"Były wyprodukowane z własnej krwi". Piotrowicz wreszcie wyjawił, jaki lek przewoził rządowym samolotem

Adam Nowiński
Jeśli ktoś myślał, że arogancja polityków PiS już większa być nie może, to powinien zapoznać się z wypowiedzią posła Stanisława Piotrowicza dla "Faktu". Dziennikarze tabloidu zapytali go o owiany tajemnicą lek, który przewoził dla swojej żony z Warszawy do Rzeszowa rządowym Gulfstreamem. Piotrowicz powiedział, że były to krople do oczu, a samolot nie był prywatny "o czym wszyscy wiedzieli".
Stanisław Piotrowicz powiedział w końcu, jaki lek musiał transportować rządowym samolotem. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Wokół lotu Stanisława Piotrowicza z byłym już marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim zrodziło się wiele teorii, a całość spowiła aura tajemniczości. Zbudował ją sam Piotrowicz, który chciał przekonać Polaków, że działał w stanie wyższej konieczności i liczył chyba, że afera "Kuchciński Travel" szybko przycichnie, a on nie będzie musiał się więcej tłumaczyć. To był błąd.

Media od razu podchwyciły wątek leków, które musiały być transportowane w głębokim zamrożeniu, a cała sprawa nie mogła czekać. Dlatego też Piotrowicz wybrał rządowy samolot. – Lot samolotem rządowym gwarantował, że lekarstwa się nie roztopią – przekonywał polityk PiS.


Wszystko skomplikowało się, kiedy "Newsweek" dowiedział się od Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie, w którym była żona Piotrowicza, że placówka ta nie wydaje pacjentom leków w stanie głębokiego zamrożenia.

Muszą one trafić do zamrażarki, ale po 18 godzinach od pobrania krwi u pacjenta, co jest zrozumiałe, bo nie każdy miałby możliwość przewiezienia ich samolotem do domu, gdyby były zamrożone.
Wyszło szydło z worka...

Stanisław Piotrowicz unikał kontaktów z mediami, nie odbierał też telefonów. Dotarli do niego w końcu dziennikarze "Faktu", którzy "złapali" go przed Sejmem. Dowiedzieli się od niego, że tajemniczy lek dla jego żony to krople do oczu, prawdopodobnie tzw. sztuczne łzy.

– Żona (u lekarza – red.) była prywatnie, zapłaciła za leki, a żeby było jeszcze ciekawiej – leki były wyprodukowane z jej własnej krwi (...) Za całą usługę żona zapłaciła z własnych pieniędzy. Narodowy Fundusz Zdrowia nie zapłacił za to ani złotówki – powiedział tabloidowi Piotrowicz i zaznaczył, że wie, że "samolot nie był prywatny" i "wszyscy też o tym wiedzą".

Poseł PiS dodał także, że posiada dokument, który potwierdza, że odebrał z instytutu krople do oczy dla żony, ale przekaże go wyłącznie "rzetelnym mediom". Czyli jakim? – dopytywali dziennikarze "Faktu". – Takim, które opublikują to, co mówię i rzetelnie fakty sprawdzą, a nie te, które nie sprawdzą i piszą nieprawdę – stwierdził polityk.

Przypomnijmy, że Piotrowicz leciał rządowym samolotem 15 marca. Dzień wcześniej, jak sam przyznał w rozmowie z portalem wPolityce.pl, odebrał lek. Dlaczego więc czekał cały dzień na transport, skoro miała to być sprawa wyższej konieczności?

Afera pełną gębą
Oprócz Stanisława Piotrowicza z "możliwości" lotów z marszałkiem skorzystali także m.in. Zdzisław Krasnodębski, Zbigniew Ziobro, Wojciech Jasiński. Na liście pasażerów znalazły się również nazwiska Macieja Łopińskiego czy szefowej Kancelarii Sejmu Agnieszki Kaczmarskiej. Ale lotów byłego już marszałka, według niektórych mediów, mogło być znacznie więcej.

źródło: "Fakt"