Już wolę mieszkać pod mostem. 5 najbardziej koszmarnych rzeczy przy remoncie mieszkania

Ola Gersz
Tytuł oczywiście przewrotny. Oczywiście, że nie chcę mieszkać pod mostem i czuję się szczęściarą, że mam własny kąt. Gorzej, że muszę go najpierw generalnie wyremontować i urządzić, a to prawdziwa gehenna. Bo zanim człowiek w końcu usiądzie na nowej kanapie w swoim nowym mieszkaniu, czekają go krew, pot i łzy. Oto trudności, których doświadczyłam w remontowaniu własnego mieszkania w starym budownictwie (nie chcę nawet myśleć, ile ich jest w... budowaniu domu, Boże broń).
Nie ma nic bardziej uciążliwego, niż remonty Fot. Blasty.pl

Pieniędzy jest ciągle za mało

Fot. Memy.pl
To chyba największy ból, obojętnie czy budujesz dom, czy urządzasz mieszkanie. Sięgasz do oszczędności (rzadziej) lub bierzesz kredyt (częściej) i wydaje ci się, że na wszystko starczy, a remont pójdzie finansowo jak po maśle. Pieniądze wydają się jednak magicznie... znikać. Nawet jeśli zrobisz dokładną listę wydatków i będziesz się jej ściśle trzymać, okazuje się, że twój budżet jest coraz mniejszy i mniejszy.

Dlaczego tak jest? Z mojej perspektywy to wszystko wina... bzdetów. Bzdetów, czyli wszystkich małych rzeczy, bez którego nie ruszysz z remontem, ale tak naprawdę nie masz nawet pojęcia, do czego one służą. Listwy, kleje, kable, uszczelki. Nie dość, że ich kupowanie jest udręką (patrz punkt drugi), to jeszcze swoje kosztują. W rezultacie wydajesz więc połowę budżetu na bzdety i nawet jeśli uda ci się skończyć remont, to z kupowaniem mebli jest już problem.


I to duży. Wszystko jest bowiem cholernie drogie. Jasne, można urządzić mieszkanie lub dom budżetowo, ale trzeba nieźle nakombinować. Na szczęście jest OLX, Allegro i starocie, które możesz upolować (nawet na osiedlowym śmietniku!) i dać im drugie życie. Nie dość, że będziesz eko, to jeszcze stylowy. Co nie zmienia faktu, że niektóre rzeczy musisz kupić nowe. Wtedy albo prosisz rodzinę o pomoc, albo kupujesz lodówkę na raty, albo bierzesz... kolejny kredyt.

Nie wspominając już nawet o tym, że każda wyprawa do Ikei to coraz mniej zer na koncie – wszystko kusi i mruga do ciebie z pułek. Bo przecież musisz mieć tę złotą konewkę albo miękką pufę. Ach, i powodzenia ze składaniem mebli z Ikei. Krzyżyk na drogę.

W sklepie nie masz pojęcia, co się dzieje

Fot. Kwejk.pl
Kiedy wyobrażam sobie piekło, widzę sklep budowlany. Jasne, dla budowlańców i ludzi, którzy znają się na rzeczy, to z pewnością raj na ziemi. Jednak dla mnie i zwykłych maluczkich, którzy nie znają się na rodzajach kleju do płytek, to prawdziwa gehenna.

Idziesz do sklepu, patrzysz na listę, którą napisał ci majster (jedno z najpiękniejszych słów w języku polskim). Zaprawa murarska. Wchodzisz w określoną alejkę, stajesz przed półką i chce ci się płakać, bo rodzajów zapraw jest 10. A ty nic nie rozumiesz. Chcesz zapytać o pomoc pracownika, ale nikogo nie ma w promieniu dwudziestu alejek. Kiedy w końcu kogoś znajdujesz, asystent... nic nie wie. Jeśli znajdziesz kogoś kompetentnego, wygrałeś życie.

Udały ci się zakupy? Brawo! 10 punktów do sukcesu. Tylko teraz powodzenia z wsadzeniem dziesięciu paczek płytek kuchennych do samochodu (jeśli masz samochód) i wniesieniu ich do mieszkania. Piętro siódme, jest winda, ale do tej windy trzeba je przecież zanieść. A nie pomyślaleś, że można zaopatrzyć się w wózek budowlany. On naprawdę ratuje życie.

