Pudzianowski zażartował z gwałtu i zaapelował o DYSTANS. To słowo powinno zostać zakazane
To z założenia miało być chyba zabawne. Mowa o żarcie z gwałtu małżeńskiego, który popisał na Facebooku Mariusz Pudzianowski. Nie rozśmieszył was? Pewnie nie macie DYSTANSU.
Jednak Pudzianowski, jak na strongmana przystało, walczył dzielnie, a jego orężem było sakramentalne słowo na "d". "Chłopie, nie napinaj się, to tylko durny mem z neta. Odrobinę dystansu, a jak nie masz dystansu nie zaglądaj tu!! Ja nie 'zupa ogórkowa aby mnie każdy lubił'", "Mam dystans, a nie sama powaga", "Nie spinaj się tak, bo na zawał niedługo zejdziesz za szybko albo udar" – komentował. Czyli bronił się tak samo jak Wilk – dystansem.
Powiedzmy to raz i wyraźnie – to słowo powinno zniknąć z polskiego internetu raz na zawsze.
Dystans najostrzejszą bronią
Internetowy słownik Języka Polskiego PWN tak definiuje dystans:
Fot. screen ze strony sjp.pwn.pl
Najgorszych, czyli jakich? Szkodliwych i obraźliwych. Słowem: seksistowskich, homofobicznych, ksenofobicznych. Takich, które dla części społeczeństwa nadal są niestety normą. Owa część społeczeństwa nie widzi w takich treściach nic złego i będzie ich bronić do utraty sił. Bronić nie tylko owych słów, ale także samych siebie – po to, żeby wyjść z tej całej sytuacji z twarzą, ośmieszając przeciwnika.
Żart z gwałtu małżeńskiego Was nie śmieszy? Nie macie sakramentalnego dystansu. To my jesteśmy ci zabawni i wyluzowani. Wy jesteście spięci i wkurzacie się o wszystko.
Tak to wygląda w dużym skrócie: dystans to odpowiedź na każdą krytykę.
Kto nie skacze, ten nie ma dystansu
Dla internetu najważniejszy jest więc luz, a wszystko powinno być zabawne i niezobowiązujące. Dlatego ci internauci, którzy zwracają uwagę na jakiś szkodliwy komentarz, zawsze są atakowani i oskarżani o bycie nadwrażliwymi, sztywnymi i nudnymi. Czyli generalnie feminiści, aktywiści, lewica.
Wychodzi więc na to, że wszyscy ci, którzy mają empatię i wrażliwość społeczną oraz używają mózgu, są najgorszym sortem człowieka.
Tłumaczy to strona "Dziewuchy dziewuchom" w komentarzu do "żartu" Mariusza Pudzianowskiego.
"Wszystkim, którzy słusznie poczuli się oburzeni, pan Pudzianowski zaleca oczywiście sakramentalny 'dystans'. Tymczasem nie ma cienia komizmu w porównaniu nadużycia zaufania w małżeństwie z przestępstwem ściganym z urzędu. Jest za to zgoda na normalizowanie przemocy seksualnej, dyskryminacja ze względu na płeć i gruntowanie kultury gwałtu. Żarty mają sens tylko wtedy, gdy tak samo bawią osobę opowiadającą, jaki i tego, kogo dotyczą. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z kpiną, szyderstwem i przemocą słowną" – czytamy.
Znamienne jest jednak to, że dystans zawsze działa tylko w jedną stronę.
Ci sami ludzie, którzy apelują o dystans w sprawie molestowania seksualnego albo dyskryminacji płciowej, nie uznają dystansu w tematach im bliskich. Dystans nie istnieje więc w kontekście chociażby Kościoła albo ojczyzny, co pokazało chociażby nabożeństwo na warszawskiej Paradzie Równości albo Matka Boska Tęczowa. Wtedy w ruch poszły groźby, ostrzeżenia i krzyki. Po dystansie nie było ani śladu. Nie widać go też, gdy ktoś atakuje naszą rodzinę lub przyjaciół. Gdy to oni są ofiarami.
Jaki z tego wniosek? Taki, że jeśli coś jest nam bliskie, to o dystans trudno. Że "dystans" to tak naprawdę internetowe słowo wydmuszka, którego używają hejterzy, kiedy chcą pokazać swoją wyższość. Że to przyzwolenie na nienawiść.
Może więc zamiast używać słowa na "d" jako obrony na swój wątpliwy komentarz, przestaniemy wygłaszać wątpliwe komentarze i zaczniemy szanować innych? To byłby dopiero piękny świat.
Internauto, jeśli słyszysz więc słowo dystans, to robisz coś dobrze. Bo nie milczysz.