Trzy razy mówiła "nie", bo robił to nie tak, jak chciała. Znamy sposoby na udane oświadczyny

Aneta Olender
Naprawdę nie zazdroszczę mężczyznom tego zadania. To od ich inwencji będzie bowiem zależy, jakie wspomnienia z oświadczynami pozostaną w głowie ich partnerek. Od nich zależy, czy będą na myśl o tej chwili rozpromienione, zażenowane, czy smutne. Oczywiście panie też często mają w głowach wyobrażenia trudne do zrealizowania. Zebraliśmy więc historie kilku par, żeby pokazać, jak dziś wyglądają oświadczyny.
Nie zawsze nasze wyobrażenie oświadczyn jest zgodne z tym, jak ten moment widzi partner. Fot. screen z filmu "Oświadczyny po irlandzku"
Pamiętam pewien koncert w plenerze, nie ze względu na muzykę, bo nie potrafię nawet określić, kto wtedy występował. Chodzi o to, co wydarzyło się w trakcie... W pewnym momencie na scenę wchodzi on, młody mężczyzna, który przy setkach świadków pyta swoją dziewczynę, czy zostanie jego żoną.

Ona oczywiście mówi "tak", wszyscy się cieszą, wszyscy biją brawo. Teoretycznie scena prawie filmowa (prawie, bo otoczenie wielu pijanych widzów odziera ten moment z przesadnego romantyzmu), kobiety powinny wzdychać z zazdrości. Teoretycznie, bo na twarzach moich koleżanek widzę raczej konsternację.


– Ja bym go za to zabiła – mówi w końcu jedna z nas. – Boże i tak przy wszystkich? Nie wiedziałabym co mam zrobić – dodaje inna. Oczywiście kawaler się postarał, nie mamy wątpliwości. Jednak czy tak powinny wyglądać oświadczyny? I czy w ogóle są jakieś zasady, które regulują to, jak ten ważny moment powinien wyglądać? Oto odpowiedź.

Oświadczyny a zaręczyny
Jeśli mowa o regułach, to rzeczywiście obowiązują, ale raczej w przypadku tradycyjnych oświadczyn. Mężczyzna idzie do domu swojej wybranki z kwiatami i z pierścionkiem i prosi o jej rękę jej rodziców lub prosi o to bezpośrednio ją, a bliscy są świadkami tego momentu. Jest to także przejaw szacunku do przyszłych teściów.

O oświadczynach możemy mówić, jeżeli przyszła panna młoda także nie wiedziała o planach swojego partnera. Jeśli jednak ona powiedziała "tak", gdy byli sami, a dopiero później w uroczystej atmosferze pada pytanie o zgodę rodziców na to małżeństwo (najczęściej poprzedzone uroczystą kolacją), mówimy już o zaręczynach.

Zasady i granice wyznacza wyobraźnia
Zdecydowanie można stwierdzić, że dziś jednak niewiele osób chciałoby ten raczej intymny moment dzielić z rodzicami. Radością owszem, ale na pewno chwilę później. Niektórzy mówią wprost, że byłoby to dla nich krępujące.

Tu jednak warto oddać należny szacunek mężczyznom, bo to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za to, żeby ta chwila była wyjątkowa. Muszą dokładnie zaplanować gdzie, jak, kiedy, z jakimi kwiatami, z jakim pierścionkiem. Muszą być pewni co do preferencji swojej partnerki.

Nie ma złotej zasady, która określałaby, jak się oświadczyć, aby mieć pewność, żeby ona była zadowolona i powiedziała "tak". Każdy przypadek jest inny. Wschód słońca czy rozgwieżdżone niebo? Morze, góry, domek w lesie? Wszystko zależy od wyobraźni i chęci. Warto też zaplanować oświadczyny tak, żeby ona naprawdę była zaskoczona.
Tak lepiej nie
– O nie, ja oświadczyn nie chciałam. Powiedziałam zresztą mojemu obecnemu mężowi, że nie lubię czegoś takiego, że nie chcę żadnych pierścionków. Chyba byłabym zła, gdyby tak jednak zrobił – mówi szczęśliwa mężatka Agnieszka.

Historia kolejnej pary dowodzi, że czasami warto, tak jak Agnieszka, wcześniej jasno określić swoje oczekiwania, ponieważ pozwoli to uniknąć pewnych nieporozumień. Marta nie była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, kiedy znalazła zaręczynowy pierścionek. Jej wtedy jeszcze chłopak wybrał nieodpowiedni czas i... nieodpowiedni sposób.

Plan był taki. On zabiera ją na lody i wkłada w nie pierścionek. Niestety Martę tego dnia bardzo bolała głowa, więc nie miała ochoty na żadne wyjścia. Jej partner nalegał tak bardzo, że nawet się pokłócili. W końcu poprosiła, żeby przyniósł jej tabletkę przeciwbólową. Ten zdesperowany zrobił to, o co poprosiła, ale postanowił zrealizować swoje zamierzenie i pierścionek włożył... do pudełka z tabletkami.

Nie tak jak ona chciała
Ania zaręczyny przeżywała dwa razy, w dodatku z tym samym mężczyzną. Powód? Pierwszymi była lekko rozczarowana.

– Nie obraziłam się, ale pierwszy raz oświadczył mi się jak byłam w wannie, bez makijażu itd. Podał mi kieliszek z szampanem, na którego dnie pływał pierścionek. Prawie się udławiłam. Dobrze, że usłyszałam "dzwonienie" pierścionka o kieliszek i się zorientowałam. No i... nie klękną! Co mu często wypominałam – wspomina.

Nasza rozmówczyni od dawna miała w głowie wyobrażenie tej chwili. Chciała być ładne ubrana, mieć piękny makijaż, wszystko miało być bardziej odświętne. Oczywiście z klęknięciem! Dlatego jej już narzeczony spróbował jeszcze raz.

