Tego zabezpieczenia nie było przy feralnym skoku w Gdyni. "Tak się zarabia dodatkowe pieniądze"

Aneta Olender
Chciał skoczyć na bungee, zaufał organizatorom i... spadł z kilkunastu metrów, bo wypięła mu się uprząż. Ta historia na szczęście nie zakończyła się tragicznie. Postanowiliśmy jednak zapytać doświadczonego instruktora skoków bungee, o czym należy pamiętać i na co zwracać uwagę, jeśli zdecydujemy się na taką rozrywkę. – Podstawową kwestią jest choćby uprząż górna, której firma organizująca skoki w Gdyni nie używała – przekonuje w rozmowie z naTemat Bogdan Kopka, który działa w branży od 28 lat.
Bywa, że osoby, które skaczą na bungee, nie czytają nawet regulaminu. Fot. Iza Kazmierczyk / Agencja Gazeta
Bogdan Kopka "Gul" jest prekursorem skoków Bungee w Polsce. To on w 1992 wykonał pierwszy skok z nad ziemią z dźwigu. Działa w tej branży już od 28 lat. Jego firma BungeeGul organizuje m.in. Mistrzostwa Polski w Bungee

O czym powinnam pamiętać, na co zwracać uwagę, jeśli chciałbym skoczyć na bungee?

Musimy wziąć pod uwagę jedno. Człowiek, który przychodzi do nas z ulicy, nie zna zagadnienia. Ma do tego prawo. Tak jest zresztą w większości przypadków. To my, organizatorzy skoków, instruktorzy, musimy tak działać, aby zachowanie skoczka nie miało jakiegokolwiek przełożenia na bezpieczeństwo.


Nie możemy oczekiwać wiele od człowieka, który stresuje się na samą myśl, że zostanie wywieziony do góry i będzie skakał. On jest wyłączony i spięty. Nie możemy oczekiwać, że ten człowiek zrobi coś mniej lub bardziej rozsądnego. My musimy zapewnić mu maksymalne bezpieczeństwo.

Powtórzę, skoczek ma prawo być zielony. Ciężko mu zweryfikować procedury bądź uchybienia. Jeżeli człowiek, przeciętny zjadacz chleba, zjawia się w piekarni po bułki, to on jest święcie przekonany, że piekarz robi te bułki zgodnie ze sztuką. Bo jeśli idę po pieczywo, to mam prawo nie wiedzieć, jak się to robi.
Ale o czymś jednak musimy pamiętać.

Skoki na bungee to sport o podwyższonym ryzyku. Nie jesteśmy stworzeni, żeby robić to na co dzień. Nie ma tu jednak jakichś skomplikowanych procedur. One są proste, aczkolwiek trzeba pamiętać, że musimy się do tego stosować.

Jestem w branży od 28 lat. Na szczęście nie byłem bezpośrednim świadkiem takich wypadków jak ten w Gdyni, ale podczas szkoleń powtarzam jak mantrę: musimy sprawdzać siebie nawzajem i musimy stosować się do procedur, które stanowią o bezpieczeństwie przy tej zabawie.

Podstawową kwestią jest choćby uprząż górna, której firma organizująca skoki w Gdyni nie używała. To widać na filmikach krążących w sieci, na zdjęciach, widać, że ludzie szybują w powietrzu i są zapięci tylko za nogi.
Chyba wiele osób myśli, że tak właśnie powinno to wyglądać.

Owszem, przez wiele lat tak ludzi puszczano. Natomiast w momencie, kiedy na świecie doszło do różnych wypadków, wszedł wymóg stosowania uprzęży pełnej, która jest główną uprzężą. Wydaje nam się jednak, że człowiek wisi za nogi i to jest jego główny punkt podczepienia.

Ktoś, kto nie zna zagadnienia, tak to może ocenić stojąc z boku. Co więcej, nawet skoczek czuje, że wisi za nogi. Powinien mieć jednak na sobie uprząż główną, która musi być uprzężą atestowaną, w przeciwieństwie do nożnych, które są tylko uprzężami kierunkowymi, nadającymi kierunek głową w dół.

To jest uprząż pełna wspinaczkowa, taka, której używa się do wspinaczki. Nawet gdyby zsunęły się uprzęże z nóg, skoczek automatycznie przechodzi do pozycji głową w górze.

Firma, która jest producentem tych nożnych uprzęży, zamieszczała naszywki na swoich produktach, że obowiązkiem jest używanie uprzęży głównych. Te dolne są w zasadzie tylko elementem dodatkowym. To stanowi o bezpieczeństwie.

