Mała Emi dostała pismo z prokuratury. To dowód na bezradność śledczych

Rafał Badowski
Emilia Szmydt to jedna z bohaterek afery Łukasza Piebiaka w Ministerstwie Sprawiedliwości. Inspirowała w mediach hejterską kampanię wymierzoną w sędziów krytycznych wobec pisowskich zmian w sądownictwie. Właśnie ujawniła coś, co może wskazywać na bezradność prokuratury.
Mała Emi pokazała pismo z prokuratury. Śledczy domagali się od jej adwokata haseł to zrekwirowanego jej wcześniej sprzętu. Fot. Twitter / Mała Emi / Andrzej G.
"Prokuratura, która od 6 miesięcy przetrzymuje moje telefony, laptop, tablet i nośniki. Zwraca się do mojego adwokata o podanie haseł do zatrzymanego sprzętu" – napisała Szmydt na Twitterze i dodała zdjęcie stosownego pisma z prokuratury. "Zwracam się z prośbą o przekazanie prokuraturze kodów/haseł, umożliwiających dostęp do danych znajdujących się na urządzeniach, w tym na kartach sim, zatrzymanych od Pana mandantki – Pani Emilii Szmydt, w wyniku czynności przeprowadzonych przez funkcjonariuszy policji w dniu 14 marca 2019 r." – czytamy w piśmie z 9 września.


Emilia Szmydt wyjawiła w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", jak wyglądał mechanizm kampanii nienawiści wymierzonej w sędziów krytycznych wobec reform wymiaru sprawiedliwości firmowanych przez "dobrą zmianę".

Internetowa hejterka przyznała, że nie zachowała się jak trzeba – czyli tak jak zrobiłaby to Inka (tak miała być nazywana). Wyjaśniła, skąd dostawała zlecenia na atak. Jak powiedziała, dokumenty na sędziów otrzymywała od Kuby (Jakuba Iwańca z Ministerstwa Sprawiedliwości – red.) oraz Arka (sędziego Cichockiego).

Jednak nie zawsze ataki na sędziów były inspirowane z zewnątrz. Czasem Mała Emi sama najlepiej wiedziała, kogo powinna zaatakować. Z jej relacji wynika, że o wszystkim wiedział i wszystko akceptował szef resortu sprawiedliwości. Choć bezpośredniego dowodu na to nie dostała. "Ponieważ byłam chwalona za to, co robię, to się upewniałam w tym, że Ziobro wie i pochwala. Ale nikt mi wprost tego nie powiedział" – mówiła Emilia Szmydt.