Takiej kampanii nie robił chyba nikt. Rozmawiamy z kandydatem opozycji, który agituje na... Tinderze

Kamil Rakosza
Paweł Wojda to kandydat opozycji z Warszawy, który w swojej kampanii wykorzystał niespotykane dotąd narzędzie – aplikację randkową Tinder. W rozmowie z naTemat zdradził, jak idzie mu to "matchowanie" na potrzeby kampanii. Następnie Wojda zaskoczył nas swoją pasją. Mówił również, czym chciałby zająć się w Sejmie, jeśli uda mu się do niego dostać.
Paweł Wojda startuje z listy KO, a za obszar swoich wyborczych działań wybrał... Tindera. Fot. Paweł Wojda / Tinder
Udało ci się stworzyć jakieś pary?

Tak. Muszę przyznać, że nawet sporo osób zareagowało na mojego "wyborczego Tindera". Dostałem naprawdę sporo wiadomości. Starałem się odpowiedzieć na wszystkie.

A skąd w ogóle wziął się ten pomysł? Tinder jakoś niespecjalnie kojarzy mi się z miejscem agitacji wyborczej.

Po prostu z życia. W czasie prowadzenia kampanii wyborczej na ulicach Warszawy – rozdawania ulotek, bezpośredniego prezentowania się mieszkańcom – napotkałem na trudności z dotarciem do młodego pokolenia. Młodzi Polacy w większości przeciętnie interesują się polityką. Nie mam do nich żalu – nikt nie ma takiego obowiązku. Mimo wszystko, ich obojętność trochę mnie jednak dziwi.
Fot. Paweł Wojda
Wspólnie ze swoją ekipą rozdawałem ulotki przed Międzynarodowym Strajkiem Klimatycznym, w którym brało udział wielu młodych ludzi. Podnoszenie tematu konieczności zmian w polityce energetycznej to jedno, ale właśnie wybór swoich kandydatów do parlamentu, żywo zainteresowanych tematem, daje szansę na realizację konkretnych celów. Takich jak choćby walka o środowisko.


Ale młode osoby nie wydają się tym zainteresowane. Wręczałem ulotkę dziewczynie, na oko osiemnastoletniej, kiedy jej koleżanka powiedziała: "nie bierz tego, bo to polityka, nie powinnaś tego brać".

No tak, bierzesz ulotkę i jesteś umoczony (śmiech).

Tylko nie wiem w co. Przez gest wręczenia ulotki, zapraszam jedynie do zapoznania się z moją osobą. Z moją kandydaturą. Osobiście, jako wyborca, chciałbym poznać swoich kandydatów jak najdokładniej. Natomiast wielu ludzi podejmuje decyzję dopiero wtedy, kiedy trzymają długopis nad kartką.

Dlatego dobrze, że są takie rzeczy jak Latarnik Wyborczy, który pomaga określić preferencje polityczne. Wróćmy jednak jeszcze do tego Tindera, bo nadal nie wiem, jak dokładnie z nim było.

Bezpośrednim zapalnikiem był komentarz pewnej dziewczyny pod wydarzeniem na Facebooku "13 października głosuję na Wojdę". "Kojarzę typa z Tindera" – napisała koleżanka. To w sumie było bardzo możliwe, ponieważ jeszcze jakiś rok temu korzystałem z tej apki.
Fot. Paweł Wojda
Nic nadzwyczajnego.

Jasne. Jestem młodą osobą, nie widzę niczego zdrożnego w poznawaniu nowych ludzi. Tym bardziej, że to właśnie na Tinderze poznałem moją obecną dziewczynę, z którą mieszkamy dziś razem. Bardzo wspiera mnie w czasie tej kampanii.

Tinder nigdy nie był mi obcy, bardzo dobrze znam to narzędzie. Uznałem, że to świetny kanał komunikacji właśnie z młodymi ludźmi. Na ulicy miałem problem, żeby złapać z nimi kontakt, mimo że sam mam dopiero 26 lat.

Czyli Tinder jako miejsca kształtowania świadomości politycznej młodych Polaków.

Tak jest. Choć zdarzało się też, że dziewczyny po prostu chciały wyciągnąć mnie na randkę, czego sukcesywnie odmawiałem. Co innego jakaś kawa w relacjach czysto towarzyskich, na takie spotkania zawsze jestem otwarty.

I piłeś już kawę z potencjalnym wyborcą?

