W mentalności Polaków kompromis to oszustwo. Właśnie dlatego "nam nie wychodzi"

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Timothy Gordon Ash, wybitny historyk brytyjski, a zarazem bliski Polsce intelektualista, dla którego okres “Solidarności” 1980-89 był “najważniejszym i najpiękniejszym doświadczeniem jego życia”, wygłosił porywający wykład o wyjątkowej rewolucji roku 1989. Poruszony jego treścią i przesłaniem podejmuję próbę nie tyle polemiki z profesorem, na taką bym sobie nie pozwolił, ile niejako uzupełnienia jego myśli o swoje przemyślenia związane z polskim Czerwcem 1989 roku.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Czy umiemy żyć tylko w klęsce?

Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce.
Przyjaźnie pogłębiają się,
miłość czujnie podnosi głowę.
Nawet rzeczy stają się czyste.
Jerzyki tańczą w powietrzu
zadomowione w otchłani.
Drżą liście topoli,
tylko wiatr jest nieruchomy.
Ciemne sylwetki wrogów odcinają się
od jasnego tła nadziei. Rośnie
męstwo. Oni, mówimy o nich, my, o sobie,
ty, o mnie. Gorzka herbata smakuje
jak biblijne przepowiednie. Oby
nie zaskoczyło nas zwycięstwo.

Adam Zagajewski. “Klęska”. Z tomu “Oda do wielości”. Wiersz jest fragmentem wykładu Timothy Gordon Asha.
Polska, a raczej Polacy, nie potrafili do tej pory stworzyć wielkiego mitu założycielskiego polskiego państwa po czerwcu 1989 roku. Prawdopodobnie każdy inny naród potrafiłby taki mit stworzyć, ale nie my. Dlaczego? Przecież bezkrwawe obalenie komunizmu idealnie się do tego nadaje.

Fundamentem Czerwca 1989 był kompromis Okrągłego Stołu, a my nie lubimy kompromisów. Nie lubimy układania się z drugą stroną, bo to dla nas zawsze ma jakiś podtekst. Zawsze szukamy w kompromisie jakiegoś fałszu i nieczystych intencji. Dlaczego ktoś chce się z nami układać? Przecież to takie nienormalne.


Bo w naszej mentalności kompromis to oszustwo. Jako naród mamy we krwi mesjanizm i “chrystusizm” narodów. I wieczną walkę, najlepiej przegraną. Powstanie Wielkopolskie, jedyne w pełni zwycięskie powstanie w historii Polski, w zasadzie celebrowane jest wyłącznie przez Wielkopolan, a ściślej - przez poznaniaków. Bo jego główną siłą było gruntowne przygotowanie, poprzedzone czymś, co Jerzy Sztwiertnia nazwał “Najdłuższą wojną nowoczesnej Europy”. Powstanie Wielkopolskie dlatego się udało, bo oparte było na organicznej pracy u podstaw. Nie na mesjanizmie i “chrystusizmie” narodów.

Być może właśnie dlatego Prawo i Sprawiedliwość osiąga w Poznaniu od lat najgorsze w kraju wyniki – w ostatnich wyborach było to mizerne 26 proc. Także dlatego, że wielkopolska walka z germanizacją w zaborze pruskim polegała głównie na rywalizacji gospodarczej. I to zarówno na wsi, jak i w miastach. Wielkopolanie uznali bowiem, że pokonać zaborców można rywalizując z nimi pragmatyką, a nie romantyzmem.

Pragmatyka ta nakazywała budować w Wielkopolsce silne związki gospodarcze, kasy pożyczkowe i wielkie przedsiębiorstwa, czego symbolem byli i są Hipolit Cegielski, Dezydery Chłapowski, Edward Raczyński, Karol Marcinkowski, Emilia Sczaniecka czy księża Piotr Wawrzyniak i Augustyn Szamarzewski. Ale gdy pragmatyka ta nakazała chwycić za broń, nie było i z tym problemu. Nie było go także w Czerwcu 1956 roku, bo to w Poznaniu pierwszy raz powstano przeciwko komunizmowi. Być może dlatego Czerwiec 1989 ma tu swoje właściwe, historyczne miejsce.

Tajemnicą sukcesu Prawa i Sprawiedliwości jest także (oprócz niebotycznych transferów społecznych) coś, co Kaczyński fałszywie i na wyrost nazwał “polityką historyczną”. W gruncie rzeczy jest to nic innego, jak zakłamywanie historii. Dla Kaczyńskiego i wyborców PiS kompromis jest passe. Zarówno ten okrągłostołowy, jak i ten unijny. To dlatego prawie wszyscy najważniejsi politycy PiS pozwalają sobie na deprecjonowanie Czerwca 1989 roku.

