Dlaczego na wyjątkową whisky warto wydać kilkaset tysięcy złotych? Pytamy człowieka, który właśnie to zrobił [wywiad]

Michał Jośko
Przede mną drewniana skrzynka, wykonana przez brytyjską firmę NEJ Stevenson – tę samą, która tworzy meble dla królowej brytyjskiej oraz kryształowa karafka, dzieło paryskiej firmy Lalique. W niej Macallan 72YO Genesis Decanter, czyli najstarszy trunek, jaki kiedykolwiek zabutelkowała ta słynna szkocka destylarnia. Ze względów oczywistych nie ma mowy o degustacji, muszę zadowolić się rozmową z Andrzejem Kubisiem, czyli szczęśliwym właścicielem tego rarytasu.
Andrzej Kubiś i jego cenny nabytek Fot. mat. prasowe
Jak kupuje się tak pożądaną whisky? Nie wystarczy tutaj jedynie wystarczająco gruby portfel, prawda?

Rzeczywiście, sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Na świecie nie brakuje bogatych kolekcjonerów, popyt jest znacznie większy od podaży. Tak więc destylarnia może wręcz przebierać wśród chętnych, możliwość zakupu staje się wielkim wyróżnieniem.

The Macallan 72YO trafił do zaledwie sześciuset karafek, które destylarnia przeznaczyła do sprzedaży wybranym właścicielom sklepów specjalistycznych na wybranych rynkach.

Zaledwie jedną z nich przeznaczono do sprzedaży w Europie Wschodniej, a ja miałem zaszczyt stać się jej szczęśliwym posiadaczem.


Dlaczego trafiła właśnie w moje ręce? Jakiś czas temu, moje whisky bary w Warszawie oraz sklep stacjonarny w Redzie odwiedził przedstawiciel szkockiej firmy Edrington, do której należy destylarnia The Macallan. 

Zapoznał się uważnie z kolekcją, zapytał o genezę powstania firmy i zamiłowanie do "królowej alkoholi", musiałem zdobyć jego zaufanie. Dopiero po bliższym poznaniu naszych barów oraz wizji dalszego rozwoju, zadecydował, że Dom Whisky będzie odpowiedni miejscem dla tego wyjątkowego trunku.

Stworzenie tak wyjątkowej edycji wymaga wiele czasu i zaangażowania, to efekt pracy wielu specjalistów. Najlepsze destylarnie bronią się przed spekulantami, którym zależy wyłącznie na tym, aby dziś kupić wyjątkowy produkt, a jutro sprzedać go z gigantycznym zyskiem.
Fot. mat. prasowe

Polska jest jakkolwiek poważnym rynkiem, gdy mowa o najlepszych trunkach?

Wciąż daleko nam do najważniejszych rynków, mówię tu głównie o Dalekim Wschodzie, który chłonie dobra luksusowe w każdych ilościach. 

Na czele są oczywiście Chiny, włącznie z nieprawdopodobnie zamożnym Hong Kongiem, ale ważną rolę odgrywają tu również Korea Południowa, Japonia, Malezja i Wietnam.

Zazwyczaj to właśnie kolekcjonerzy z tamtych rejonów ustanawiają rekordy na wielkich aukcjach, takie jak np. ubiegłoroczna sprzedaż butelki whisky The Macallan Valerio Adami 1926 za równowartość niemal czterech milionów złotych.

Jak prezentuje się nasz kraj, jeżeli przejdziemy do napitków nieco bardziej przystępnych cenowo?

Miłość do alkoholi towarzyszy mi już od ponad 30 lat i od samego początku uważnie obserwuję rodzimy rynek. Wnioski? Przyszłość zapowiada się bardzo optymistyczne!

Pamiętam, że gdy w roku 2009 otwierałem w Jastrzębiej Górze, małej nadmorskiej wiosce, pierwszy Dom Whisky, było to miejsce wyjątkowe w skali europejskiej; zbudowane na wzór destylarni szkockich i oferujące największy wybór tego rodzaju alkoholi.

Wówczas wiele osób (w tym znawców tematu i osób odpowiedzialnych za polski rynek whisky) otwarcie przyznawało, że to pomysł bardzo odważny i musiałem naprawdę długo pracować nad tym, aby przekonać ich swojej wizji. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że jego skala przerosła nawet moje wyobrażenia.

Chociaż dekadę temu coraz więcej Polaków zaczynało się interesować dobrymi alkoholami, to generalnie sytuacja wciąż nie wyglądała różowo.

Zdarzało się, że ludzie, słysząc określenie "single malt", byli przekonani, że chodzi o whisky produkowaną na Malcie (śmiech).

Wszystko zaczęło się zmieniać w ciągu ostatnich pięciu lat. Jeżeli chodzi o poziom wiedzy na temat dobrych alkoholi, nasi rodacy poszli naprawdę mocno do przodu.

Mówi pan tutaj wyłącznie o grupce najbardziej wyrafinowanych smakoszy?

Nie tylko o nich. Od zawsze uważałem, że whisky jest dla wszystkich, nie tylko dla wybrańców. Dlatego tym bardzie skupiłem się na "rozkochiwaniu" w niej polskiego konsumenta, zarówno poprzez moje bary, jak i degustacje prowadzone na terenie całego kraju.

