A może czas po prostu przestać płakać i w końcu zrozumieć, że właśnie taka jest Polska: PiS-owska

Michał Mańkowski
Pierwsze minuty, godziny czy dni po wyborach to idealne, choć dość brutalne, pokazanie tego, jak wszyscy żyjemy w bańkach informacyjno-towarzyskich. "Jezu, ale wstyd", "wyjeżdżam", "jak to możliwe, że PiS ciągle wygrywa, kto na nich głosuje?!", "Polacy są naiwni, nic nie rozumieją", "ogłupiony naród". To tylko część komentarzy, które dobrze oddają nastroje i mentalność wśród przeciwników PiS. A może czas w końcu zaakceptować, że w takiej Polsce żyjemy i poza naszymi bańkami ona właśnie taka jest. PiS-owska – ze wszystkim, co za tym idzie.
Dzisiejsza Polska jest PiS-owska. Czas to zaakceptować i wyciągnąć wnioski. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Nie, nie podoba mi się wynik niedzielnych wyborów. Tak samo jak nie podobał mi się wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego w tym roku, a wcześniej poprzednich parlamentarnych czy prezydenckich w 2015. Nieco lepiej było w samorządowych, ale to niewielkie pocieszenie w tym kontekście. PiS nie tylko wygrywa kolejne głosowania, ale w każdych kolejnych zyskuje procentowo jeszcze większe poparcie Polaków. Wystarczy spojrzeć na twarde liczby.

Tak to wygląda na przestrzeni lat:

1. prezydenckie w 2015 – 34,76 proc. (I tura, 5 179 092 głosów), 51,55 proc. (II tura, 8 630 627 głosów)

2. parlamentarne w 2015 - 37,58 proc. (5 711 687 głosów)

3. europejskie w 2019 - 45,38 proc. (6 192 780 głosów)

4. parlamentarne w 2019 - ok. 45 proc. (trwa liczenie)

Do tej pory nie mieściło mi się to w głowie. Osobiście uważam, że koniec końców wszyscy się na tym rozdawnictwie przejedziemy (głównie ekonomicznie), za granicą raczej powinniśmy się wstydzić niż cieszyć (nawet znajoma z Rumunii pytała, co tam się u nas wyprawia), a za kilka lat zapłacimy za to rachunek. PiS robi naprawdę sporo złego (i moralnie, i prawnie), wystarczy zerknąć na naszą listę 100 powodów, by nie oddawać swojego głosu na nich.


Jednocześnie potrafię docenić naprawdę profesjonalną kampanię PiS (czy w dobrej wierze, to już inna kwestia), która działania opozycji zostawiała przez lata daleko z tyłu. Nie jestem w stanie już dłużej patrzeć na Grzegorza Schetynę, "liderów tego pokolenia" i widzieć, że to wyborcom chce się bardziej niż im.

Potrafię zauważyć, że 500+ było czymś, czego Polska potrzebowała. To arcydzieło strategii politycznej – Polacy w końcu "coś dostali". Kraj nie upadł, gospodarka (jeszcze) stoi, a 500 złotych wpływa co miesiąc na konto. To cyniczne działanie, dzięki któremu takie wyniki i niespotykana tolerancja wyborców na afery jest możliwa.

W naTemat pisaliśmy o 9 powodach, dla których mimo wszystko poparcie PiS nie spada. "Kasa do ręki" była pierwszym z nich, ale jest jeszcze osiem kolejnych – równie istotnych. Nie jest to polityka, która mi się podoba. Po głowie obrywają zaradni i przedsiębiorczy, a bycie ponad średnią nie jest premiowane.

Ale to, że nie mieści mi się to w głowie, ma drugorzędne znaczenie. Nie jestem i nie będę wyborcą PiS, choć prezes i jego świta nie mogą zrozumieć, jak to możliwe, że wpompowali grube miliardy, a w Polsce wciąż jest ponad 50 proc. obywateli, którzy ich nie popierają. Jak widać, na szczęście nie chodzi tylko o pieniądze.

