Pudzianowski zażartował z gwałtu i zaapelował o DYSTANS. To słowo powinno zostać zakazane

Ola Gersz
To z założenia miało być chyba zabawne. Mowa o żarcie z gwałtu małżeńskiego, który popisał na Facebooku Mariusz Pudzianowski. Nie rozśmieszył was? Pewnie nie macie DYSTANSU.
Mariusz Pudzianowski postanowił zażartować z gwałtu. Mało kogo to rozśmieszyło Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta
"Jeżeli seks bez zgody żony to gwałt, to zakupy bez zgody męża to rabunek!!!" – tym "śmiesznym żartem" o małżeńskim gwałcie podzielił się na Facebooku słynny strongman i zawodnik MMA. Śmiechom nie było końca, a Pudzianowskiego ów tekst – nawiasem mówiąc ściągnięty od posła Jacka Wilka – wybitnie rozbawił. Tak bardzo, że postanowił obronić się przed ewentualną krytyką. I użył TEGO słowa. To święte słowo DYSTANS. "Trochę dystansu z żartem" – podsumował bowiem swój post. Oczywiście ta klaryfikacja na niewiele się zdała – większość komentujących nie miała ochoty na żaden dystans. "Empatia i poziom intelektualny szanownego pana osiągnęły dno", "Zawsze wiedziałam, że Pan Mariusz nie należy do elity intelektualnej", "Komuś chyba sterydy wlały się do mózgu" – pisali ludzie.


Jednak Pudzianowski, jak na strongmana przystało, walczył dzielnie, a jego orężem było sakramentalne słowo na "d". "Chłopie, nie napinaj się, to tylko durny mem z neta. Odrobinę dystansu, a jak nie masz dystansu nie zaglądaj tu!! Ja nie 'zupa ogórkowa aby mnie każdy lubił'", "Mam dystans, a nie sama powaga", "Nie spinaj się tak, bo na zawał niedługo zejdziesz za szybko albo udar" – komentował. Czyli bronił się tak samo jak Wilk – dystansem.

Powiedzmy to raz i wyraźnie – to słowo powinno zniknąć z polskiego internetu raz na zawsze.

Dystans najostrzejszą bronią
Internetowy słownik Języka Polskiego PWN tak definiuje dystans:
Fot. screen ze strony sjp.pwn.pl
To właśnie to piąte znaczenie jest wśród polskich internautów najpopularniejsze. Ale bynajmniej nie w kontekście: "Ktoś napisał o mnie hejterski komentarz, ale mam do tego dystans", "Mam dystans do tego, co piszą tabloidy" albo "Dystansuję się od tej polityki nienawiści". Nie. Dystans to obecnie "idealne" wytłumaczenie wszystkich najgorszych treści.

Najgorszych, czyli jakich? Szkodliwych i obraźliwych. Słowem: seksistowskich, homofobicznych, ksenofobicznych. Takich, które dla części społeczeństwa nadal są niestety normą. Owa część społeczeństwa nie widzi w takich treściach nic złego i będzie ich bronić do utraty sił. Bronić nie tylko owych słów, ale także samych siebie – po to, żeby wyjść z tej całej sytuacji z twarzą, ośmieszając przeciwnika. Dystans ma się z pan brat szczególnie z seksizmem. Dowód? Wystarczy przejrzeć posty na Facebooku "Seksizmu naszego powszedniego", "Dziewuchy dziewuchom" czy "Feminiskry", które takie przykłady "dystansu" pieczołowicie kolekcjonują. Nagie piersi reklamujące serwis samochodowy? "Trochę dystansu" – odpowiadają "śmieszki" na krytykę oburzonych. Słynny post o pasztecie z zająca klubu Wesele? "Przecież to śmieszne, miejcie dystans!". Dzień łapania za biust? – "Hehe, przecież to zabawne, dystansu życzę".

Żart z gwałtu małżeńskiego Was nie śmieszy? Nie macie sakramentalnego dystansu. To my jesteśmy ci zabawni i wyluzowani. Wy jesteście spięci i wkurzacie się o wszystko.

Tak to wygląda w dużym skrócie: dystans to odpowiedź na każdą krytykę.

Kto nie skacze, ten nie ma dystansu
Dla internetu najważniejszy jest więc luz, a wszystko powinno być zabawne i niezobowiązujące. Dlatego ci internauci, którzy zwracają uwagę na jakiś szkodliwy komentarz, zawsze są atakowani i oskarżani o bycie nadwrażliwymi, sztywnymi i nudnymi. Czyli generalnie feminiści, aktywiści, lewica.

Wychodzi więc na to, że wszyscy ci, którzy mają empatię i wrażliwość społeczną oraz używają mózgu, są najgorszym sortem człowieka. Problem jest taki, że dystans to najgorsze, co można mieć w kontekście m.in. przemocy wobec kobiet czy pedofilii. Nie możemy się dystansować od zła, bo historia wielokrotnie pokazała, że to najgorsza droga. Obojętność i nieczułość na ludzką krzywdę, hejt i przemoc są dehumanizujące. Jak możemy być ludźmi, skoro od wszystkiego się dystansujemy?

Tłumaczy to strona "Dziewuchy dziewuchom" w komentarzu do "żartu" Mariusza Pudzianowskiego.

"Wszystkim, którzy słusznie poczuli się oburzeni, pan Pudzianowski zaleca oczywiście sakramentalny 'dystans'. Tymczasem nie ma cienia komizmu w porównaniu nadużycia zaufania w małżeństwie z przestępstwem ściganym z urzędu. Jest za to zgoda na normalizowanie przemocy seksualnej, dyskryminacja ze względu na płeć i gruntowanie kultury gwałtu. Żarty mają sens tylko wtedy, gdy tak samo bawią osobę opowiadającą, jaki i tego, kogo dotyczą. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z kpiną, szyderstwem i przemocą słowną" – czytamy. Dystans jednostronny
Znamienne jest jednak to, że dystans zawsze działa tylko w jedną stronę.

Ci sami ludzie, którzy apelują o dystans w sprawie molestowania seksualnego albo dyskryminacji płciowej, nie uznają dystansu w tematach im bliskich. Dystans nie istnieje więc w kontekście chociażby Kościoła albo ojczyzny, co pokazało chociażby nabożeństwo na warszawskiej Paradzie Równości albo Matka Boska Tęczowa. Wtedy w ruch poszły groźby, ostrzeżenia i krzyki. Po dystansie nie było ani śladu. Nie widać go też, gdy ktoś atakuje naszą rodzinę lub przyjaciół. Gdy to oni są ofiarami.

Jaki z tego wniosek? Taki, że jeśli coś jest nam bliskie, to o dystans trudno. Że "dystans" to tak naprawdę internetowe słowo wydmuszka, którego używają hejterzy, kiedy chcą pokazać swoją wyższość. Że to przyzwolenie na nienawiść.

Może więc zamiast używać słowa na "d" jako obrony na swój wątpliwy komentarz, przestaniemy wygłaszać wątpliwe komentarze i zaczniemy szanować innych? To byłby dopiero piękny świat.

Internauto, jeśli słyszysz więc słowo dystans, to robisz coś dobrze. Bo nie milczysz.