Ksiądz strzelił sobie w głowę, inny wyskoczył przez okno. W Kościele depresja to "owoc złego życia"

Daria Różańska
Proboszcz powiesił się na sznurze do przepasania sutanny, wikary na klamce zawiązał pętle i dodatkowo podciął sobie żyły, jezuita strzelił do siebie z pistoletu – w ciągu ostatnich lat kilkunastu duchownych odebrało sobie życie. Często ich problemem była depresja, do której wciąż wstyd się przyznać. "Wielu duchownych głosi pogląd, iż depresja jest owocem złego życia czy głupich wyborów życiowych" – pisał na swoim blogu ojciec Grzegorz Kramer.
Zdjęcie poglądowe. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
W poniedziałek w klasztorze jezuitów w Nowym Sączu znaleziono ciało ojca Piotra Matejskiego. "Odebrał sobie życie" – napisał w oświadczeniu prowincjał jezuitów, o. Jakub Kołacz SJ. Ksiądz Isakowicz-Zalewski przekazał w mediach społecznościowych nieoficjalne informacje, że 51-letni duchowny zastrzelił się z broni palnej i pozostawił dwa listy.

"Wiemy, że jeśli ktokolwiek decyduje się na taki krok, robi to w rozpaczy, nie mogąc poradzić sobie z wewnętrznym bólem lub lękiem. Tymczasem nikt z nas, którzy znaliśmy o. Piotra i którzy z Nim się przyjaźniliśmy, nie podejrzewał, że przeżywa tego typu dramat wewnętrzny" – tłumaczył dalej prowincjał.


– Znałem tego jezuitę z Sącza, i nie sądzę, by on przyznał się do jakiejś słabości, depresji, poszedł na leczenie. To się zdarzyło w diecezji tarnowskiej. Na jej terenie było już kilkanaście samobójstw duchownych – wylicza jeden z księży.

Czarna seria

Kilka lat temu dziennikarze rozpisywali się o "czarnej serii" samobójstw kapłanów w diecezji tarnowskiej. W 2012 roku Ewa Czaczkowska wyliczyła, że tylko w ciągu sześciu lat w tym najbardziej religijnym regionie kraju aż ośmiu księży odebrało sobie życie.

"Kapłani, którzy targnęli się na życie w poprzednich latach, byli wikariuszami i proboszczami o różnym stażu kapłańskim, najstarszy miał 60 lat, najmłodszy 31. Czterech się powiesiło (na plebanii lub w kościele), dwóch przedawkowało lekarstwa, jeden rzucił się z okna" – pisała na łamach "Rzeczpospolitej" Czaczkowska.

Ówczesny rzecznik krakowskiej kurii prostował wówczas, że samobójstw było pięć, nie osiem. A za targnięcie się na swoje życie nie uznawał wówczas np. przedawkowania leków, czy wypadnięcia (inni mówili o wyskoczeniu) przez okno.

Ludzie znaleźli sobie proste wytłumaczenie samobójstw duchownych i winowajcę – "diabła", który zadomowił się na terenie tak bogobojnej diecezji. – Łazi po okolicznych kościołach i zabiera nam księży. Przed naszym proboszczem wziął trzech, a po nim jeszcze czterech – to słowa jednego z mieszkańców Podkarpacia, które cytowała "Gazeta Wyborcza".

– Takie pogłoski pojawiały się zwłaszcza wśród starszych osób. Oni twierdzili, że to demony, duchy kuszą księży i zabierają ich z tego świata. To jest tak bzdurne, zabobonne i niekorespondujące z prawdą, że tym bardziej domaga się jakiegoś wyjaśnienia ze strony Kościoła – zauważa ojciec Krzysztof Mądel.

Ksiądz na Podkarpaciu nie ma lekko

Dlaczego w najbardziej religijnym regionie Polski, gdzie jest najwięcej powołań, tak często księża odbierają sobie życie? Ojciec Mądel nie ma wątpliwości, że to wynika z dysfunkcji – zwłaszcza w komunikacji emocjonalnej wyniesionej z domu. – A później w żaden sposób nieprzepracowanej w formacji seminaryjnej – mówi nam jezuita.

Ale i dodaje: – Księża z tej parafii mówili mi, że niektóre z tych samobójstw wyglądały trochę tak, jakby "obolały" duchowny po nieudanej rozmowie z przełożonym, postanowił ze sobą skończyć.

Na Podkarpaciu nadal pozycja księdza jest szczególna. Wierni stawiają go na piedestale, patrzą jak na Boga i nie tolerują słabości. Ojciec Gużyński: – To bardzo specyficzna religijność Podkarpacia. Ona jest bardzo powierzchowna, fasadowa.

Ojciec Jacek Prusak: – Ksiądz na Podkarpaciu ma ogromną presję, bo z jednej strony cieszy się ogromnym statusem społecznym, którego w takim wymiarze nie ma już w żadnym innym miejscu w Polsce, a z drugiej strony niedosięganie do tego statusu jest związane z ostracyzmem. Oni traktowani są w taki sposób jakby nie mogli mieć swoich słabości, problemów albo nawet jeśli je mają, to muszą je ukrywać przed wiernymi.

