Od trzech lat żyje jako Anton, wcześniej był Agatą. Dziennikarz opowiada o swojej tranzycji

Daria Różańska
– Trochę łudzę się, że sytuacja polityczna w kraju się zmieni, że jesienią jedną z pierwszych ustaw, która trafi pod obrady Sejmu, będzie ta o uzgodnieniu płci – mówi Anton Ambroziak, dziennikarz Oko.press i aktywista Fundacji Trans-fuzja, który w mediach społecznościowych dokumentuje swoją tranzycję. Wtedy nie będzie musiał pozywać rodziców za to, że źle określili jego płeć po urodzeniu. A w dowodzie nie będzie widniało "Agata Ambroziak", tylko Anton.
Anton Ambroziak jest dziennikarzem portalu OKO.press i współpracuje z Fundacją Trans-Fuzja. Fot. Archiwum prywatne
"Na samą myśl, że mam iść do lekarza, który będzie sprawdzał, czy jestem wystarczająco trans, chcę się zabić" – pisała w sieci transpłciowa Milo, której w sobotę zabrakło sił i skoczyła z Mostu Łazienkowskiego do Wisły. Wstrząsnęło to środowiskiem?

Taka śmierć zawsze jest bezsensowna i niepotrzebna. Pisałem reportaż o Milo, wgryzałem się w jej korespondencję, rozmawiałem z przyjaciółmi, widać było, że to było dla niej za trudne.

Nie mogła liczyć na pomoc rodziców, przyjaciół?

Milo nie była zupełnie wyalienowana. Ona chodziła na grupę wsparcia dla osób transpłciowych. Ponad rok temu poznała pierwszych przyjaciół, którym mogła powiedzieć, kim jest. Oni ją wspierali. Ale dla Milo, która chorowała też na depresję, to było za trudne. Ona była bardzo wrażliwa i nieugięta.


Czasami osobom transpłciowym zależy na tym, żeby jak najszybciej przejść tę diagnostykę...

I żeby przyśpieszyć bieg spraw, to udają.

Tak. To jest straszne, że trzeba udawać przed lekarzem, który teoretycznie powinien nieść pomoc i wsparcie. Ale osoby transpłciowe chodzą na skróty. Milo nie chciała tego robić, czuła się tym upokorzona. Pisała o tym wprost.

Ale szukała pomocy, specjalisty. Tylko brakowało pieniędzy, a odległość od Poznania, gdzie mieszkała, do dobrego lekarza była zbyt duża.

Tak się niestety często zdarza. Szczególnie dla osób, które określają się jako niebinarne, droga tranzycji w Polsce jest wyboista. I wymaga udowadniania na każdym etapie, że spełnia się stereotypowe wymogi dotyczące konkretnej płci.

Na przykład?

Lekarze w Polsce wymagają od trans-kobiety, żeby malowała paznokcie, nosiła długie włosy, ubierała się w spódnice. Spodnie mogłyby być czymś, co ją odrzuci od diagnostyki.

Specjaliści opierają całą diagnozę na wyglądzie zewnętrznym, a nie na doświadczeniach: kim osoba się czuje, jak buduje relacje z otoczeniem.

Wspomniałeś, że w Polsce jest jeden lekarz, który ma kompleksowe podejście do osób transpłciowych. Jest aż tak źle?

Niestety tak. Mogłem się o tym po raz kolejny przekonać, kiedy tworzyłem reportaż o opiece zdrowotnej dla osób transpłciowych. Inspiracją były własne doświadczenia. Kiedy zaczynałem tranzycję medyczną, to tych lekarzy było niewielu. Trafiłem akurat do specjalisty, który nie przedłużał diagnostyki, ale w sposób nieodpowiedzialny przepisywał hormony. Z wykształcenia jest seksuologiem i ginekologiem, ale nie ma przygotowania endokrynologicznego. Nie potrafił odpowiednio dawkować hormonów, przez co miałem dużo problemów zdrowotnych.

To skłoniło cię do napisania reportażu?