– 1,5 roku później pojechaliśmy ba Kubę i tam zorganizował romantyczną kolację niespodziankę na plaży. Było wszystko, byliśmy tylko we dwoje, był szum morza, był szampan, był homar, było klękanie! Ale jeśli mam być szczera, to i tak te pierwsze zaręczyny zostały w mojej głowie jako te pierwsze i najważniejsze. To jest chwila, której nie da się powtórzyć.

Mówiła, że ma być inaczej
Iwona przeżyła oświadczyny cztery razy. Ten pierwszy raz był dla niej tak traumatyczny, że później okazała się o wiele bardziej wymagająca. – Siedziałam w samochodzie, byłam w 4 miesiącu ciąży, a on powiedział do mnie: Sięgnij do schowka. Otworzyłam go, patrzę, a tam pierścionek. Wtedy padło pytanie: I co, hajtniemy się? Zaczęłam płakać. Jemu się wydawało, że ze wzruszenia, a ja płakałam z żenady – wspomina.

Iwona nie chciała tego ślubu, ale zgodziła się, bo rodzina nalegała z powodu ciąży. Jak mówi: pozostała z traumą i powiedziała sobie, że nigdy więcej.

– Jestem z tych kobiet, które chcą, aby mężczyzna przybył na białym koniu nie spadając z niego i wręczył pierścionek przy dźwiękach skrzypiec – przyznaje nasza rozmówczyni.

Po rozwodzie i po wielu latach bycia samej spotkała, jak podkreśla, wspaniałego mężczyznę. Problem polega jedynie na tym, że nie potrafił się oświadczyć, tzn. próbował, ale za każdym razem nie tak, jak trzeba.

– Wiedziałam wcześniej, co się święci. Zdradził się nawet jak kupował pierścionek. Któregoś ranka smażyłam naleśniki w niezbyt dobrym humorze, on mnie objął i zapytał: "zostaniesz moją żoną"? Ja się odwróciłam i powiedziałam: "no ty chyba żartujesz"? Zaczęłam płakać – opowiada.

Uważała, że skoro opowiedziała mu tamtą historię, to powinien wiedzieć, co ma zrobić. Kazała mu więc wrócić, jak pomyśli. Drugi raz poprosił ją o rękę na cmentarzu. Nie trudno się domyślić, że wtedy też odmówiła. Zgodziła się za trzecim razem, choć to też nie były wymarzone oświadczyny.

– Sylwestrowa noc, fajerwerki. Wstrzelił się w chwilę – żartuje Iwona, która dodaje, że założyła pierścionek, ale... okazało się, że ma na niego uczulenie. Najlepiej najprościej
W większości opowieści, którymi podzieliły się z nami pary, dominuje jednak nieskomplikowany scenariusz. Wszyscy przyznają zgodnie, że tak było właśnie najlepiej. – Normalnie, w Amsterdamie wieczorem przed snem – opisuje oświadczyny Dawid.

– Mój wtedy jeszcze chłopak przyjechał do domu z kwiatami i pierścionkiem. Oświadczył mi się, kiedy smażyłam rybę – mówi z uśmiechem Joanna.

– Mój jeszcze nie mąż szykował coś w naszym mieszkaniu, ale za wcześnie wróciłam z pracy i popsułam mu szyki. Ależ był zaskoczony, ja zresztą też. To wspólne zaskoczenie było najlepsze – przyznaje Kasia.

– Oświadczyłem się w zimą na spacerze z psem, w lesie w okolicach swojego rodzinnego domu. Pociągnąłem ją za sobą w zaspę i leżąc w niej nagle wyciągnąłem pierścionek. Na początku myślała, że żartuję – dodaje Szymon.

Doświadczony narzeczony
Czarek oświadczynowe wyzwanie podejmował dwa razy. Za każdym razem o przyszłe wspólne życie pytał inną kobietę. To niewiele jednak zmieniło, bo za drugim razem był o wiele bardziej zestresowany niż za pierwszym. Zawsze miał jednak określony plan w głowie. Nigdy też nie klękał.

Pierwszy raz o rękę poprosił dziewczynę, z którą był przez całe studia. Dziś uważa, że nie była to najmądrzejsza decyzja. Uważał jednak, że skoro są tak długo razem, to po prostu już powinien, a i ona zaczęła się trochę niecierpliwić.

– Pamiętam nawet, co kupiłem. Białe złoto, a kamień szlachetny był z tanzanitu. Pamiętam, że chciałem kupić coś oryginalnego, a o tanzanicie było dużo w internecie. Że bardzo rzadki, dużo rzadszy niż "zwykły" brylant. Że kochały go gwiazdy i w ogóle był bardzo drogi, ale potem stał się passé i mocno potaniał – opowiada.

Pierścionek był, były oświadczyny na Krecie, były łzy i... rozstanie po dwóch miesiącach. Pierścionka nie odzyskał, nie chciał, wolał zachować się "honorowo".

Za drugim razem (być może właśnie ze względu na doświadczenia) Czarek był już bardziej zestresowany. Dużo bardziej. Znowu padło na grecką wyspę. – Znowu wybrałem jakieś odludne miejsce, akurat był zachód słońca, który ona oglądała. Jak się do niej zbliżyłem od tyłu, to już wiedziała, co się święci, bo nawet jej nie dotykałem, a tak mi łupało serce mocno. Strasznie się bałem. Klęknąć znowu nie klęknąłem, no ale otworzyłem pudełko. Powiedziała, że bardzo ładny. Potem mi się przyznała, że nic nie widziała, bo oślepiało ją zachodzące słońce – wspomina.

Tym razem nasz rozmówca postawił na klasykę – złote złoto i normalny brylant.