Ukraińcy mieszkający w Polsce mówią o śmierci Wasyla. I opowiadają nam swoje historie z pracy

Aneta Olender
Zamiast mu pomóc, wywiozła osłabionego Wasyla do lasu. Śmierć Ukraińca w Polsce, i to jak został potraktowany przez szefową, wstrząsnęła opinią publiczną. Mieszkających tu Ukraińców zapytaliśmy, co myślą na ten temat i czy historia z Wielkopolski, to jedynie tragiczny wyjątek, czy pewna norma. Niedopuszczalna, ale jednak istniejąca.
Szefowa Wasyla zamiast pomóc osłabionemu mężczyźnie wywiozła go do lasu. fot. screen/https://youtu.be/wDTS_LvbZD4
36-letni Ukrainiec pracował nielegalnie w firmie produkującej trumny w Wielkopolsce. Kiedy zasłabł, właścicielka firmy obawiając się problemów w związku zatrudnianiem ludzi "na czarno", nie zgodziła się, aby wezwać pomoc. Wywiozła go do lasu. Wasyl nie przeżył. Ciało mężczyzny znaleziono w lesie oddalonym o 125 km od zakładu pracy.

Nawet zwierząt się tak nie traktuje
– Było to dla mnie szokiem. Nikt nie może tak traktować drugiego człowieka. Nie ma znaczenia czy jest to swój, czy obcokrajowiec. Nawet ze zwierzętami tak się nie robi – mówi nasza pierwsza rozmówczyni, która jednak woli pozostać anonimowa.


W Polsce mieszka i pracuje już od kilkunastu lat. Zapewnia, że nigdy z czymś takim się nie spotkała. Polacy nigdy nie potraktowali jej w podobny sposób. Nie ukrywa jednak, że gdy tu przyjechała było jej bardzo ciężko. Bliscy zostali na Ukrainie. Wcześniej nie słyszała języka polskiego. Był to także jej pierwszy wyjazd zagranicę.

– Cała rodzina została na Ukrainie, a ja byłam sama. Teraz jest inaczej, ale wtedy, gdyby ktoś chciał mnie zabrać z powrotem, to pojechałabym – wspomina i dodaje, że mimo iż nie spotkała jej żadna przykrość, to zna przykłady braku szacunku.

– Bywa, że pracowników z Ukrainy nazywa się "Ukraińcami", ja nie uważam, aby w tym było coś złego, ale są osoby, które używają tego określenia w negatywnym kontekście. Są przekonani, że to jest coś złego – podkreśla.

Polska stała się jej domem. Założyła rodzinę. Tu ma przyjaciół. Na Ukrainę nie chciałaby wrócić. On będzie miał więcej na sumieniu
Nasza kolejna rozmówczyni także woli pozostać anonimowa, choć chętnie dzieli się swoimi przemyśleniami. – Czytałam informacje z pogrzebu. Tragedia dla rodziny... Myślę jednak, że narodowość nie ma tu znaczenia – podkreśla. Jej zdaniem wszystko zależy od człowieka. Jeśli pracodawca jest uczciwy i prowadzi uczciwy biznes, to nie ma znaczenia skąd są jego pracownicy.

Choć jej także nie spotkało w Polsce nic złego, to wie, że Ukraińców zatrudnia się na czarno i to jest dużym problemem. Wykorzystuje się ludzi, którzy chcą polepszyć życie swojej rodziny, dlatego godzą się na warunki, o których Polacy często nawet nie chcieliby słyszeć. Nikt nie dba o ich godność, o warunki w jakich pracują.

– Wiem, że część Polaków nie lubi Ukraińców, bo zgadzają się na wszystko, ale w porównaniu do Ukrainy to zarobki są dużo wyższe. Czasami jest trudno i wręcz poniżająco. Umieszcza się po kilka osób w bardzo małych pokojach. Często przypomina, to raczej składzik niż pomieszczenie do zamieszkania. Oni się godzą, bo chcą zaoszczędzić – opowiada.