Jeszcze nie. Dodatkowo pojawił się problem, bo Tinder przyblokował moje konto. Pewnie to efekt dużej liczby zgłoszeń, choć to dziwne, bo mój profil nie narusza polityki aplikacji. Nie ukrywam, że nawet się tego spodziewałem.
Fot. Paweł Wojda
To zróbmy teraz własnego "latarnika" i dowiedzmy się, kim jest Paweł Wojda?

Jestem zawodnikiem sumo.

Jakoś inaczej ich sobie zawsze wyobrażałem.

Często słyszę podobne komentarze (śmiech). Sumo jest uprawiane na całym świecie. W sportowym sumo istnieje podział na kategorie wagowe. W Japonii, tradycyjnie, są turnieje cesarskie (basho), gdzie nie ma tego podziału. Dlatego kojarzymy głównie tych olbrzymich zawodników.

W tej dyscyplinie chodzi o wypchnięcie przeciwnika za pole walki lub doprowadzenie do jego upadku. Wiadomo zatem, że jeśli ktoś jest duży, to ciężej sobie z nim poradzić.

A jak to się stało, że zainteresowałeś się polityką?

W 2015 r., kiedy jeszcze studiowałem nauki polityczne na UW, koleżanka zaproponowała mi, czy nie chciałbym zaangażować się w kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego. Wtedy poszedłem tam głównie po to, by zobaczyć, jak taka kampania wygląda od środka. Organoleptycznie.
Fot. Paweł Wojda
To doświadczenie pokazało mi, że przez swoje działania można kształtować otaczającą nas rzeczywistość. Natomiast w tej kampanii bezpośrednim bodźcem było spotkanie z Bogusławem Stanisławskim, współzałożycielem polskiego Amnesty International, na woodstockowej ASP. Pan Stanisławski zmarł niedawno, lecz wtedy zwracał się do młodzieży z prośbą o niepozostawanie w "kokonie obojętności". I ja nie chcę w nim być.

Choć w 2015 r. brałem udział w kampanii, to nigdy nie tworzyłem struktur Platformy Obywatelskiej. Nie nosiłem za nikim przysłowiowej teczki. Być może dlatego wylądowałem na dalekim, 36 miejscu na liście wyborczej. Widocznie komuś zależy na utrzymaniu partyjnego betonu.

Kojarzysz kandydatkę KO, Klaudię Jachirę?

Kojarzę.

Co sądzisz o jej sposobie prowadzenia kampanii wyborczej? Sławomir Nitras mówił w poniedziałek w Polsacie o potencjalnym wykreśleniu jej z listy.

Myślę, że trzeba pamiętać o tym, że to aktorka. Jej działania są podszyte pewną teatralnością, wymagają skupienia i refleksji. Klaudia Jachira ma jednak wielu zwolenników, którzy wspierają to, co robi. Ciężko mi ją oceniać. Nie popieram wszystkich jej działań, ale uważam ją za wartościową osobę. Niedawno mieliśmy okazję poznać się osobiście.

Wydaje mi się, że zastanawiając się między dwoma kandydaturami, z których jedną byłaby Jachira, to postawiłbym przy niej krzyżyk. Ostatecznie ważniejsze jest ocenianie czyjejś wiedzy i doświadczenia niż umiejętności performance'u.

Jeżeli dostaniesz się do Sejmu, to jakim polem działalności chciałbyś się zająć?

Zacznijmy od tego, że mam brata bliźniaka...
Fot. Paweł Wojda
Też kandyduje?

Tak, przenosimy się na listy PiS, żeby zwiększyć szanse (śmiech). Nie, nie jest kandydatem. Po prostu bardzo mnie wspiera. W każdym razie do tej pory zajmowaliśmy się projektami z branży IT.

Mój brat jest programistą, ja natomiast zajmuję się prowadzeniem projektów informatycznych. Z tego tytułu chciałbym się zająć kwestią bezpieczeństwa w internecie. Bezpieczeństwem naszych danych i naszą prywatnością w sieci.

Czyli po prostu chcesz się pobawić Pegasusem?

Miło byłoby stworzyć pewne regulacje prawne odnośnie korzystania z takich technologii przez służby. Prywatność to nasza wolność. Jeśli ktoś mówi, że ma gdzieś, co robią z jego danymi, bo nic złego nie zrobił, to taka osoba tkwi w strasznym błędzie. Nasza prywatność powinna być nienaruszalna, jeśli nie było odpowiedniego wyroku sądu, zezwalającego na sprawdzenie danych.