Dlaczego w takim razie firmy, które organizują skoki, nie stosują się do tych zasad?

Jeżeli mamy tłum ludzi, tłum klientów, to znacznie szybciej pójdzie nam jeżeli puścimy chętnych do skoku nie zapinając np. uprzęży górnych. Tych kilka zaoszczędzonych sekund, w skali godziny, pozwoli wypuścić np. trzy osoby więcej, czyli są to dodatkowe pieniądze.

Na to nie powinno być miejsca. Nie można dać się ponieść tej myśli, że mamy tylko generować zyski. Tu chodzi o bezpieczeństwo. Takiego podejścia do tej istotnej kwestii zabrakło w paru sytuacjach i na świecie i w Polsce.

Przykłady?

Była przed laty taka sytuacja, gdzie jedna z firm zorganizowała skoki na jeziorze żywieckim i tam w ferworze walki, obsługi skoczków, doszło do tego, że nie dokręcono karabinka, na którym zaplata się gumowe liny. Podczas skoku, w momencie w którym skacząca dziewczyna została wybita do góry, przez niedomknięty karabińczyk wypadły taśmy, na których była podpięta do gumowej liny...

Spadła do wody z wysokości około 15 metrów. Byłem biegłym w tej sprawie, prokuratura powołała mnie do oceny tej sytuacji. Bagatelny błąd doprowadził do obrażeń kręgosłupa.

Bodajże w styczniu 2005 roku nad rzeką Bóbr, podczas skoków z z wiaduktu kolejowego, zginął młody człowiek. W tym przypadku też byłem biegłym i oceniałem materiał dowodowy. Kardynalny błąd. Same skoki zostały zorganizowane dobrze, ale pominięto drobiazg, który doprowadził do tego, że utonął człowiek.

Źle rozwiązano sytuację z odbiorem na dole. Organizatorzy mieli ponton, mieli linę, ale zamiast odebrać człowieka do pontonu za bardzo wyluzowali linę. Mężczyzna wpadł do wody i zaczął się topić. Wtedy oni całkowicie puścili tę linę, ona wpadła do rzeki za skoczkiem, który pływał w lodowatej wodzie mając spięte nogi.
Mówi pan o wymogach, np. te uprzęże, ale czy ktoś to kontroluje?

W Polsce, jak i zresztą w wielu krajach na całym świecie, nie mamy wymogu posiadania certyfikatu. Prawo polskie nie nakłada obowiązku posiadania certyfikatu, bądź szkolenia instruktorskiego. Natomiast my organizatorzy nie sprzedamy sprzętu człowiekowi, który nie posiada żadnego przeszkolenia.

Wracając do zasad, czy trzeba jakoś szczególnie przygotować się do skoku?

Skoczkowie są informowani np. o tym, że w przypadku gdyby lina podczas skoku zbliżyła się do ciała skoczka, to kurcząc się może spowodować otarcia na ciele. Dlatego najlepiej jest skakać w długich spodniach i w bluzie z długim rękawem. Takie sytuacje zdarzają się jednak raz na parę tysięcy. Tu mówimy jednak o dyskomforcie, a nie o bezpieczeństwie.

Co na pewno powinno dyskwalifikować skoczka?

Prawidłowo skoczek zgłasza się do punktu, gdzie są wykonywane skoki, tam musi być wystawiony regulamin, w którym są przeciwwskazania, bo nie wiemy czy zgłosi się osoba, która ma np. elementy łączące kości kończyn z powodu przebytych wcześniej urazów.

Miałem kiedyś przypadek, gdzie pan będąc już w kabinie zapytał: "Ale to, że rozrusznik mam, to nie przeszkadza?". Na co ja mówię: "Jak to? człowieku, przecież jest regulamin". "A wie pan, podpisałem, kto tam będzie czytał" – stwierdził. I to są właśnie skutki.

Regulamin wyklucza wykonanie skoku przez osoby, które posiadają jakieś śruby, blachy łączące kości, wyklucza kobiety w ciąży, czy osoby z chorobami układu krążenia. To może stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia.

Kiedy człowiek jest poinstruowany i podpięty do lin, sprawdza się raz jeszcze jego wagę. Wszystko po to, aby dostosować rodzaj liny, bo mamy kilka lin o różnych przedziałach wagowych. Dopiero personel instruujący zgłasza personelowi, który wyjeżdża ze skoczkiem, że waga taka i taka. Skoczek ma to zresztą zapisane na ręce.

