Cała prawda o Polskim węglu. To dlatego kupujemy węgiel z Mozambiku, Australii i Rosji

Adam Nowiński
Rosja jest głównym eksporterem węgla do Polski, ale nie jedynym. Nasz kraj kupuje ten kruszec m. in. z Mozambiku, Australii, Stanów Zjednoczonych czy Kolumbii. Tylko dlaczego wydajemy pieniądze, żeby kupić coś z kraju oddalonego o tysiące kilometrów, skoro mamy tego pod dostatkiem na bocznicach na Śląsku? Tłumaczy to w rozmowie z NaTemat Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka "Dziennika Gazety Prawnej" i laureatka Grand Pressa 2018 za cykl o imporcie antracytu z okupowanego Donbasu.
Czy polski węgiel nie jest odpowiedni, że nie chcą go na naszym rynku? Foto: 123rf.com
Co jest nie tak z polskim węglem, że jego zwały zalegają na składach, a my kupujemy i sprowadzamy go z zagranicy?

Problem jest taki, że Polska od lat zmniejsza wydobycie węgla.

Zmniejsza, a jest go tyle na bocznicach? To niezły paradoks.

Można tak powiedzieć. Wydobycie jest mniejsze, bo węgiel nie jest wieczny i też się kiedyś skończy i w Polsce jest wiele takich starych kopalń, w których go już nie ma, bo cały wydobyto. Przykładem takiej jest kopalnia "Wieczorek".

Są też takie kopalnie, w których wydobycie stało się kompletnie nieopłacalne, bo wybrano węgiel z górnych części i trzeba go szukać coraz głębiej. A im głębiej zejdziemy, tym jest m.in. bardziej gorąco, trzeba montować klimatyzację i modernizować kopalnię, a to kosztuje. Nie mówię już o większym niebezpieczeństwie i o życiu ludzkim, które w ogóle jest bezcenne.


Są kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego, które nie wymagają tego typu zabiegów. Ale na Śląsku mamy kopalnie głębinowe, niektóre produkują węgiel słabej lub średniej jakości energetycznej i tam wszelkie inwestycje są bardzo kosztowne, co powoduje droższe wydobycie surowca.

Ale skoro węgiel jest, to dlaczego go importujemy?

Import węgla istniał od zawsze. I nie chodzi tutaj tylko o ten klasyczny węgiel energetyczny, który elektrownia czy elektrociepłownia puści z dymem. Są różne rodzaje węgla, które służą w różnych gałęziach przemysłu i są zliczane zbiorczo z tym, który kupujemy także na opał. I niestety nie wszystkich rodzajów mamy pod dostatkiem i musimy go sprowadzać.

No dobrze, ale dlaczego akurat z Mozambiku albo Australii?

Być może z powodu kampanii wyborczej lub ostatnich wydarzeń tak sobie przypomniano o Mozambiku. Z tego kraju przecież w ubiegłym roku sprowadzono 550 tysięcy ton węgla. Sprowadzamy stamtąd węgiel koksowy, który jest bazą do produkcji stali.

Głośna jest teraz sprawa statku z Mozambiku, na który weszli członkowie GreenPeace. Nie wiem na pewno, co było na jego pokładzie, czy przewoził antracyt, czy węgiel koksowy, ale raczej ten ostatni, ale oba absolutnie nie służą do palenia nimi w piecu czy w elektrowni.
Akcja GreenPeace na statku z Mozambiku.Fot. Twitter.com / @Greenpeace_PL
Antracyt nie jest wydobywany w Polsce, ani w całej Unii Europejskiej, dlatego musi być sprowadzany z innego obszaru. Ten rodzaj węgla wykorzystywany jest w metalurgii np. przy produkcji spieniaczy żużla lub w chemii, przy procesach np. podczas produkcji sody.

Podobna sprawa wygląda z węglem koksowym, który potrzebny jest przy produkcji koksu na stal. Mamy go w Polsce za mało i musimy go kupować. Ale nawet gdybyśmy mieli go więcej, to czołowym producentem koksu w naszym kraju jest firma prywatna ArcelorMittal, która nie chce się uzależniać tylko od dostaw z Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Zgadza się, a co z Australią?

Tutaj też sprawa jest prosta. Węgiel w Australii jest bardzo dobrej jakości i wydobywa się go głównie metodą odkrywkową. Jest ona bardzo tania w porównaniu do kopalń głębinowych. Koszty są więc na tyle niskie i wydobywa się go na tyle szybko, że opłaca się nam ściągać ten węgiel nawet z drugiego końca świata.

Polskie firmy nie chcą naszego węgla, bo pojawia się argument, że jest on kiepskiej jakości. Na przykład ciepłownie skarżą się, że ma za dużo siarki i wolą zamiast niego węgiel z Rosji...

Jeśli chodzi o ciepłownie to jest to słuszny argument, bo ciepłownie zawsze były tym gorszym bratem energetyki w Polsce. Wszelkie nakłady finansowe kładzione były głównie na elektrownie i ich modernizację, do czego przyczyniły się ogromne koncerny energetyczne.

Ciepłownie, zwłaszcza te miejskie, nie przywiązywały zbyt dużej wagi do modernizacji, bo nie miały na to pieniędzy. Stąd elektrownie posiadają zaawansowane systemy odsiarczania spalin, a ciepłownie nie zawsze. Stąd muszą zwracać uwagę na normy unijne i na ilość siarki w węglu, której w polskim kruszcu jest często rzeczywiście więcej niż w węglu rosyjskim.

Widać też, patrząc chociażby na import węgla energetycznego przez Polskę, że biznes nie patrzy na politykę, tylko wybiera to, co jest tańsze...

Mnie to z jednej strony bardzo dziwi, że mówimy wiele o tym, że musimy się uniezależnić od rosyjskiego gazu i rzeczywiście to robimy. Chwała nam za to, bo to słuszny ruch. Ale w tym samym czasie coraz bardziej uzależniamy się od węgla z Rosji. Ktoś powie zaraz, że przecież można się przestawić na import z innego kraju. Dobrze, to dlaczego tego nie robimy i cały czas prawie 70 proc. importu pochodzi stamtąd?

A Rosjanie mają dobry węgiel, nie można im tego odmówić, ale od lat jest to udowadniane i nikt nie potrafi tego zrobić, że Rosja dotuje swój przemysł węglowy. Konkretniej mówiąc dopłaca do transportu. W ten sposób przewóz węgla nawet z dalekiej Syberii do Polski jest porównywalnie opłacalny niż zakup węgla w kraju.

Na łamach Unii Europejskiej były poruszane kwestie cła na ten kruszec z Rosji, ale wszystko to należy włożyć między książki. Przecież Niemcy, którzy pozamykali swoje kopalnie, nadal mają sporą część energetyki opartą na węglu. Skąd więc mają węgiel? Oczywiście, że z Rosji. Dlatego nikt nie rozwiąże w taki sposób kwestii węgla z Rosji.

A przestawienie się z energii węglowej na źródła energii odnawialnej nie jest przecież takie łatwe. Nie stanie się to z dnia na dzień.

Dokładnie tak. Ale nikt nie ogłosił do tej pory żadnego Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku, to wciąż projekt, a nie obowiązujący dokument. A to będzie bardzo ważna kwestia, którą będzie śledzić nowa Komisja Europejska. Świadczy o tym chociażby wskazanie przez Ursulę von der Leyen Fransa Timmermansa na stanowisku komisarza odpowiedzialnego za klimat.