"One to bardzo przeżywają. Zrobiono im krzywdę". Sprawa pacjentek DPS w Tykocinie ma drugie oblicze

Katarzyna Zuchowicz
– Wie pani, co tu się teraz dzieje? Jak te kobiety to przeżywają? To jest krzywda dla tych ludzi! – reaguje wzburzona mieszkanka i pracowniczka w jednym Domu Pomocy Społecznej pw. św. Franciszka Caritas Diecezji Łomżyńskiej w Tykocinie. To pensjonariuszki tego domu miały z karteczkami głosować na PiS. Zrobiła się afera, sprawę bada policja. Gdy pytamy w innych domach pomocy, nie widzą jej w czarno-białych barwach.
Pensjonariuszki z Domu Pomocy Społecznej w Tykocinie miały głosować na PiS – na podstawie kartek z nazwiskami, które miały ze sobą. (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Anna Zorka / Agencja Gazeta
Dom Pomocy Społecznej pw. św. Franciszka w Tykocinie to dom dla kobiet. Na stronie Caritas diecezji łomżyńskiej znajduje się o nim taka informacja:

"Dom Pomocy Społecznej w Tykocinie jest przeznaczony dla kobiet chorych psychicznie. Mają one tam zapewnioną profesjonalną opiekę medyczno-psychologiczną i duchową oraz różne formy psychoterapii indywidualnej i grupowej wraz z terapią zajęciową".

To stąd, jak informowały media, niepełnosprawnych pensjonariuszy zwożono do lokalu wyborczego. Alarm podniósł wiceprzewodniczący komisji wyborczej w Tykocinie. "Z pobliskiego Domu Pomocy Społecznej w kilku turach busem przywożeni są pensjonariusze o takim stopniu upośledzenia umysłowego, że część z nich nie bardzo wie gdzie jest i po co tam przyjechała" – donosił. "Im zrobiono ogromną krzywdę"
Głosowały kobiety. Według informacji medialnych, było ich około 20. Przywieziono je w trzech turach. – Wie pani jak one się teraz czują? Jak to przeżywają? – pyta mieszkanka domu. Nie chce rozmawiać, ale emocje okazują się silniejsze.


– One czytają to wszystko, co się o nich mówi. Oglądają telewizję, mają dostęp do internetu, mają komórki. Dziś z nimi rozmawiałam. One czują się winne, a przecież mają prawa wyborcze jak każdy. Czują się stygmatyzowane, bo poszły głosować. Im zrobiono ogromną krzywdę. Nie dość, że przez nieszczęsny los są tutaj, a teraz jeszcze robi się na nie jakąś nagonkę? One tak samo chcą uczestniczyć w życiu. Czytają gazety, książki. Przyjmują leki. Dlatego mogą normalnie funkcjonować – mówi wzburzona.

W domu mieszka 56 kobiet. W wieku, jak słyszę, od 18 do 89 lat. Na każde pytanie o tajemnicze kartki z nazwiskami, odsyła na policję. Ona nic nie wie. Nie wie nawet, ile tych osób było. Nie wie, skąd miały te kartki.

Podkreśla jedynie, że nie było to pierwsze głosowanie pacjentek DPS. – W naszym domu mamy osoby, które mają wyższe wykształcenie. Czytają potem jak je opisują i jest im przykro – mówi.

Było siedem osób
Przypomnijmy. Wszystko zaczęło się od reakcji wiceprzewodniczącego komisji wyborczej w Tykocinie, który zauważył takie same kartki u głosujących – z tymi samymi nazwiskami. Napisał, że z pensjonariuszami jakakolwiek logiczna komunikacja była prawie niemożliwa. "Organizator tej akcji wyposażył ich w jednakowe kartki, pisane tym samym charakterem pisma, stanowiące instrukcję do głosowania: Lista nr 4 PiS 1. Karol Karski 2. Krzysztof Jurgiel" – ten wpis, który znalazł się na Wykop.pl, wywołał poruszenie.

Sprawą zajmuje się policja, która – w rozmowie z naTemat – potwierdziła, że wpłynęło zgłoszenie o incydencie wyborczym, polegającym na instruowaniu głosujących, przy czyim nazwisku mają postawić krzyżyk. Według policji, osób z kartkami było siedem. – Mieliśmy zgłoszenie, że grupa siedmiu osób, która została dowieziona z miejscowego DPS, miała ze sobą kartki z dwoma nazwiskami określonych kandydatów. Po głosowaniu trafiły one do kosza, ale zostały wyjęte przez kogoś z członków komisji – informował nadkomisarz Tomasz Krupa, rzecznik Komendy Wojewódzkiego Policji w Białymstoku.

Sprawą zajął się też podlaski poseł PO Robert Tyszkiewicz. Same mogły między sobą ustalić na kogo głosują?
– Gdyby okazało się, że ktoś nimi manipulował, to byłoby draństwo – słyszę w innym domu pomocy społecznej. Ale nikt w podobnych placówkach w okolicy nawet nie chce podjąć się próby komentarza.

Nie znają pacjentek. Nie wiedzą, na ile są osobami w pełni świadomymi. Nie chcą ich skrzywdzić. Mówią, że tylko pracując w DPS, można zrozumieć taką sytuację.