Instruktor może dać sygnał operatorowi dźwigu do wywiezienia skoczka, dopiero kiedy wszystko jest sprawdzone i zabezpieczone. Skoczek jest poinstruowany, jak należy zachować się przed samym skokiem i jak należy wykonać skok. Jak należy zachować się szybując już w powietrzu, do momentu przejęcia przez personel na dole.

Czy zdarzyło się, że ktoś oszukał pana ekipę podając inną wagę?

Ludzie czasami pytają, jak to jest z gumową liną, gdy ktoś jest za lekki. Żeby rozciągnąć daną gumową linę musimy użyć właściwej siły. Jeśli użyjemy jej za mało, to ta lina się nie rozciągnie wystarczająco.

Załóżmy, że skoczek wyskakuje z kabiny, czy zeskakuje z mostu, leci ileś tam metrów i w pewnym momencie kończy się lot swobodny, bo lina zaczyna się już rozciągać, ale jeśli lina jest dobrana niewłaściwie i np. jest za gruba do wagi skoczka, to tak naprawdę ona się nie rozciągnie na tyle, aby mogła przejąć powstałą w skutek opadania energię i następuje ostre, gwałtowne hamowanie w skutek czego przeciążenia działają na ciało skoczka.

Czyli skoczek wyskakując ileś metrów leci swobodnie i raptownie w skutek tego, że lina się nie rozciąga, jego lot zostaje wyhamowany gwałtowanie. Zatrzymany. Energia, to jest czysta fizyka, musi zostać gdzieś przekazana, i ona zostaje przekazana poprzez uprzęże przypięte do nóg, na kręgosłup skoczka. Kręgosłup skoczka mógłby tego nie wytrzymać.

Przepraszam, że użyję drastycznego porównania, ale jeśli kiedyś, w średniowieczu, dobry fachowiec wieszał skazańca, to śmierć nie następowała przez uduszenie, tylko przez zerwanie rdzenia kręgowego. Stąd też przy skokach bungee stosujemy gumowe liny z odpowiednia dynamika pracy, dostosowaną do wagi skoczków, dzięki czemu liny pochłaniają powstającą energię, a sam skok jest miękki i przyjemny.

W niedzielę miałem taki przypadek, gdzie podeszła do mnie w Szczytnie pani i mówi, że waży 85 kg. Z całym szacunkiem, ale 28 rok jestem w branży, więc mam już wagę w oku. Proszę mi wierzyć już widziałem, i koledzy też tak mówili, że to jest nie możliwe, żeby ta pani tyle ważyła. Jej wygląd definitywnie wskazywał na znacznie większa wagę. Zapytaliśmy dwukrotnie, bo od tego było zależne bezpieczeństwo tej pani.

Pani zaczęła się irytować, jakby nie rozumiejąc zagadnienia. Powiedziała, że to co podaje to jest ostateczne, bo zna swoją wagę. Podszedłem do swojego instruktora, który wjeżdżał ze skoczkami i powiedziałem: "Arek ta pani musi stanąć na wadze".

Kiedy przyszła jej kolej i kolega chciał potwierdzić wagę, ona stanowczo odmówiła. Stwierdziliśmy, że musimy przeprosić i oddać jej pieniądze, bo nie pozwolimy jej skoczyć. Pani była zdenerwowana całą sytuacją. My natomiast nie możemy sobie pozwolić na taki błąd.

Jeśli cięższa osoba, skoczyłaby na cieńszej linie, nie dostosowanej do jej wagi, lina mogłaby się tak rozciągnąć, że doszłoby do uderzenia o skokochron a to jest niedopuszczalne. Lina musi się rozciągnąć na tyle, aby przejąć energię, czyli nie może pracować za sztywno, ale też nie możemy przeholować, czyli nie możemy doprowadzić do tego, aby ona rozciągała się za bardzo, gdyż to powoduje zmęczenie materiału i tym samym mogło by stwarzać zagrożenie.

Jak sprawdzacie ich przydatność?

My tniemy gumy co 150 skoków. Każdy skok jest ewidencjonowany i po tych 150 skokach nie ma zmiłuj się, guma idzie do kasacji.

W 2012 roku, człowiek który u mnie się wyszkolił, wziął imprezę. W trakcie obsługi pękła lina. Użył liny, której już nie powinien używać z uwagi na fakt iż była już wyeksploatowana i podlegała kasacji. Guma parcieje. Surowiec, z którego zaplatane są gumowe liny, jest bardzo delikatny i jest podatny na działanie warunków atmosferycznych, takich jak promienie UV, kwaśne deszcze, itp.

