"Ludzie nie wierzą, że prowadzi to kobieta". Adminka kont Partii Razem o tajnikach swojej pracy

Anna Dryjańska
– To było tuż po przegranych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Siedzieliśmy zdołowani, myśleliśmy, że to już koniec. Stwierdziliśmy, że skoro i tak nikt się nami nie interesuje, to w internecie będziemy sobą – bez zadęcia i sztywności, której się oczekuje od polityków. I okazało się, że to się spodobało – mówi Ania*, administratorka mediów społecznościowych Partii Razem.
fot. archiwum prywatne
Anna Dryjańska: Zaskoczyła panią burza po wpisie Razem o konieczności obniżenia cen artykułów higienicznych?

Ania: To nie było zaskoczenie, tylko raczej zasmucenie. Gdy mówisz, że paczka pieluch, która starcza na kilka dni, nie powinna kosztować 50 zł, to od razu padają oskarżenia o stalinizm, komunizm i plany otwarcia gułagów. Przecież to absurdalne. W Norwegii państwo dopłaca do pieluch i nikomu to nie przeszkadza. Wie pani, co jest ciekawe?

Co?

Że Polacy, którzy jeżdżą do Norwegii, wwożą tam alkohol i papierosy, a wywożą pieluchy, bo to im się opłaca. To pokazuje priorytety w obu krajach. Jako Razem chcemy, aby Polska bardziej przypominała pod tym względem Norwegię.


Dlaczego zgadzamy się na to, by tani był alkohol, którego nie trzeba pić, a drogie były pieluchy, które są artykułem pierwszej potrzeby? Dodam, że z pieluch korzystają także osoby dorosłe z różnymi schorzeniami. One ich sobie nie kupią za 500 plus. To świadczenie to zresztą za mało.

Słyszę w pani głosie emocje.

Bo to dla mnie nie jest problem teoretyczny, tylko praktyczny. Jestem mamą małego dziecka i dobrze wiem, ile co kosztuje. 500+ jest potrzebne, ale to za mało, kobiety chcą po macierzyńskim wrócić na rynek pracy, a nie każda ma ten luksus w postaci instytucji babci na emeryturze. Do tego potrzebne są żłobki. Wysłanie dziecka tam prywatnie kosztuje znacznie więcej niż 500 zł. Wróćmy do mediów społecznościowych Razem. Kto oprócz pani nad nimi pracuje?

To jestem ja, kolega współadministrator i dwoje grafików. Nie ma tu żadnej hierarchii, żadnej zwierzchności, codziennie rano razem ustalamy czym będziemy się zajmować. Nasze wpisy można podzielić na dwie główne grupy: reagowanie na bieżące wydarzenia, jak i prezentowanie programu partii. Od czasu do czasu zdarzają nam się złote tweety, zwłaszcza gdy komuś odpowiadamy...

Złote czyli jakie?

Takie, które niosą się po internecie, są nazywane orką. Staramy się jednak nie przekraczać granic, nie atakować kogoś personalnie, nie obrażać żadnej grupy... Stawiamy na ironię i dowcip, nie chcemy uczestniczyć w młócce.

Zdaniem niektórych, na przykład naszego redakcyjnego kolegi Jakuba Nocha, styl waszej komunikacji jest zbyt nieformalny jak na partię parlamentarną. Nie przystoi.

Jeśli ktoś szuka krągłych słów jak z generatora PR-owych frazesów, to niech wejdzie na profile PiS-u lub Platformy. Kiedyś nasze wpisy były pisane na pełnej powadze, ale to też nie wszystkim się podobało. Zarzucano nam, że pouczamy zamiast rozmawiać, że potrząsamy palcem. No więc zmieniliśmy to. Nigdy nie zadowolimy wszystkich. Zluzowaliśmy i jest nam z tym dobrze. Skąd decyzja o zmianie sposobu komunikacji?

To było tuż po przegranych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Siedzieliśmy zdołowani, myśleliśmy, że to już koniec. Stwierdziliśmy, że skoro i tak nikt się nami nie interesuje, to w internecie będziemy sobą – bez zadęcia i sztywności, której się oczekuje od polityków. I okazało się, że to się spodobało – zwłaszcza młodym ludziom. Liczba lajków, favów i tym podobnych wystrzeliła.

Zrobiliście jakieś badania, które podpowiedziały wam ten kierunek?

Skąd. To wyszło w praniu. Potem nasza polityczna karta się odwróciła, wprowadziliśmy sześcioro naszych posłanek i posłów do Sejmu. Stwierdziliśmy, że zostaniemy przy takim stylu wpisów, jaki lubią nasi sympatycy – nieformalnym, konkretnym i z przymrużeniem oka.
Miała pani wcześniej doświadczenie w marketingu internetowym?

Żadnego (śmiech). Za to robiłam w słowie, bo byłam dziennikarką.

Ile pani pracuje?

Zgodnie z kodeksem pracy – 40 godzin tygodniowo. Oczywiście czasami coś dzieje się wieczorem i trzeba reagować na gorąco, ale wtedy spokojnie odbieram sobie nadgodziny. Praca jest więc elastyczna, ale jednocześnie bardzo unormowana.

Ma pani swoich ulubieńców na Twitterze?

Oczywiście! Mam słabość do Krzysztofa Bosaka z Konfederacji, który nawet gdyby dyskusja dotyczyła pieczywa mówiłby o ludziach LGBT. Z uczuciem myślę też o Przemysławie Szubartowiczu, który jest jednym z tych publicystów, którzy nienawidzą Razem bardziej niż PiS-u. Oni mają nas za komunistów. Pani nie chodzi jak kiedyś poseł Adrian Zandberg w koszulce z Marksem?

Nie. I Marksa nie czytałam. Lenina też nie, żeby nie było. Czytam teraz Piketty'ego i Solnit.

Co panią zaskoczyło podczas administrowania kontami Razem?

Kiedyś bym odpowiedziała "ilość hejtu", ale do tego już się przyzwyczaiłam. Zabawne jest to, że prawie wszyscy którzy piszą w mediach społecznościowych do Razem są przekonani, że administratorem musi być mężczyzna. Lubię ich wyprowadzać z błędu.


* nazwisko znane redakcji