Tak. Z mojego researchu, który trwał ponad rok, faktycznie wynikało, że jest tylko jeden lekarz w Polsce, a dokładnie w Krakowie, który jest i seksuologiem, i psychiatrą a także pracuje z psycholożką, endokrynolożką. On pozwala osobom transpłciowym odpowiednio prowadzić tranzycję.

Co to oznacza?

Zazwyczaj lekarze podążają standardową ścieżką. To znaczy, że najpierw przeprowadzają długą diagnostykę, która jest poprzedzona szeregiem badań, opinią psychiatryczną i psychologiczną, a później wprowadzane są hormony. Kiedy ktoś jest już odpowiednio długo na hormonach, to wystawiają opinię, że np. osoby trans-męskie mogą przejść mastektomię.

Ale zdarzają się i osoby, które nie chcą brać hormonów, a chciałyby mieć tylko mastektomię. Większość lekarzy się na to nie godzi. A tak często się dzieje w krajach zachodnich. Tam osoby trasnpłciowe mają możliwość wyboru swojej drogi. W Polsce pozwala na to tylko jeden lekarz. Reszta nie daje takiego wyboru.

W ostatnich latach nic się nie zmieniło?

Obserwuję, że trochę się zmienia. Osoby trans też są bardziej świadome, szukają. Często sami edukujemy lekarzy i lekarki. Jest także coraz więcej przyjaznych psycholożek, seksuolożek, ale bez przygotowania medycznego. A tylko tacy mogą prowadzić w Polsce tranzycję. Wciąż brakuje endokrynologów.

Sam o sobie mówisz, że partyzancko wspierasz osoby traspłciowe. Jak wygląda ich sytuacja, kiedy mieszkają w niewielkim mieście albo na głębokiej wsi?

Tak, robię to, m.in. na internetowych grupach wsparcia dla osób transpłciowych. Tam aktywni są bardzo młodzi ludzie (od 13 do 19 lat).

Najczęściej są to mieszkańcy małych miejscowości, wsi. Czasami są oni jedyną osobą trans w takim środowisku. Ale wiedzą i o innych, bo internet daje im takie możliwości. Sieć jest jedyną przestrzenią, w której mogą się spotkać i wspierać. Dobrze nie czuć się jedyną transpłciową osobą na świecie.

Z jakimi problemami muszą się mierzyć?

Ich głównym problemem jest transfobia w rodzinie i szkole. Pojawiają się historie o tym, że uczeń chce pójść na bal gimnazjalisty, ale musi w sukience, a chciałby w garniturze. I zastanawia się, co ma zrobić. Czy jego wychowawczyni może go szantażować, że wystawi mu negatywną ocenę z zachowania.

Wyłapujemy takie posty i piszemy ich autorom, do kogo mogą się zwrócić, co mogą zrobić. Pytamy też, czy mają wsparcie rodziców. A jeśli nie, to piszemy im, co mogą zrobić samodzielnie. Organizacje pozarządowe mogą też wysłać pismo dyscyplinujące szkoły, że są one zobowiązane do niedyskryminacji.

Jakie rozwiązania systemowe należałoby wprowadzić, żeby nie powtarzały się takie historie jak Milo?

W Polsce diagnostyka medyczna jest ściśle związana z korektą prawną. A to oznacza, że zanim nie zostaniesz zdiagnozowany przez szereg specjalistów i w twoim ciele nie zdają "nieodwracalne zmiany", to wtedy trudno składać papiery do sądu.

Trzeba pozwać rodziców, że źle określili twoją płeć po urodzeniu. Jeśli oni są transfobiczni, to mogą przeciągać to latami. W takiej sytuacji można wystąpić o przyznanie kuratora, ale on też żyje w polskim społeczeństwie...

Na pewno trzeba więc oddzielić korektę prawną od diagnostyki medycznej.

Potrzebna jest też edukacja w szkołach i dla lekarzy. Według szacunków Fundacji Transfuzja z 2015 roku, tylko podczas tranzycji z dyskryminacją spotkało się ponad 30 proc. osób transpłciowych.