Przykłady podał profesor Ash w swoim wykładzie. PiS umiejętnie gra nutą “utraconego romantyzmu”. Trafia tym na bardzo podatny grunt, bo w zasadzie każde pokolenie od 1918 roku miało swoją rewolucję. Od odrodzenia państwa polskiego, poprzez Wrzesień 39, Kolumbów rocznik 20-ty, Czerwiec 56, Marzec 68, Grudzień 70, Sierpień 80, Grudzień 81, po Czerwiec 89. Od trzydziestu lat nic się w Polsce nie dzieje, oczywiście w sensie przesileń.

Ciepła woda w kranie, czyli logiczny i pragmatyczny ciąg zdarzeń związany z pokonywaniem najgłębszego od dziesięcioleci kryzysu finansowego na świecie (kto to dzisiaj pamięta?), okazał się dla głodnych rewolucji Polaków zamachem na odwieczny “chrystusizm” narodów. Dlatego właśnie poparcie dla PiS nie słabnie.

Kompromis Okrągłego Stołu nie pasuje do tak Polakom potrzebnego pragmatyzmu. Polskie gorące głowy i serca nie chcą dogadywania się z komuchami. Pal licho, że znaczna ich część znalazła ciepłe miejsca u boku Kaczyńskiego. I taki “paradoks” historii można wyborcom wyjaśnić. Bardzo przydaje się tu mickiewiczowski Konrad Wallenrod. W Prawie i Sprawiedliwości wszystko można zmanipulować pod wygodną dla siebie narrację.
Zatem pytanie: “czy umiemy żyć tylko w klęsce” jest pytaniem głęboko polskim.

4 czerwca 1989 roku naprawdę skończył się w Polsce komunizm.

Ale czy nie pora najwyższa z tym tak bardzo “polskim” myśleniem skończyć? Niezależnie od PiS-owskiej narracji Polacy w czerwcu 1989 roku naprawdę napisali historię Europy. I obalili komunizm, co słusznie oznajmiła w Dzienniku Telewizyjnym Joanna Szczepkowska.

Można oczywiście na siłę szukać niedostatków, opowiadać o dzieleniu się władzą agentów z agentami i budować tę fałszywą opowieść o Lechu Kaczyńskim, który co prawda brał udział w magdalenkowych konszachtach i co prawda pił nawet tam wódkę, ale się nie fraternizował, lecz nie wytrze się gumką - myszką faktu, że Okrągły Stół i te “niedemokratyczne” wybory 1989 roku były początkiem zmian, o których wówczas żyjący (także do dziś) Polacy, nie śnili nawet w najśmielszych snach. Niezależnie od tego steku bzdur serwowanego nam niemal każdego dnia przez obóz władzy, nie da się wytrzeć gumką faktu, że w Polsce nie było Bukaresztu i nie było też Bałkanów.

Nawet z uporem maniaka powtarzana teza, że jedynymi beneficjentami polskich przemian po roku 1989 byli członkowie PZPR oraz oficerowie SB jest wymyślonym na potrzeby określonej polityki konkretnego człowieka humbugiem. Każdy, kto tylko chciał, miał siłę i wiarę w siebie, mógł skorzystać z szerokich możliwości, jakie stworzył rząd premiera Mazowieckiego.

To, że nie każdemu się udało, to już inna sprawa. I owszem, własne klęski można zawsze tłumaczyć magdalenkową agenturą, ale czy nie popada się wtedy w śmieszność? Być może właśnie dlatego głęboko niesprawiedliwe słowa Andrzeja Gwiazdy mają wśród wyborców PiS takie uznanie.

Profesor Ash kończy swój wielce refleksyjny wykład słowami:
Mit naszej chwalebnej, brytyjskiej rewolucji 1689 roku (która wcale chwalebną nie była, ale dała podwaliny pod liberalną demokrację) stworzył wybitny brytyjski historyk Thomas Babington Macaulay po 160 latach od tamtych wydarzeń. Taki mit mógł powstać dopiero w warunkach stabilnej, kwitnącej, liberalnej demokracji w Wielkiej Brytanii.

Płynie z tego prosta lekcja. Wystarczy, że wy, Polacy, zadbacie o to, by utrzymać liberalną demokrację w Polsce przez następne 130 lat. I w połowie XXII wieku będziecie mieli piękny mit założycielski. Mit 4 Czerwca 1989, mit chwalebnej rewolucji w Polsce. A może wcale nie potrzeba 130 lat? Może po prostu wystarczy uwierzyć w siłę demokracji?