Gortat zachował się jak "stary zgredek". On wcale nie pomaga kadrze, która ma szansę jedną na 50 lat

Kamil Rakosza
Na swój powrót na koszykarski mundial Polacy czekali 52 lata. I, jak pokazują wyniki, nie marnują swojej szansy. W takich chwilach uszczypliwe komentarze Marcina Gortata pokazują pewną niedojrzałość byłego lidera polskiej kadry. A nie lepiej po prostu "cieszyć się z nimi"?
Marcin Gortat musiał znaleźć jakieś "ale" w zwycięstwie Polaków nad Chinami. Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Ten tekst nie ma na celu hejtowania Marcina Gortata. Mimo że obecnie bezrobotny, niezwiązany z kadrą od 2016 r. nadal jest super ważną postacią, jeśli chodzi np. o promowanie koszykówki w Polsce. I dlatego jego komentarz odnośnie zwycięstwa nad Chinami nie powinien się wydarzyć. "Cieszę się z wygranej, ale Chiny nam ten mecz oddały!" – napisał Gortat. I po co to "ale", panie Marcinie? "Cieszę się z wygranej". Kropka. Tak, jak 24 członków teamu trenera Mike'a Taylora. Jak 1,9 mln Polaków, którzy oglądali dogrywkę wtorkowego meczu.


Na komentarz Gortata zareagował Mateusz Ponitka – najlepszy z Polaków w meczu z Chinami. "Muszę stanąć w obronie drużyny i zapytać, czemu nie możesz nam normalnie pogratulować, cieszyć się z nami i nie umniejszać naszej wygranej?" – spytał Marcina Gortata lider polskich koszykarzy. Ponitka miał szansę skończyć mecz przed dogrywką – zabrakło jednego udanego wolnego. Chińczycy też jakoś szczególnie nie błyszczeli, czego skutkiem były takie akcje, jak błąd 5 sekund w doliczonym czasie gry. No ale zamiast nabijać się ze sportowej impotencji Azjatów w końcówce meczu, lepiej byłoby pochwalić polską defensywę, która świetnie kryła Chińczyków. Ponarzekać na sędziów, którzy chyba nieco sprzyjali gospodarzom. Nic dziwnego, że po meczu Polacy poczuli, że ich triumf został "umniejszony" przez Gortata.

Na kadrę za stary
Koszykówka to w Polsce niszowy sport. Dekada lat 90. i późniejsze wykształciły co prawda dużą społeczność fanów NBA, lecz i wśród nich pełno takich, którym bliższe są parkiety Golden State i Knicksów niż hale Anwilu czy Arki. Najlepsza liga koszykarska świata to jednak wielkie show, różniące się od meczów na Starym Kontynencie.

Dlatego taki gość jak Marcin Gortat, ze swoimi "Mierz wysoko" i "Gortat campami" po prostu robi dla polskiej koszykówki robotę. Nie przewidzi się, ilu z dzieciaków, którzy odwiedzili takie obozy trafi w przyszłości do kadry czy, jeszcze lepiej, na parkiety Euroligi czy NBA, ale zaszczepianie miłości do pomarańczowej piłki wśród najmłodszych daje chociaż pewną nadzieję na zastępowalność koszykarskich pokoleń. A kadra Taylora to najmłodsza nie jest. – Jestem starym zgredkiem. Mam już 32 lata i trudno jest pogodzić 100 meczów w sezonie NBA ze spotkaniami reprezentacji Polski w okresie wakacyjnym. A do tego dochodzą obowiązki w fundacji, którą prowadzę – mówił Marcin Gortat, kiedy żegnał się z kadrą w 2016 r. Ale nie ma co się oszukiwać, po zwolnieniu miejsca przez "Polish Hammera", nie było wielkiego parcia na wakat.

W dwunastce, która pojechała do Chin, siedmiu zawodników pamięta ostatni turniej z Gortatem w składzie – Eurobasket z 2015 r. To Cel, Gruszecki, Koszarek, Kulig, Slaughter, Waczyński i, najmłodszy wśród nich, Mateusz Ponitka. Fajnie, że chłopakom dobrze idzie w Chinach. Gorzej, że stoi za nimi niewielu następców.

Z tego powodu mundial w Kraju Środka to wielka okazja do osiągnięcia czegoś w światowej koszykówce nie tylko dla weteranów Koszarka czy Hrycaniuka (obaj rocznik 1984), lecz dla Polski w ogóle. Być może jedna na 50 lat. Dlatego komentarz Marcina Gortata jest taki niefortunny. Nie motywuje, a umniejsza.

52 lata kosza w Polsce
Lata Witolda Zagórskiego w polskiej koszykówce przyniosły trzy medale ME (srebrny w 1963 r. i dwa brązowe w 1965 r. i w 1967 r.) i piąte miejsce na MŚ w Urugwaju w 1967 r. W dekadzie lat 60. obywatele PRL żyli tym sportem. Kiedy ekipa Zagórskiego przegrała w 1963 r. w Hali Stulecia finał ME z ZSRR, ludzie uciekali z pracy, żeby to zobaczyć.

Dwa lata wcześniej Torwar odwiedzili czarodzieje z Harlem Globetrotters. Ich odwiedziny zostały odświeżone w "Misiu" Stanisława Barei. Potem z tą koszykówką zrobiło się chyba za bardzo imperialistycznie dla ówczesnych władz. Kolejna dekada to zresztą wspaniałe chwile polskiej piłki nożnej – sportu, który bezdyskusyjnie jest numerem jeden w kibicowskim mainstreamie. Wtedy, w 1967 r. w Urugwaju, Polacy skończyli turniej na piątym miejscu. Dzisiejsza kadra jest na dobrej drodze, żeby za moment znaleźć się w ćwierćfinale chińskiego mundialu. Ekscytacja i oczekiwania wszystkich – sportowców, dziennikarzy, kibiców – rosną szybciej niż dług publiczny. Dlatego chłopakom Taylora należy się bezwarunkowe wsparcie.

Gortat zreflektował w kolejnym tweecie i napisał, że było to "o wiele lepsze zwycięstwo niż z Wenezuelą". "Brawo dla chłopaków" – dodał. I nie można było tak od razu panie Marcinie "normalnie pogratulować, cieszyć się z nami i nie umniejszać naszej wygranej" – cytując lidera meczu z Chinami, Mateusza Ponitkę.