Kiedy zrozumiałeś, że nie jesteś Agatą a Antonem?


Zawsze czułem się osobą nienormatywną, ale do końca nie wiedziałem, o co w tym chodzi. Najpierw wyoutowałem się jako lesbijka. Później w ogóle zanegowałem, że trzeba się jakkolwiek określać. Myślę, że to był moment wyparcia, żeby nie podejmować decyzji.

A był jakiś przełomowy moment?


Tak, kiedy poznałem pierwszego trans-chłopaka. Wtedy zrozumiałem, że o to mi chodzi. To jest oczywiście proces. To taka trochę podróż do odkrywania siebie.

Jestem wyoutowany od trzech lat. Od wtedy żyję jako Anton: w pracy, wśród znajomych. Funkcjonuję jako public trans.

Pozwałeś już swoich rodziców za to, że przy narodzinach źle określili twoją płeć?

Jeszcze nie jestem na tym etapie. To przez problemy zdrowotne. Ale szczerze mówiąc, jest mi bardzo trudno się do tego zebrać. Trochę łudzę się, że sytuacja polityczna w kraju się zmieni, że jesienią jedną z pierwszych ustaw, która trafi pod obrady Sejmu, będzie ta o uzgodnieniu płci.

Tę ustawę zawetował prezydent Andrzej Duda. A poprzedniemu rządowi na finiszu kampanii wyborczej zabrakło woli politycznej, żeby to "przepchnąć".

Czyli liczysz na to, że jesienią zmieni się władza, przepchną ustawę i nie będziesz musiał pozywać rodziców?

Tak, na to liczę. Uważam, że uwłaczające jest, że musisz stać na sali sądowej naprzeciwko swoich rodziców... To może popsuć relacje.

Jak rodzice przyjęli informację, że jesteś osobą transpłciową?

Nie chcę o tym publicznie mówić. Ta historia też miała swoje perturbacje.

Ale masz wsparcie rodziców?

Tak, teraz mam.

Wyoutowałeś się w pracy, otwarcie o sobie mówisz. Nie obawiasz się tego robić w obecnej sytuacji politycznej, przy nagonce na osoby LGBTQ?

Nie, kiedy podjąłem decyzję, żeby o tym powiedzieć, wiedziałem, że nie ma odwrotu. Wiedziałem, że nie mogę się wycofać. Jak przyszedłem do pracy do OKO.press, to nie byłem wyoutowany. Kilka miesięcy zajęło mi, żeby o tym powiedzieć.

A wtedy już przeszedłem na hormony, więc zaczęła mi się mutacja. Ktoś w pracy rzucał, że mam cały czas chrypkę. Nie była to chrypa, więc musiałem to wyjaśnić.

Pamiętam, że na początku w OKO.press podpisywałeś teksty Agata Ambroziak.

Tak. Ale kiedy zobaczyłem, że środowisko jest wspierające, to się odważyłem. Zdarzały się niezręczności, mylenie zaimków. Później zastanawialiśmy się w redakcji, jak to zakomunikować czytelnikom. Ale stwierdziliśmy, że tego nie zrobimy.

Ja na przykład pomyślałam, że Agata ma brata Antona, który też jest dziennikarzem.


Czasami lepiej pozostawić jakieś niedopowiedzenie. Nie jestem też zwolennikiem, żeby cały czas się tłumaczyć. Nie ma też we mnie zgody, żeby milczeć w momencie, kiedy jest trudniejsza sytuacja polityczna.

Jestem oburzony tym, że instrumentalnie używa się jednej społeczności, żeby podbijać słupki w kampanii wyborczej. To jest obrzydliwe. Ale jest też dużo osób, które się temu przeciwstawiają.

Wspomniałeś, że widzisz już zmiany w swoim ciele. To cieszy?


To bardzo cieszy. Dużo się dzieje w twoim ciele. To trochę, jak budowanie siebie na nowo.

Minęła już niecierpliwość. W każdym ciele wszystko zmienia się w swoim tempie. Nie ma na to jednego gotowego scenariusza, więc pogodziłem się z tym, że u każdego wszystko dzieje się inaczej. Mam już przestrzeń, żeby na to czekać.

