Radziecki sprzęt i brak śpiworów. Żołnierz opisuje, co zobaczył w wojsku: "Nie wiedziałem, że jest aż tak źle"

Aneta Olender
Premier Mateusz Morawiecki obiecuje poważne zmiany w wojsku i modernizację sprzętu, ale piękne obrazki z wojskowej defilady mają niewiele wspólnego z tym, jak wygląda wojskowa codzienność. – Mam kolegę, który wybierając się do zwiadu, a wiedząc, że będzie służył na tym sprzęcie, postanowił wcześniej się z nim zapoznać. Co zrobił? Pojechał do muzeum... – mówi w rozmowie z naTemat żołnierz, który zgodził się opowiedzieć o wyposażeniu armii.
Żołnierze przyznają, że wojskowa rzeczywistość nie jest tak piękna i kolorowa, jak obrazki z defilady z okazji Święta Wojska Polskiego. Fot. Kamila Kotusz / Agencja Gazeta
Na jakim sprzęcie działacie?

Jestem żołnierzem piechoty zmechanizowanej, trzonu wojsk lądowych. Kiedyś piechotę określano mianem królowej broni. To jej najliczniejszy rodzaj w wojskach lądowych. Podstawowym sprzętem mojej jednostki jest Bojowy Wóz Piechoty, w skrócie BWP1.

Dla laika wygląda jak czołg, ale mimo tego, że ma gąsienice i wieżę z armatą, nie jest czołgiem. Służy do przewozu żołnierzy piechoty i wspierania ich ogniem. Gdy wchodził do służby w armii radzieckiej w 1966 roku, uważany był za cud techniki...

Problem tylko w tym, że bardzo szybko się zestarzał. Już w latach 80. Sowieci zaczęli zastępować go BWP2, potem nadeszła era BWP3, a obecnie pracują nad jego następcą. Tymczasem my dalej korzystamy z poczciwej jedynki.


Co więcej, pojazd nigdy nie był modernizowany, więc reprezentuje sobą poziom techniki z lat 60. To jeżdżące muzeum z przestarzałym uzbrojeniem i radiem. Nie zapewnia prawie żadnej ochrony dla załogi i żołnierzy desantu.

Z boku jego pancerz przebić może nawet seria z ręcznego karabinu maszynowego. Te archaiczne wozy to podstawa piechoty zmechanizowanej w polskim wojsku. Każdy wie, że to złom, ale dalej jeżdżą, bo nie ma ich czym zastąpić.

Miały to zrobić transportery Rosomak, ale jest ich za mało. Według oficjalnych danych w polskim wojsku jest ich ponad 700, tymczasem bewupów ponad 1200. Mimo że jest ich więcej, bewupów nie zobaczymy na defiladach, bo nie ma się czym chwalić. Mateusz Morawiecki obiecał, że rząd będzie cały czas modernizował sprzęt. Czy widać to "nowe"?

Reliktów PRL w polskiej armii jest dużo więcej. Podstawowym sprzętem przeciwpancernym żołnierzy jadących na pokładzie swojego muzealnego bewupa jest równie archaiczny granatnik RPG7.

Sowieci rozpoczęli jego produkcje w 1961 roku! Obecnie nie jest w stanie zniszczyć żadnego współczesnego czołgu. Następcy brak. Teoretycznie na wyposażeniu bewupa są także rakiety Malutka.

Ale są równie skuteczne jak granaty RPG i dużo trudniej nimi w cokolwiek trafić. Wsparcia żołnierzom piechoty udzielają zwiadowcy w wozach BRDM2. Czyli w pojazdach, które na wyposażenie armii radzieckiej trafiły w 1962 roku! Były m.in. ozdobą defilady... z okazji tysiąclecia państwa polskiego w 1966 roku.

Mam kolegę, który wybierając się do zwiadu, a wiedząc, że będzie służył na tym sprzęcie, postanowił wcześniej się z nim zapoznać. Co zrobił? Pojechał do muzeum... To nie żart.

Wracając jednak do czołgów. Nasz potencjalny przeciwnik ma ich tysiące, więc w razie konfliktu nasz piechociniec z bewupa najpewniej na nie natrafi. Wsparcia z powietrza mogłyby udzielić mu śmigłowce mi-24, nasze podstawowe maszyny uderzeniowe – to również przestarzała radziecka konstrukcja – tyle, że nie ma do nich amunicji.

Nie ma już radzieckich rakiet przeciwpancernych, z których korzystały. Od Rosji nowych nie kupujemy z wiadomych powodów, a natowskich na tym sprzęcie bez modernizacji się nie zamontuje. Piloci nie mają więc czym strzelać do czołgów. Nie pomogą.
Podczas przemówień z okazji Święta Wojska Polskiego zabrakło konkretów dotyczących zmian w wojsku.Fot. Kamila Kotusz / Agencja Gazeta
Modernizacja to od lat fikcja?

Radzieckiego złomu jest u nas dużo więcej... Po 20 latach od wejścia do NATO dominuje w naszych arsenałach. Nie zobaczymy go na defiladach. Tam wyjeżdża to, co mamy najlepszego. Tyle że tego mamy bardzo mało. Rzeczywistość większości żołnierzy jest taka jak moja.

O modernizacji dużo się mówi, szkoda, że to tylko słowa. Ktoś zaraz powie: jak to? Przecież budżet MON-u to ponad 2 procent PKB. Tyle że tych pieniędzy nie widać, bo potrzeby są ogromne. A poza tym liczebność armii jest zwiększana, więc wiele z tych środków pójdzie na pensje i mundury dla nowych żołnierzy.

Czyli jednak?

To znaczy nie na mundury dla nas. Nowe mundury i wyposażenie osobiste w pierwszej kolejności idą do żołnierzy Obrony Terytorialnej. Taki jest przykaz z góry. My dostajemy co zostanie.

Większość z nas dostała po jednym mundurze lub maksymalnie po dwa. Powinniśmy dostać cztery, bo szybko się niszczą. Kamizelek taktycznych dla nas nie ma. Brakuje nawet śpiworów. Na karimatę czekałem rok.

Nie takie były oczekiwania, kiedy szedłeś do wojska?

Wiedziałem, że nie jest różowo, ale nie wiedziałem, że jest aż tak źle. Ktoś powie, możecie to sobie kupić za mundurówkę. Młody żołnierz pierwszą mundurówkę dostaje po roku i jest to kilkaset złotych.

A kupić musi wiele. Poza kupieniem tego, czego nie dostał z magazynu, nowy mundur to koszt około 150 zł, musi mieć nóż – dostajemy jedynie niezbyt poręczne bagnety – latarkę, a nawet namiot. Nasza armia nie wyposaża nas w te rzeczy. Naprawdę.