Takich samochodów już nikt nie robi. W Maździe o tym nie wiedzieli – i chwała im za to

Piotr Rodzik
Pełne wyposażenie i dwuipółlitrowy silnik benzynowy. Bez turbiny, bez hybrydy. Po prostu wolnossący. Mazda CX-5 – zwłaszcza w takiej konfiguracji to najprawdziwszy dinozaur na europejskim rynku motoryzacyjnym. Ale dinozaur, dla którego jest wciąż miejsce. Jestem o tym przekonany.
Mazda CX-5 to auto w "tradycyjnym" stylu. Fot. naTemat.pl
O tym, jak CX-5 wygląda, pisaliśmy już w naTemat kilka razy – zarówno podczas pierwszych jazd ponad dwa lata temu, jak i przy okazji ubiegłorocznego testu wersji z silnikiem diesla.
Fot. naTemat.pl
Dlatego nad wyglądem rozwodzić się nie będziemy. Trzeba zauważyć tylko kilka spraw. Po pierwsze: choć od premiery minął już jakiś czas, Mazda CX-5 nadal wygląda z zewnątrz bardzo świeżo. To bardzo atrakcyjne, smukłe auto, które może spokojnie konkurować z rynkowymi nowościami.

Po drugie: tak naprawdę mamy tu do czynienia z bardzo delikatnym liftingiem na 2019 rok. W środku jest nowy panel klimatyzacji, pojawiły się guziki od podgrzewania foteli, trochę szerszy wyświetlacz, wreszcie działa Apple CarPlay i Android Auto. Sam system jest jednak wciąż archaiczny.
Fot. naTemat.pl
Po trzecie: wnętrze dalej z jednej strony jest mięciutkie, pełne skór i dobrze wykonane, a z drugiej strony tonie w plastiku piano black, który rysuje się od samego patrzenia. Chcesz mieć Mazdę CX-5, to się po prostu z tym pogódź.


Zapomnij o turbo
I przejdźmy wreszcie do tego, co naprawdę w Maździe CX-5 jest inne niż wszędzie. Wolnossący, benzynowy silnik o pojemności 2,5 litra. To się w Europie już po prostu nie zdarza. Co więcej – Mazda nawet nie ma w ofercie doładowanej benzyny. Takie są tylko diesle.
Fot. naTemat.pl
Jak taki zestaw sprawuje się, zwłaszcza że CX-5 jest dość ciężka (prawie 1600 kg)? Cóż, w pierwszym momencie powiedziałbym, że… mizernie. CX-5 z takiego silnika wyciska 194 konie mechaniczne, co jest wartością w zupełności wystarczającą.

"Problem" to moment obrotowy. To tylko 258 Nm, a na dodatek dostępnych od 4000 obrotów, bo przecież nie ma turbo. W efekcie benzynowej CX-5 brakuje tego pazura, który charakteryzuje doładowane jednostki.
Fot. naTemat.pl
Z powodu marnego momentu obrotowego brakuje też elastyczności, wyprzedzanie w trasie nie jest specjalnie przyjemne. Mazda CX-5 rusza do przodu dość opornie, niespecjalnie nabiera też prędkości. A na wysokich obrotach silnik po prostu wyje.
0
I wiecie co? To wszystko, co napisałem wyżej, to tak naprawdę mądrości rozpuszczonego dziennikarza motoryzacyjnego, który jeździ kilkudziesięcioma samochodami w roku, czasem o mocy trzykrotnie wyższej niż testowana Mazda.
Fot. naTemat.pl
Dlatego posadziłem za kierownicą na chwilę znajomego, który po prostu ma swoje auto. Wolnossące Volvo, takie już nieprodukowane, ale nie jakieś stare. Był zachwycony.

Podobała mu się kultura pracy silnika, chwalił pracę automatycznej skrzyni biegów, w zupełności podobały mu się osiągi. Dziennikarze często zapominają, że samochód, który nie wbija w fotel, nie musi być złym samochodem. No i jak już wielokrotnie pisałem przy testach różnych Mazd – silnik wolnossący prawdopodobnie oznacza mniejsze koszty użytkowania.
Fot. naTemat.pl
W porządku – jak na tę pojemność, choć może nie na osiągi – wypada też spalanie. 11 litrów z hakiem po mieście, na autostradzie poniżej dziesięciu, a na drodze krajowej nawet około siedmiu, ośmiu.

Po prostu ciesz się jazdą
Kiedy więc już zapomnicie o tym, że konkurencja może i jest szybsza za te pieniądze, to CX-5 odwdzięczy się wam tym, czego nie dają inni. Bo Mazda CX-5 jest właśnie inna. Na wskroś japońska. Cała ta dyskusja o Jinba Ittai, o stanowieniu jedności z autem, którą tak Mazda podkreśla… to po prostu działa.
Fot. naTemat.pl
Bo to trzeba od razu powiedzieć – jazda Mazda CX-5 jest po prostu wygodna. Kokpit to szczyt funkcjonalności, a samochód jest świetnie wykonany, Japończycy - podkreślę to jeszcze raz - jak w każdym swoim modelu nie żałują skóry i miękkich materiałów, wentylowane fotele są cudowne (w wersji SkyDream), wreszcie w aucie jest cicho. Przynajmniej jeśli akurat nikogo nie wyprzedzacie w trasie, wtedy silnik jednak wyje.

Wcześniej wspomniałem o delikatnym liftingu i w tym miejscu wypada zauważyć też, że CX-5 jest teraz bardziej zaawansowana technicznie. Japońscy projektanci dorzucili bowiem kilka nowości.
Fot. naTemat.pl
I tak ulepszono amortyzatory i stabilizatory, a do tego poprawiono charakterystykę pracy układu kierowniczego (elektronicznie wspomaganego). Ponadto pojawił się system GVC Plus, który poprawia stabilność jazdy z większymi prędkościami.

Tyle na papierze. A w praktyce? Mazda CX-5 już wcześniej jeździła dobrze i miała precyzyjny układ kierowniczy. Nowości nie odczułem, bo to chyba jednak… zbyt wolne auto.
Fot. naTemat.pl
Dla kogo?
CX-5 to więc auto na pewno dla kogoś, kto szuka innego SUV-a, bo Mazda CX-5 nie jest taka jak wszystkie auta. Z pewnością też dla kogoś, kto stawia na komfort jazdy ponad osiągi.

Chociaż patrząc na sukces rynkowy tego auta (także w Polsce), to przede wszystkim dla tych, którzy są gotowi za nią zapłacić. Bo CX-5 na tle rynkowych rywali tania nie jest.
Fot. naTemat.pl
Samochód kosztuje co najmniej 105 900 zł, wersja z takim silnikiem jak w teście to już 134 900 zł. Testowana, najbogatsza wersja SkyDream (względem SkyPassion różnią ją głównie… wentylowane fotele) to wydatek 175 900 zł! Do tego słynny lakier Soul Red Crystal (obłędny jak zawsze) za 4500 zł i przebijamy granicę 180 000 zł. Dużo.

Ale jeździ się tym naprawdę dobrze, o ile lubicie spokojną jazdę.
Fot. naTemat.pl

Mazda CX-5 2.5 AT AWD SkyDream na plus i minus:

+ Wygląd zewnętrzny
+ Przestronne i funkcjonalne wnętrze
+ Komfort jazdy
+ Unikatowy styl
- Kiepskie osiągi
- Archaiczny system multimedialny
- Plastiki rysują się od patrzenia