Do tego doszedł Festiwal Whisky Jastrzębia Góra, który był pierwszym takim świętem w Polsce, do tej pory pozostając największym.

Zauważam, że coraz większą świadomość ma każdy początkujący "świeżak”. Konsument chce spróbować dobrej whisky słodowej, sprawdzić, czy zasmakuje mu whisky torfowa...

Bardzo cieszy mnie to, że zaczęliśmy poszukiwać, mamy ochotę poznawać rzeczy niebanalne. Społeczeństwo się bogaci, a gdy pojawiają się nadwyżki pieniędzy, nie każdy chce inwestować w drogi samochód czy gadżet, wielu miłośników woli usiąść wygodnie w fotelu i posączyć najlepszą whisky, na jaką go stać. 

Takie myślenie na zasadzie: mam swoje lata, a nie chcę być najbogatszą osobą na cmentarzu, więc połaskoczę swoje podniebienie czymś wyjątkowym.Każdy z nas podnosi sobie poprzeczkę.

Im więcej mamy pieniędzy, tym więcej pojawia się w nas próżności. Ważne tylko, aby dawała nam naprawdę duże szczęście (śmiech).

Nie każdy, kto kupuje wyjątkową butelkę, ma zamiar ją w ogóle otwierać. Porozmawiajmy o takich osobach...

Rzadkie, poszukiwane edycje whisky mogą być wspaniałą lokatą kapitału i coraz większa ilość Polaków zaczyna traktować je inwestycyjnie. 

Ostatnio widzę spore poruszenie wśród konsumentów, gdy któraś ze znanych szkockich firm wypuszcza na rynek coś wyjątkowego. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie destylarni stamtąd – świetną lokatą kapitału są również whisky z Japonii.

Ceny szybko idą w górę. Czasami wydaje mi się wręcz, że osiągają absurdalny pułap, nie mieszczą mi się w głowie. Jednak podchodząc do sprawy na chłodno: jeżeli ktoś płaci taką, a nie inną kwotę, oznacza to, że towar jest tyle wart. Z tym prawem rynku nie można dyskutować.
Fot. mat. prasowe
Jaką cenę za butelkę whisky uznaje pan za absurdalną?

Nie da się tego określić jednoznacznie. Jestem pasjonatem, tak więc wszystko sprowadza się do tego, jak mocno pożądam konkretnego trunku. 

Są takie, za które byłbym w stanie zapłacić absolutnie każdą kwotę, nie zastanawiając się, czy jest absurdalna, czy nie (śmiech).

Proszę powiedzieć, czy nie mamy właśnie do czynienia z bańką spekulacyjną? Czy gigantyczny popyt – tworzony głównie przez wspominaną Azję – nie sprawia, że ceny bywają mocno przeszacowane?

Doskonałe pytanie, sam zastanawiałem się nad tą kwestią wiele razy i sądzę, że ten wątek trzeba podzielić na dwie części.

Z jednej strony mamy stare whisky, destylowane w latach 40., 50., 60. albo 70. ubiegłego wieku. Pamiętajmy, że w tamtych czasach produkcja była relatywnie mała, a znaczna część owej whisky została już wypita. 

Tych trunków nie przybędzie, a wraz z ubywaniem ich z rynku, wzrasta ilość zamożnych pasjonatów, którzy czują głód posiadania w kolekcji podobnych perełek. Moim zdaniem ich ceny będą się jedynie wzrastać, a rzadkie whisky są inwestycją pewną. Dużo mniej wiary mam na przykład w stosunku do rynku nieruchomości. 

Zupełnie inną kwestią są nowe edycje najdroższych whisky. Destylarnie wypuszczają je, inwestując potężne sumy w działania marketingowe. Daje się na to nabrać część bogatych konsumentów, a ceny skaczą pod sufit. Do czasu...

Czy na koniec rozmowy zdradzi pan, jak dużym wydatkiem była karafka Macallana 72YO?

To pozostanie moją słodką tajemnicą. Zdradzić mogę jedynie, że obecna cena rynkowa tej edycji waha się w przedziale od 480 do niemal 600 tysięcy złotych. Oczywiście będzie jedynie rosnąć.

Czy wiadomo już, komu ją pan sprzeda?

Obecnie chcę się nacieszyć posiadaniem tak wyjątkowej whisky. Co będzie później? Nie wiem, zobaczymy. Być może trafi w ręce Polaka, być może kogoś z zagranicy – na pewno nie będzie to osoba przypadkowa. 

Chodzi o dokładnie ten sam mechanizm, jakim kierowała się szkocka destylarnia: nie podchodzę do sprawy na zasadzie "kupi ten, kto da najwięcej".

Wybiorę kogoś, kogo znam i z kim się przyjaźnię; jednego ze stałych, wieloletnich gości moich whisky barów. Musi trafić w dobre ręce, znaleźć odpowiedni dom (śmiech).

Na szczęście sytuacja nie zmusza mnie do tego, abym kierował się wyłącznie wysokością zysku i szybkim obrotem gotówką.

To specyficzna branża; gdybym sprzedawał jogurt, musiałbym działać pod presją świadomości, że za trzy dni będzie przeterminowany. Natomiast whisky lubi spokój.