Morawiecki zablokował podwyżki emerytur. Problem dotyczy ponad 44 tysięcy kobiet

Paweł Kalisz
Premier Mateusz Morawiecki nakazał wykreślenie z porządku obrad dyskusji nad senackim projektem dotyczącym wypłaty wyrównań do emerytury dla ponad 40 tysięcy kobiet. Zobowiązania państwa wynoszą już około pół miliarda złotych – podaje "Gazeta Wyborcza".
Mateuesz Mooawiecki nakazał wykreślić z porządku obrad Sejmu dyskusję nad senackim projektem ustawy dotyczącej emerytury dla ponad 40 tysięcy kobiet. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Problem dotyczy około 44 tysięcy Polek z rocznika 1953, które z wcześniejszej emerytury przeszły na powszechną w wieku 60 lat. Od 1 stycznia 2013 mają problem, gdyż okazało się, że ich emerytura została pomniejszona o kwotę już wypłaconych emerytur. To oznaczało, że każda z kobiet dostała o co najmniej 300 zł, a w niektórych przypadkach nawet 600 zł mniej miesięcznie emerytury.

Bój o wyrównanie i wypłatę zaległych pieniędzy kobiety toczą od 2013 roku w sądach powszechnych. Sprawą zajmował się Rzecznik Praw Obywatelskich i Trybunał Konstytucyjny, który uznał przepisy z 2013 roku za niekonstytucyjne. Minister Rafalska obiecywała szybkie rozwiązanie problemu kobiet. Do Sejmu wpłynął senacki projekt ustawy w tej sprawie.


Jednak do dziś kobiety dostają mniej pieniędzy. i wygląda na to, że nic w tej sprawie się nie zmieni. Jak się bowiem okazuje, dyskusja nad projektem, która miała się odbyć w dniach 15-16 października, spadła z porządku obrad. To oznacza, że projekt najprawdopodobniej trafi do kosza. Jak informuje "Gazeta Wyborcza", prywatne śledztwo w tej sprawie przeprowadził senator Marek Borowski. Okazało się, że to premier Morawiecki nakazał zdjąć ten punkt z porządku obrad, bo "chce się sprawie jeszcze raz przyjrzeć".

Łączna kwota zaległych świadczeń, o które ubiegają się poszkodowane kobiety, wynosi od 400 do 600 mln złotych.

Przypomnijmy, że posiedzenie zaplanowane na 15-16 października, z którego wykreślono sprawę, choć odbędzie się już po wyborach, będzie tak naprawdę kontynuacją przerwanego ostatniego posiedzenia Sejmu. Zbiorą się więc posłowie jeszcze z poprzedniej kadencji.

To sytuacja bez precedensu. Politycy PiS tłumaczyli, że to ze względu na kampanię, ale mało kto w to uwierzył. Rzeczniczka PiS Anita Czerwińska apelowała, by nie doszukiwać się w tym "niczego nadzwyczajnego". Jednak nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie o to, kto w ogóle podpisał się pod wnioskiem o przerwanie ostatniego w tej kadencji posiedzenia Sejmu i jego kontynuację dopiero po wyborach.

źródło: "Gazeta Wyborcza"