Bodajże w 2005 roku ekipa Jochena Schweizera, to najlepszy z organizatorów skoków w Niemczech i jeden z najlepszych w świecie, prowadziła skoki na wieży telewizyjnej. Tam na stałe podwieszone były gumowe liny, wystawione na działanie warunków atmosferycznych, prze 24 godziny na dobę

Jaki był błąd? Te liny wisiały cały czas, wystawione na działanie promieni UV, targał nimi wiatr, padały na nie deszcze, kwaśne deszcze zawierające całą paletę Mendelejewa, to wszystko przecież krąży w atmosferze.

Zgłosiła się do nich dziewczyna ze swoim facetem, zafundowała mu skok urodzinowy i to był pożegnalny skok. Guma strzeliła. Zginał na jej oczach.


Czy liny bungee mogą mieć inne zastosowanie ?

To są tylko i wyłącznie liny do skoków bungee. Takie liny mają swoją określoną dynamikę pracy. My produkujemy liny nie tylko do skoków bungee, produkujemy też liny do wystrzałów z ludzkiej procy, do fitness bungee. Gumy podobne do bungee zamawia też u mnie instytut lotnictwa, one służą do wystrzeliwania dronów, które testują.

Eksploatacja także powinna być z zachowaniem bezpieczeństwa. Trochę traktujemy liny jak broń, w takim sensie, że nikt nie ma prawa mieć dostępu do nich. One zawsze są zabezpieczane. Muszą być przechowywane tak, żeby osoby postronne nie mogły się do nich zbliżyć.

Wszelkie akcesoria typu karabińczyki, taśmy, to musi być certyfikowane. Jest podstawowa zasada w przypadku karabinków alpinistycznych, które są używane przy skokach bungee. Może się zdarzyć, że organizujemy skoki nie na terenie trawiastym, ale na podłożu asfaltowym, betonowym. Jeśli gdzieś nieopatrznie karabińczyk spada na twarde podłoże, to praktycznie powinien być wyeliminowany z użycia. Mogą powstać mikropęknięcia.

A co z poduchą, która np. uratowała życie człowiekowi w Gdyni? Powinniśmy zwracać uwagę na to, jak w tej kwestii są zabezpieczone skoki?

Organizator skoków z Gdyni tłumaczy się, że ma najlepszy skokochron w Polsce, ale to nie o to chodzi, żebyśmy mieli skokochrony, to chodzi o to, żeby skokochrony nie były nigdy potrzebne.

My też zawsze mamy poduchy, ale nasze poduchy nigdy nie były potrzebne. Tamten człowiek nie wziął pod uwagę kilu sytuacji. Jest filmik na YouTubie, co zrobił na Woodstocku, gdzie za blisko ramienia puszczał ludzi i guma zahaczyła o metalowy element. Skoczek wisiał zahaczony o konstrukcję... Organizator nie wziął tego do serca, aż wreszcie doszło do tego, do czego doszło w Gdyni. "Dla nas to była tylko kwestia czasu" – to usłyszałem od kolegów.

Ten człowiek zgłosił się do mnie kiedyś z pytaniem, co ma zrobić, bo chce organizować skoki i kupić ode mnie sprzęt. Powiedziałem mu, że musi przejść szkolenie, że powinien obsłużyć około 1000 osób. Na evencie obsługujemy średnio 100 osób, czyli to jest kilka imprez tak naprawdę.

On to zbagatelizował i zaczęli to robić metodą prób i błędów. Czy to właściwa droga? Na tej drodze zdarzyło się kilka wpadek, a nie powinno to tak wyglądać.
Można było uniknąć tego, co stało się w Gdyni?

Jestem z firmy konkurencyjnej względem tej, która prowadziła skoki i ktoś by powiedział, a fajnie to możesz zacierać ręce. Nie. Po tym zdarzeniu rozmawiałem z innymi organizatorami skoków i wiemy, że to nie jest wodą na nasz młyn. W społeczeństwie jest informacja o wypadku i ludzie nie będą już tak chętnie korzystać ze skoków bungee.

Ludzie w firmach eventowych, które będą chciały mieć swoje imprezy okolicznościowe, już na dźwięk słowa bungee będą mówili, że nie, bo był wypadek. To nie jest tak, że traci ta firma. My wszyscy dostaniemy po tzw. czerech literach. Patrząc z boku to wygląda jak czysta zabawa, ale dla organizatorów skoków, to jest poważna sprawa i robimy to tak, aby zapewnić maksimum adrenaliny przy maksimum bezpieczeństwa.