Cieszą mnie też tranzycje innych. Dużo bliskich mi osób po długim wahaniu zdecydowało się zacząć brać hormony. Super jest robić to razem, wspólnie się temu przeglądać.

Twoja dziewczyna zaakceptowała Twoją przemianę?

Tak, chociaż od początku nie było to wszystko dla niej jasne. Teraz jest moją największą sojuszniczką.

Podobno rozważasz, czy by kiedyś nie urodzić dziecka?

Miałem takie myśli. Ale uważam, że nie zrobiłbym tego w warunkach, w których żyjemy. To byłoby za trudne. To wymagałoby niepotrzebnej batalii.

Nie myślałeś, żeby to wszystko rzucić i wyjechać do kraju, w którym osobom transpłciowym żyje się łatwiej?

Co jakiś czas pojawiają się takie myśli. Ale tutaj zbudowałem swój świat. I nie chcę oddawać tego pola. Raczej na tym etapie wolę robić wszystko, żeby to miejsce się zmieniło. Wierzę w osoby, które mieszkają w tym kraju. Gorzej z władzą.

Gdybym czuł, że moje życie czy zdrowie jest bezpośrednio zagrożone, to pewnie podjąłbym decyzję o wyjeździe.

Wyoutowanie, otwarte powiedzenie, kim jesteś przyniosło Ci ulgę?

To przyniosło olbrzymią ulgę. Zacząłem odkrywać siebie na nowo. Jak jest się w tzw. szafie, to wiadomo, że cały czas jest się spiętym, zestresowanym. Mnie się wydawało, że jestem osobą dość pewną siebie. Ale dopiero po wyoutowaniu okazało się, jak to jest, kiedy nie łamie ci się głos, kiedy nie masz problemu z wystąpieniami publicznymi. Dużo łatwiej nawiązuje mi się teraz relacje.

To nie oznacza, że nie mam już żadnych życiowych problemów. Nie jest tak, że tranzycja rozwiązuje wszystkie kłopoty.


W dokumentach nadal jesteś Agatą?


Tak, i mam cały czas takie zabawne sytuacje.. Mimo że mam 27 lat, to wyglądam dużo młodziej, kiedy próbuję kupić papierosy, to często pojawia się pytanie o dowód. Ale sprzedawcy nie patrzą na imię, tylko na datę urodzenia i czasami mówią: "o, pan niepodobny, czasem trzeba zmieniać zdjęcia".

Największy problem mam chyba na lotniskach, co mnie bardzo stresuje. Już dwukrotnie mi się zdarzyło, że w kolejce szukano Agaty, wodzono palcem, ale cóż, wzruszam wtedy ramionami i idę dalej. Już nauczyłem się jakoś tym nawigować.

Nie tęsknisz za byciem kobietą, za tamtym ciałem, za tamtą sobą?

Nie mam za czym tęsknić, bo nic się dla mnie nie skończyło. Nie straciłem siebie. Każdy z nas się zmienia. Mamy różne doświadczenia, spotykamy na swojej drodze różnych ludzi, ewoluujemy w jakąś stronę.

I ja też to wpisuję w ogólny proces życiowy. Nie tęsknię. Ale mam sentyment. I cieszę się, że mam perspektywę socjalizacji do roli kobiety. Łatwiej jest mi być feministą, tzw. kolesiem, który nie zajmuje przestrzeni, który nie jest typem macho, nie reprezentuje toksycznego wzorca męskiego. To dla mnie bardzo ważne.

Jak siebie teraz określasz?

Nazywam siebie trans-chłopakiem. Ale nigdy nie powiedziałbym o sobie, że jestem mężczyzną. Dla mnie tożsamość płciowa jest bardzo ważna. Określam siebie jako osobę niebinarną, która jest gdzieś pomiędzy tą skalą i nie godzi się na to, że świat jest podzielony na dwie płcie. Ta różnorodność jest dużo większa.