Dzwonię do kilku parafii na Podkarpaciu. – Nie mam myśli samobójczych, tu nie ma żadnego problemu – słyszę od proboszcza. Inny rzuca: – Temat jest ważny, ale nie mogę się wypowiadać.

Kilka lat temu 60-letni duchowny spod Tarnowa szczerze przyznał dziennikarzom "GW", że paradoksalnie na Podkarpaciu trudniej jest być księdzem: – Mamy być doskonali jak anioły. To dla niejednego duchownego jest wyniszczające. Każde jego potknięcie rodzi stres i coraz bardziej zamyka go w sobie. W tych samobójcach mógł być wielki lęk przed ujawnieniem swoich słabości. Sama świadomość, że o ich wadach mogliby się dowiedzieć przełożeni, parafianie i rodzina, prawdopodobnie dla niektórych była nie do zniesienia.

Oparcie i samopomoc
Tak też mogło być z 31-letnim wikariuszem Wojtkiem. W mediach szeroko opisano sprawę ze Starego Sącza. 19 kwietnia 2012 roku na plebanii znaleziono martwego księdza. Ludzie plotkowali i szukali wyjaśnienia śmierci młodego duchownego. Mówili o jego romansie z nauczycielką.

Media opisywały wówczas, że dzień przed śmiercią duchownego kobieta próbowała rzucić się z mostu. – Wieczorem ksiądz Wojtek jeszcze o tym nie wiedział i podczas rozmów z ludźmi był wesoły. Później to musiało do niego dotrzeć, bo rano znaleźli go martwego. Był bardzo delikatny, nie umiał znieść tego wstydu, ani porozmawiać z innymi duchownymi. Tylko biskupa od kilku miesięcy prosił o przeniesienie – mówiła mieszkanka Starego Sącza w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Ojciec Prusak był wtedy w Nowym Sączu. I doskonale pamięta, że to mąż nauczycielki poszedł do proboszcza prosić o interwencję. Ten chciał pomóc wikaremu.

– Proboszcz powiedział mu, żeby zerwał tę relację. Obiecał, że od nowego roku szkolnego będzie pracował gdzie indziej. Ale ten młody ksiądz, jak się dowiedział, że proboszcz wie, i że dla jego dobra będzie w kurii prosił, żeby go przeniesiono na inną parafię, to wrócił z rozmowy z nim i powiesił się w pokoju. Proboszcz dobrze się zachował. Ten ksiądz najprawdopodobniej wystraszył się konsekwencji i skończyło się tragedią – opowiada o. Prusak.

Teraz ksiądz Ryszard St. Nowak, rzecznik biskupa tarnowskiego, podkreśla, że informacje o największej licznie samobójstw wśród księży w diecezji tarnowskiej są nadużyciem. A od 2012 roku w tej diecezji odnotowano tylko jeden przypadek samobójczej śmierci kapłana.

Otwarto też Diecezjalny Ośrodek Pomocy Psychologicznej Osobom Duchowym. A jego dyrektor ksiądz Adam Sułek przekonuje, że problemy psychiczne ksiądz czy zakonnica ma takie same jak każdy Kowalski: nerwice, stany lękowe, depresje.

Z parafii na parafię

Nie ma żadnych oficjalnych danych – nie wiadomo, ilu duchownych w Polsce popełniło samobójstwo.

– W Polsce nie mamy badań, które pomogłyby odpowiedzieć na pytanie, co jest najczęstszą przyczyną samobójstw wśród księży. Wygląda na to, że najcześciej są one spowodowane leczonymi lub nieleczonymi problemami natury psychicznej – mówi nam ojciec Jacek Prusak, który jest także terapeutą. I dodaje, że często przyczyną jest depresja.

Zdaniem ks. Adama Sułka, który jest też dyrektorem Ośrodek Pomocy Psychologicznej Osobom Duchowym, związek samobójstw z depresją jest istotny. Szacuje się nawet, że 15 proc. osób chorych popełnia samobójstwo, a dwie trzecie samobójców cierpiało na depresję.

– Pytanie, skąd ta depresja. Czy to wynik tego, że ksiądz się zakochał, czy ma trudności w utrzymaniu celibatu. Czy to wynik ogromnej samotności, a może przeciążenia fizycznego: bo albo w niezdrowych warunkach pracuje, albo jest pod silną presją społeczną, taką negatywną – rozwija Prusak.

Ksiądz Jan próbował odebrać sobie życie, bo "depresja była tak silna, że wygrała z wiarą". O tym opowiedział Magdzie Mieśnik, dziennikarce Wp.pl. – Kryzys wiary, nagłe uczucie, które nie może się spełnić, odosobnienie – wymieniał. Z tymi problemami poszedł do przełożonych. Kiedy poprosił o pomoc, usłyszał tylko, że "każdy przechodzi kryzys". Wysłali go na urlop.