Zawsze coś jest nie tak

Fot. Paczaizm.pl
Obojętnie, jak bardzo się starasz, zawsze coś jest nie tak. Zawsze. W internecie znajdujesz idealne panele podłogowe, jedziesz do sklepu, żeby zobaczyć je na żywo i... nie ma ich. Ani w tym sklepie, ani w żadnym innym, bo wycofali je ze sprzedaży. A kiedy kupujesz już wymarzone panele i patrzysz na nie potem w domu, okazuje się, że mają zupełnie inny kolor, niż w sklepie. Bo światło inaczej pada.

Takich przykładów jest mnóstwo. Karnisz jest za krótki, parapet za długi. Farba miała być w ciepłej odcieni bieli, a jest zimno, jak na Arktyce. Kupujesz baterię do umywalki, ale pomyliłeś się, bo przecież ma być bateria ścienna. A już zamontowali kupioną przez ciebie umywalkę z dziurą na baterię. Nie chcesz już jej głupio rozmontowywać, więc musisz kupić uszczelkę na tę nieszczęsną dziurę, tylko że nigdzie nie możesz jej znaleźć. Chyba, że w sklepie internetowym, w którym wysyłka kosztuje 10 razy więcej, niż uszczelka. Do tego ekipa zawiesza ci lampę do góry nogami, a na ścianie w kuchni jest jakiś dziwna rura rodem z PRL-u, przez którą nie pasuja wymiary szafek.

I tak dalej, i tak dalej. Jeśli myślisz, że w remoncie pójdzie ci wszystko gładko, pomyśl jeszcze raz. A jeśli jesteś control freakiem i perfekcjonistą, lepiej... nie rób remontu. Szczególnie w starym budownictwie, bo okazuje się, że dekady temu w Polsce bloki budowali... krzywo, w wymiary są niewymiarowe.

Wszędzie jest pył i na myśl o sprzątaniu jest ci niedobrze

Fot. Blasty.pl
Mam to szczęście, że nie mieszkam w swoim mieszkaniu podczas remontu i przeprowadzę się dopiero, gdy wszystko będzie już gotowe. Ale przeżyłam już remont w miejscu, w którym mieszkałam. Pył włazi ci do nosa i w oczy, a twój ulubiony czarny sweter robi się biały. Nie mówiąc już o wszelkich mieszkalnych niedogodnościach i hałasie (chociaż te są również wtedy, gdy podczas remontu mieszkasz z rodzicami lub przyjaciółmi, którzy przygarnęli cię z dobrego serca).

Mnie na szczęście to ominęło, ale nie ominął mnie... pył. Jest wszędzie. Na każdym kawałeczku przestrzeni. Na początku popełniałam błąd i wchodziłam do mieszkania w zwyczajnym ubraniu. Wychodziłam, wyglądając jak bałwan. Dlatego teraz zakładam rozciapciane buty i dresy. I już nauczyłam się, żeby nie opierać się o ścianę.

Nie chcę nawet myśleć, że muszę to później posprzątać. I to generalnie, na glanc. Jasne, są ekipy remontowe, ale już mnie na taki luksus nie stać (patrz: punkt pierwszy). Czeka więc mnie wspaniała zabawa z pyłem.

Wszystko się przedłuża, a na terminy czeka się miesiącami

Fot. Demotywatory.pl
Miałeś zamieszkać w swoim nowym mieszkaniu w lutym. Mija luty, pytasz ekipę, słyszysz: "do marca się wyrobimy". W marcu słyszysz to samo, i tak dalej, i tak dalej. To oczywiście nie do końca wina ekipy, w końcu fachowcy muszą za coś płacić rachunki i mają kilka projektów jednocześnie. Jednak w końcu tracisz już nadzieję, że kiedykolwiek się do siebie wprowadzisz.

Masz jednak w ogóle szczęście, że znalazłeś fachowców. Terminy są bowiem prawdziwym dramatem – wydaje się, że cała Warszawa robi właśnie remont. Glazurnicy mają czas za rok, podobnie stolarze. Jeśli masz ich w rodzinie lub posiadasz znajomości, możesz skakać do góry z radości.

Jednak w końcu ekipa kończy, a ty możesz usiąść na swojej nowej kanapie (jak już ją kupić) i odetchnąć z ulgą. Bo było warto. Ale co przeżyłeś, to twoje.