W jej opinii są to jednak pojedyncze przypadki, bo zna też wiele osób, które tak jak ona są naprawdę zadowolone z pracy tutaj. W historii zmarłego 36-latka poruszyła ją jednak jeszcze jedna kwestia. – Bardzo to przeżywam, że tam był Ukrainiec, który był współlokatorem pana Wasyla. Wiedział o wszystkim i jeszcze jej pomógł. On będzie miał więcej na sumieniu. Z tym nie mogę się pogodzić. Dlaczego on nie wezwał karetki? Rozumiem, że mogła go zastraszyć, ale on mógł jednak próbować coś zrobić – przyznaje nasza rozmówczyni.
Pracowałem uczciwie, potraktowano mnie jak przestępce
W trackie poszukiwań rozmówców do tego tematu natknęliśmy się na historię Jurija. On nie ma dobrych doświadczeń związanych z pracą w Polsce. Człowiek, u którego pracował, nie wywiązał się ze swoich obowiązków, dlatego Jurij czeka właśnie na deportację.

Najpierw w Polsce był 2,5 miesiąca, wtedy znalazł pracę w serwisie wymiany opon. Miał doświadczenie, to samo robił na Ukrainie. Musiał jednak wrócić do domu, aby tam poczekać na papiery umożliwiające pracę i dłuższy pobyt w Olsztynie. Po pewnym czasie zadzwonił do niego pracodawca i powiedział, że ma przyjeżdżać, ponieważ będą starać się o Kartę Pobytu dla niego.

– Wsiadłem w pociąg i przyjechałem. Umówiliśmy się się na konkretną stawkę. Miałem mieć podstawę i procent od tego co zrobię. Na początku płacił mi zgodnie z umową, ale dość szybko stwierdził, że dopóki nie będę miał Karty Pobytu, to będę otrzymywał tylko podstawę. Prawie 9 miesięcy pracowałem za darmo. Poszedłem więc do szefa i powiedziałem, że albo będzie mi płacił, albo szukam sobie nowej pracy – opowiada rozmówca naTemat.

Kiedy nic się nie zmieniało, uprzedził pracodawcę (zrobił to z miesięcznym wyprzedzeniem), że w zostaje w firmie do 10 lipca. Konsekwencją tego był brak przerwy w pracy. Kiedy Jurij zwrócił uwagę przedsiębiorcy, że tak się nie da, ten kazał mu iść do domu, bo jego zdaniem Ukrainiec nie chce pracować.

Jurij szybko znalazł pracę w innym mieście. To był czwartek, a w piątek kiedy wychodził z domu, zobaczył przed nim Straż Graniczną, która powiedziała mu, że będzie deportowany. Okazało się, że pracodawca powinien był zanieść do urzędu zaświadczenie o niekaralności mężczyzny.

Nie zrobił tego, a termin minął. Naszemu rozmówcy powiedział, że to jego zadanie. Ukrainiec próbował spełnić ten warunek i nawet zaniósł dokumenty, ale nie dostał żadnego potwierdzenia, że je złożył. Jurij wiedział, że teraz już nie dogada się z byłym pracodawcą. Stracił nadzieję i spakował już walizki. Ma trzy miesiące na powrót na Ukrainę.

– Nie wiem co mam zrobić, bo mam i szafkę, i telewizor. Wszystko chyba trafi na śmietnik... Były szef jest mi winny już niewielkie pieniądze, ale niczego od niego nie chcę. Chcę tylko zwrotu pieniędzy, które zainwestowałem w Kartę Pobytu – mówi.

Oszukała go też kobieta, której zapłacił pieniądze za pomoc w wyrobieniu dokumentów. Nie ma z nią kontaktu. Jurij przyznaje, że czuje się tak, jakby zapłacił za deportację.