Wyborcy opozycji, jakkolwiek szeroko ją rozumieć, nie mogą uwierzyć, że PiS znowu wygrywa i robi to tak mocno. Przecież wokół siebie nie widzą zwolenników Jarosława Kaczyńskiego i "oczywiste jest, że to co wyprawia PiS jest złe i każdy rozsądny człowiek to widzi". No nie do końca. Czas wyjść ze swoich baniek informacyjno-towarzyskich, zwłaszcza tych wielkomiejskich, gdzie perspektywa jest zupełnie inna niż w wiejskiej oraz średnio- i małomiejskiej Polsce.

Pochodzę z niewielkiego, 25-tysięcznego miasta na Mazurach, przez kilka lat mieszkałem w 200-tysięcznym Olsztynie, od ośmiu żyję w Warszawie, więc mam całkiem niezłą perspektywę, która nie jest skażona często krytykowanym warszawskocentrycznym myśleniem.

Nie podobają mi się wyniki wyborów i strona, w którą idzie Polska, ale może po kolejnych wyborach z rzędu trzeba to zaakceptować? Zaakceptować, że żyjemy w Polsce PiS-owskiej. Demokracja nie upadła. Ba, uważam, że zdaliśmy z niej egzamin. Pobiliśmy rekord frekwencji w wyborach samorządowych (54,90 proc.), potem zrobiliśmy to samo w wyborach do PE (45,68 proc.), a teraz dorzuciliśmy 61 proc., które jest blisko rekordu z 1989 (62,70 proc).

I przy takiej frekwencji najwięcej (nie większość, to wbrew pozorom spora różnica) Polaków zdecydowanie popiera PiS. Cieszy fakt, że opozycyjne partie mają łącznie ponad 50 proc. poparcia, ale są wciąż daleko w tyle. Jeśli to nie wystarcza do zaakceptowania, że żyjemy w Polsce pisowskiej, to nie wiem, czego jeszcze potrzeba.

Żyjemy w Polsce 500+ (to pewnego rodzaju skrót myślowy dla zestawu działań PiS), w której pięć stówek w budżecie domowym robi realną różnicę. W Polsce, która nie ma na co dzień warszawskiej perspektywy, a apele "autorytetów z pierwszych stron gazet" mają się nijak do codzienności "przeciętnych Polaków". W Polsce, w której przoduje mentalność zakombinowania i znajomości, bo przecież "wszyscy tak robią".

Choć jestem dumny z tego, jak przez ostatnie kilkanaście lat rozwija się nasz kraj i im dłużej podróżuję po świecie, tym chętniej wracam do Polski, to polityczne wybory pokazują, że najwidoczniej jako naród i mentalnie, i politycznie nie jesteśmy aż tak "hop do przodu", jak się nam wydawało. To brutalny reality check, który sporej części Polaków się nie podoba.

Mało? To wcale nie jest mandat do rządzenia od "moherowych beretów" i "słabo wykształconej wsi". Pogarda ze strony przeciwników PiS przez lata była dla tej partii motorem napędowym.

Tak, PiS ma kosmiczne poparcie na wsiach (56,4 proc., zaorali nawet PSL) oraz wśród ludzi z wykształceniem zawodowym (64 proc.) i podstawowym (63,3 proc.), ale jednocześnie jest to partia, którą popiera 30,1 proc. Polaków po studiach. Dla porównania Koalicja Obywatelska ma tutaj wynik 36,6 proc. To PiS, na który głosuje 29,5 proc. właścicieli firm, 26,8 proc. dyrektorów i kierowników, a także 26,3 proc. młodych w wieku 18-29. To wyborcy, którzy w 27 proc. pochodzą z największych miast w Polsce, a w 32,6 proc. z tych 201-500 tys. mieszkańców.

Barack Obama po wygranych wyborach w 2012 roku wrzucił historyczne już zdjęcie, na którym przytula się z żoną Michelle, z podpisem: "Four more years". Nas w Polsce też czekają kolejne cztery lata. Niestety – widocznie taki mamy klimat.

Mam tylko nadzieję, że dla opozycji w końcu stało się jasne, że aktualne twarze, obecna retoryka i oferta nie działa i nic nie zmieni. Inaczej za cztery lata będziemy mieli kolejne "four more years". Wolałbym nie, bo momentami autentycznie obawiam się niektórych "genialnych" pomysłów.