Dlatego są w stanie wyobrazić sobie np. taką, że te kartki kobiety mogły napisać same. Policja bada to z grafologiem. Do tej pory, według rzecznika policji, nie stwierdzono, by "miał udział ktoś spoza grona pacjentów DPS".

W innych domach słyszę takie scenariusze:

– Same mogły między sobą ustalić na kogo głosują. Wystarczyło, że wyszły na miasto, zobaczyły billboardy, ktoś dał im ulotki, coś im się w nich spodobało. Pracując w DPS jestem sobie w stanie wyobrazić, że z takiej małej rzeczy mogła powstać duża burza – mówi pracownik jednego z domów na Podlasiu.

– Jakiś plakat się spodobał i ktoś mógł zapisać sobie nazwisko. Albo poprosić opiekuna, by zapisał. Ale tego nie wiemy. Nie wiemy, na czym polega niepełnosprawność tych osób. To są bardzo trudne tematy – zastrzega inny.

– Mogły być różne sytuacje. Może to był ich wybór? Starsi ludzie też przychodzą na wybory z karteczkami. Sama teraz widziałam. Nie wiemy dlaczego to robią, a łatwo ich skrzywdzić. Nawet trudno o tym mówić, bo to są nieodgadnione rzeczy. Pamięć i świadomość może być różna. Czasem dzień do dnia jest niepodobny, pacjenci różnie się zachowują – mówi nam Urszula Styczyńska z DPS w Białymstoku przy ul. Świerkowej.

A gdyby jednak to było działanie osób trzecich? Identyczne kartki budzą podejrzenia i wątpliwości. – To byłoby bulwersujące. Dom Pomocy Społecznej to nie jest miejsce na prowadzenie agitacji politycznej – odpowiada Urszula Styczyńska. Przypomina sobie, że w przeszłości sama dostawała takie telefony, ale stanowczo odpowiadała "nie".

Dzwonili politycy? – Tak, dostawałam takie telefony przed wyborami. Ale nie w tym roku, to było już jakiś czas temu. Myślę, że od tamtej pory mam opinię, że nikogo takiego nie wpuszczam. Domy pomocy społecznej to nie jest odpowiednie miejsce na takie działanie – odpowiada.

"Na poprzednie wybory było kilka kursów"
W Tykocinie dom jest otwarty. Pacjentki mogą wychodzić, każdy może do nich przyjść w odwiedziny.

– Spotykają się z ludźmi. Codziennie wychodzą na miasto, chodzą do teatru, do kina. Nie każdy może wyjść bez opiekunów, ale są osoby, które wychodzą same. Zgłaszają, że idą na miasto, idą po zakupy, we dwie, trzy. A potem, że wróciły. Do domu, oprócz rodzin, przychodzą też ludzie z parafii, wolontariusze, młodzież ze szkoły. Rozmawiają z nimi – mówi nam mieszkanka DPS w Tykocinie.

Czy podczas tych wyjść, wizyt, ktoś mógł im zasugerować, na kogo głosować? – Nie wiem. Ale są różne audycje wyborcze, każdy kandydat się chwali. Wiszą banery, w skrzynkach znajdujemy ulotki. I to nie jest sugerowanie na kogo głosować? Tak samo nasze mieszkanki. Mają prawo głosować. I mają też prawo dopytywać się o kandydatów – reaguje nasza rozmówczyni z Tykocina.

Pacjentki, które chcą wziąć udział w wyborach, tu dowożone są do lokalu wyborczego. Poszedł przekaz, że zwieziono je.

Ale tak bywa też w innych DPS-ach. W Białymstoku, w Domu Pomocy Społecznej przy ul. Baranowickiej, na ostatnie wybory dowieziono kilkanaście osób spośród ponad 200 pacjentów.

– Nasi mieszkańcy są dowożeni do lokalu wyborczego. My zapewniamy tylko dowóz i opiekę, a tam już sami sobie radzą. Muszą tylko wyrazić chęć udziału w wyborach. Teraz było mało chętnych, ale na poprzednie wybory było kilka kursów – słyszę.

U nas nikt żadnej kampanii nie prowadzi
Jednak w DPS-ach lokale wyborcze tworzone są też na miejscu. Tak jest np. w innym DPS w Białymstoku, przy ul. Świerkowej. W placówce jest 188 osób

– Jest urna w lokalu wyborczym, który jest u nas w świetlicy. Teraz była jeszcze urna obnośna, dla osób leżących, które nie są ubezwłasnowolnione, a są przykute do łóżka. Przewodnicząca komisji jest spoza domu. Żaden z pracowników nie jest w komisji. Przewodnicząca nie zgłaszała mi żadnych problemów – mówi nam dyr. Urszula Styczyńska.

Pytam w Tykocinie, czy ktoś mógł wejść na teren domu w ramach kampanii wyborczej? Reakcja jest zdecydowana. – U nas nikt żadnej kampanii nie prowadzi. My takich rzeczy nie przyjmujemy. To tak, jakby pani ich do domu wpuściła – słyszę.

Mieszkanka tłumaczy, że u nich każda wizyta musi być zgłoszona: – Absolutnie nie ma tak, że każdy będzie wchodził i robił co chce. Wisi kartka na drzwiach, że każde odwiedziny powinny być zgłoszone. Najczęściej są to odwiedziny rodzin. Ale jeśli ktoś organizuje wiec na terenie gminy, to jak nasz mieszkanka chce, to może na niego iść.

Co ustali policja? Zobaczymy.