Mężczyzna zapewnia, że zawsze pracował uczciwie, ani razu nie spóźnił się do pracy. Nie pije i nie pali. Nie chciał tylko pracować za darmo. Żeby wrócić do domu, musi sprzedać samochód, bo nie ma już pieniędzy.

– Chciałem u was pracować dobrze i uczciwie, a potraktowano mnie jak przestępce, jakbym złamał prawo. Gdybym był w domu, w swoim kraju, to bym spokojnie wszystko załatwił. Natomiast tutaj nawet nie mogę dać w mordę pracodawcy, bo mnie zamkną – żartuje.

Na Ukrainie nie ma już gdzie mieszkać. Żona zwolniła się z pracy, bo miała dołączyć do niego w Polsce. Babcia mężczyzny byłą Polką, więc on automatycznie mógłby starać się o otrzymanie Karty Polaka. Żeby ją otrzymać, trzeba jednak mówić po polsku. Chciał nauczyć się języka, kiedy będzie tu pracował...

"Ruskie muszą pracować"
Sprawę Wasyla dobrze zna Stefan Migus ze Związku Ukraińców w Polsce. Rozmawiał z właścicielem serwisu wymiany opon, a tamten nie wiedząc z kim ma do czynienia na pytanie, czy zatrudnia Ukraińców odpowiedział: "Ruskie muszą pracować".

– Takie jest podejście, nieludzkie. Kiedy chciałem mu wyjaśnić, że to nie są Rosjanie, powiedział: "Wszyscy dla mnie są ruskie" – wspomina spotkanie Migus. Dodaje także, że sytuacji, w których polscy pracodawcy źle traktują ukraińskich pracowników jest naprawdę bardzo dużo.

– Pracują najczęściej za minimalne kwoty, bo nasi nie chcą. Słyszą jeszcze od Polaków, że zabierają im pracę. Pracodawcy nie dopełniają swoich obowiązków, a ludzie cierpią. Są zatrudniani na lewo. Podpisują dziwne papiery, wmawia się im, że wszystko jest w porządku, a później się okazuje, że pracują na czarno i to oni dostają po głowie bo ich deportują – wyjaśnia nasz rozmówca.

Tłumaczy także, że 500 zł, które Jurij wydał na Kartę Pobytu, to dla niego ogromna kwota. – U nich 500 zł, to jest miesięczny zarobek – podsumowuje.

Nie zapłacił, teraz oddaje z renty
Kancelaria Radców Prawnych Lech Obara i Współpracownicy zna takie przypadki. Reprezentowali oni bowiem w sądzie Ukraińca, który występował w imieniu osiemnastu. – Byli zatrudnieni na czarno przez polskiego przedsiębiorcę. Umówili się na wynagrodzenie i tego wynagrodzenia nie dostali. Dostali jedynie część, mniej więcej połowę – mówi radca prawny Olga Malinowska.

Kiedy mieli wyjeżdżać na Ukrainę, ponieważ kończyły im się wizy, a nie dostali pieniędzy, jedyne co otrzymali, to oświadczenie od byłego pracodawcy, że do wypłaty pozostaje około 120 tys.

– Ci Ukraińcy przyjeżdżali do Polski upominać się o pieniądze, ale byli odsyłani z kwitkiem. W sądzie wygraliśmy sprawę w całości. Niestety przedsiębiorca, chyba zapobiegliwie, wcześniej cały swój majątek poprzenosił na inne podmioty. Nic nie miał. Wobec powyższego prowadzimy postępowanie egzekucyjne. Egzekwujemy z jego renty, ponieważ tylko rentę ma – odpowiada Malinowska.

Mężczyźni o których mowa w Polsce pracowali przy wykaszaniu autostrad, a na Ukrainie byli nauczycielami, ale nie mieli pracy, bądź pracowali za głodową stawkę. W większości byli to ludzie z wyższym wykształceniem.

Chcesz mi opowiedzieć swoją historię? Napisz: aneta.olender@natemat.pl