałuję tego – kończy moja rozmówczyni.

Żyjemy ideą
– Niech pani napisze, że żyjemy ideą i długo tak jeszcze żyć będziemy – żartuje inna kobieta. Mimo mało optymistycznej perspektywy nauczyciele starają się podnosić na duchu właśnie w ten sposób: żartując.

Słyszę, że niektórzy mówią, że może wreszcie uda im się zrzucić na wadze. Inni deklarują, że będą się wzajemnie wspierać, zapraszając się na obiady. Zresztą nawet teraz, czy to rodzice, czy uczniowie przynoszą strajkującym coś do zjedzenia, np. ciasto lub pizzę.

– Żartujemy, że teraz jemy na zapas, bo w maju nie będzie za co. Wszyscy mówią, że będą zaciskać pasa. Mówiąc jednak poważni: staramy się myśleć, że jednak będzie dobrze – mówi jedna z nauczycielek.

– Kiedy rozmawiałam z młodzieżą, którą uczę, o tym że nie otrzymamy wynagrodzenia za czas strajku, oni stwierdzili, że jeśli nie będę miała za co żyć, to mam wstawić post na Facebooku, a oni się zrzucą. Wtedy się śmialiśmy, ale dziś już nie jestem pewna, czy nie będą musiała tego zrobić – przyznaje strajkująca kobieta.