Nie pomogło. Po nieudanej próbie samobójczej kontaktował się z kilkoma duchownymi, którzy też próbowali targnąć się na swoje życie. – Niestety, wszyscy przyznali, że jedyną reakcją przełożonych była rozmowa o potrzebie wyspowiadania się z tego, co zrobili i szybkie przeniesienie w inne miejsce Polski – opowiadał duchowny.

Zdaniem księdza Prusaka przenoszenie księdza z parafii na parafię po próbie samobójczej, nie jest żadnym rozwiązaniem. – Dobrze wiemy, że jeśli ktoś przeżył poważny epizod depresyjny, to wzrasta prawdopodobieństwo, że będzie nawrót. Więc nie należy tylko przenieść księdza z miejsce na miejsce, żeby tylko ludzie o nim nie plotkowali, ale zapewnić mu pomoc psychologiczną i medyczną – zaznacza o. Prusak.

Ksiądz nie może mieć depresji
Kościół ma z problem z depresją, a niektórzy księża mają trudność, żeby szczerze przyznać się do choroby. Często przez samych wiernych, którzy zaraz przyczepią im łatkę "psychola, wariata". A jakim autorytetem dla wiernych będzie duchowny, który okazuje słabość, ksiądz, który sam ze sobą sobie nie radzi?

O tym pisał ksiądz Grzegorz Kramer: "Środowisko księżowskie, ale także bardzo często osoby, które zwykło określać się: świeccy, nie dają możliwości przeżywania depresji przez księży. Ksiądz nie choruje na takie choroby. Być może bierze się to stąd, że wielu duchownych głosi pogląd iż depresja jest owocem złego życia czy głupich wyborów życiowych".

– Ksiądz, który się modli, żyje w przyjaźni z panem Bogiem, więc nie powinien mieć depresji.
Od wieków ludzie tłumaczą sobie samobójstwa obecnością zła – zauważa ojciec Paweł Gużyński. I wspomina, że często "depresję próbuje się wytłumaczyć wręcz demonicznym podłożem".
Ojciec Paweł Gużyński

Nie zawsze bierze się pod uwagę faktyczne problemy, które przyczyniają się do depresji wśród księży. A to może być związane z pustką, osamotnieniem, konfliktem wynikającym z tego, że ksiądz funkcjonuje w jakiejś schizofrenicznej sytuacji. Są także przypadki, że osoba duchowna żyje absolutnie bogobojnie i nie można mu nic zarzucić, a i tak dopada ją choroba.

Inna sprawa, że ksiądz, który przyzna się do "słabości", alkoholizmu czy depresji, będzie narażony na ostracyzm ze strony innych duchownych. Będzie postrzegany jako ten, który ma problem i nie umie sobie z nim poradzić.

– Jak masz problem, to jesteś na indeksie, stajesz się przedmiotem zagrożenia, niepewności dla całej reszty. Bo przecież ksiądz powinien być doskonały, idealny. Nonsens – komentuje ojciec Gużyński.

Stąd bierze się strach. Do księdza Prusak zwracali się duchowni, którzy wiedzieli, że mają depresję, ale bali się o niej powiedzieć biskupowi.

– Byli zaniepokojeni reakcją biskupa. "Bo jak ja mam depresję, to on mnie zabierze z tej pracy"; "Ja powiem, że mam depresję, a on mi nie uwierzy i powie, że chcę zmienić pracę na lżejszą”. Obawiali się też, że będą stygmatyzowani jako chorzy psychicznie, niedający sobie rady. Ksiądz zawsze ma prawo liczyć na wsparcie biskupa, tylko efekt tego wsparcia uzależniony jest od obopólnego zaufania. Dużo tu zależy od relacji biskupa i księdza – stwierdza duchowny.

Ważne jest też wzajemne wsparcie wśród księży i dobry kontakt z przełożonymi. To starają się teraz robić w diecezji tarnowskiej.

– Bardzo mocno podkreślana jest w formacji kapłanów diecezji tarnowskiej potrzeba budowania wspólnoty oraz bliskich relacji między kapłanami, zwłaszcza pracującymi na jednej placówce. Jest to niezwykle istotne i bardzo pomaga w radzeniu sobie z trudnymi stanami. Bliskie relacje wspólnotowe pomagają również wcześniej wychwycić jakieś niepokojące stany u drugiego kapłana – mówi nam rzecznik diecezji.

Ojciec Gużyński zaznacza, że Kościół wciąż jest nieufny wobec terapii czy leczenia farmakologicznego, chociaż przed wstąpieniem do seminarium robione są badania psychologiczne.

– Oprócz leczenia farmakologicznego, które jest konieczne w depresji, bardzo przydatne, a w wielu przypadkach wręcz konieczne jest wsparcie psychologiczne – uważa ksiądz Sułek, o czym mówił w rozmowie z Deon.pl. Dodał jednak, że nawet najlepsza opieka i leki nie dają stuprocentowej gwarancji, że do samobójstwa nie dojdzie.