Protestowała przeciwko Polańskiemu i wylał się na nią hejt. "Słyszę, że jestem gówniarą, oszołomką"
– To niesamowite, jak zmieniają się argumenty, gdy chodzi o "naszego" gwałciciela" – aktywistka i dziennikarka Maja Staśko komentuje słowa Magdaleny Środy ws. Romana Polańskiego. – Na swój temat czytam absurdalne rzeczy. To samo czytają studenci i inni protestujący. Wiem, że to dla nich bardzo bolesne. Natomiast Polański czyta, że jest wybitnym reżyserem. Gdzie my się znajdujemy? – pyta Staśko.
"Polański sprawia wrażenie kogoś, kto odpokutował za grzechy wieloletnią poniewierką po świecie, a przede wszystkim swoim talentem i splendorem, jakiego przysparza Polsce" – to słowa Magdaleny Środy. Feministka dodała jeszcze, że "molestowaczami i gwałcicielami byli zapewne i Mieszko I, i Napoleon, i niejeden z hołubionych obecnie żołnierzy wyklętych". Jak pani odbiera te słowa?
Ksiądz-pedofil jest zły, natomiast w pewnych kręgach dla nagradzanego reżysera, który robi to samo, szuka się usprawiedliwienia.
Tak, przy czym mechanizm jest dokładnie taki sam. Warto zaznaczyć, że ksiądz dla wielu jest autorytetem, ma olbrzymie zasługi, pomógł wielu osobom. Starają się więc go wybielić. Osoby myślące liberalnie widząc takie zachowanie, od razu wiedzą, że jest to ochrona gwałciciela.
Natomiast, kiedy pojawiają się kategorie zasług reżyserskich, nagle okazuje się, że nie widzimy identycznych argumentów.
Wróćmy do Środy i Polańskiego.
W tekście Środy cały duży fragment poświęcony jest politykom, którzy zmieniali poglądy – i to ma być analogiczne do sytuacji Polańskiego. Ale gwałt to nie pogląd! Nie można "zmienić" gwałtu, jak zmienia się poglądy – za gwałt można odbyć karę.
Bardzo dziwi mnie też to, że ciągle słyszymy jako argument, iż Polański podróżował, był na wygnaniu, ale nie mówimy z jakiego powodu. Przecież robił to po to, by uciec przed karą.
I dlaczego "poniewieranie po świecie" ma być argumentem za tym, że już odbył karę? Czy to oznacza, że Magdalena Środa postuluje podróże po świecie jako karę za gwałt?
Naprawdę chcemy, żeby w kodeksie karnym zamiast więzienia gwałciciele mieli podróżować, otrzymywać kolejne nagrody i splendory, realizować się w pracy i zgromadzić 45 milionów majątku? Sama chciałabym odbyć taką "karę" – i chyba nie jestem jedyna.
Wreszcie, Środa pisze, że Polański już "odpokutował za grzechy". Ale pokuta to kategoria religijna. Żyjemy w świeckim państwie. Polański nie popełnił grzechu, tylko przestępstwo. I należy mu się za to kara, nie pokuta.
Pojawiają się też argumenty, że czymś innym jest dzieło, a czym innym twórca.
Oczywiście! Przecież nikt nie mówi, żeby palić filmy Polańskiego. Tym bardziej, że jest to kolektywna praca: w ich produkcje zaangażowani są aktorzy, scenarzyści, scenografowie. Olbrzymi zespół. I w tym sensie trzeba oddzielić autora od dzieła – podejście, które zakłada, że film należy do reżysera, wymazuje pracę olbrzymiej liczby ludzi.
Nie możemy jednak zapominać, że gwałt na 13-letniej dziewczynce był jak najbardziej związany z zasługami i pracą Polańskiego. Tego dnia Polański robił tej dziewczynce zdjęcia do "Vogue’a". Tylko dlatego mama ją z nim puściła – była przekonana, że pracują. Że w tym momencie spełnia się marzenie jej córki o byciu modelką.
Polański wykorzystał tę sytuację – najpierw poprosił dziewczynkę o ściągnięcie bluzki, potem majtek do zdjęć w jacuzzi. Podał jej alkohol i narkotyki. Jeśli przeczytamy zeznania 13-latki z tego czasu, zobaczymy typowy opis gwałtu: dziewczynka czuła się niekomfortowo, uciekała od reżysera, bała się go, chciała wrócić do domu. I naprawdę w tej sytuacji nie jest ważne, czy gwałcił ją Polański-reżyser, czy Polański-osoba prywatna. Ważne, że doszło do gwałtu.
Podobnie księża wykorzystują zaufanie, jakie mają, gdy gwałcą. Mało która matka oddałaby obcemu facetowi córkę do opieki – ale gdy to ksiądz albo reżyser, który ma spełnić marzenie dziecka, pojawia się zaufanie.
I jest ono jak najbardziej związane z zasługami i społecznym autorytetem księdza czy reżysera. Nie gwałci jakiś przypadkowy człowiek, tylko bardzo konkretny. Większość gwałtów popełniają osoby znane ofiarom. Każdy z tych ludzi – krewny, ksiądz, partner, reżyser – wykorzystuje swoją pozycję. U Polańskiego była to pozycja związana z wykonywanym zawodem i osiągnięciami, jakie już wtedy miał.
Ostatecznie Roman Polański nie przyjechał do łódzkiej filmówki. Wspomniała pani, że podczas protestu przed gmachem uczelni, jeden z wykładowców panią zaatakował. Jak do tego doszło?
Podczas protestu ten mężczyzna zszedł z góry, prawdopodobnie ze swojego gabinetu i krzyczał, że go obudziłyśmy. Kiedy po proteście policja nas spisywała, zobaczyłyśmy, że ten mężczyzna na boku, tak, by nie uchwyciły go kamery, podszedł do jednej z uczestniczek protestu i w agresywny sposób się do niej odzywał.
Szybko tam podbiegłam. Mówił do niej: "jesteś żałosną, małą…" – wtedy zobaczył moją komórkę, którą go nagrywałam – więc dodał "…istotą". I oddalił się, po czym wrócił, zbliżył się do mnie i wytrącił mi z ręki komórkę. Upadła, ma cały zbity ekran. To wszystko jest na filmie, w tym momencie on się kończy. I uciekł.
Piszę właśnie reportaż o księdzu, który mógł molestować dziewczynki w Ruszowie. I jeden z jego obrońców – jak się później okazało też duchowny – spoliczkował kobietę, która przyszła wspierać matki tych dzieci. I zaczęła się awantura. Mamy tu pewną analogię.
To prawda. Ja też przez długi czas nie wiedziałam, kim jest mężczyzna, który wytrącił mi z ręki telefon. Podbiegłam do policji, pokazałam im screena z twarzą tego człowieka. Funkcjonariusz zapytał, czy ochroniarz go zna. Ten z kolei odparł, że nie. Wyszło na to, że to jakiś przypadkowy człowiek, który po prostu sobie uciekł.
Później napisała do mnie najprawdopodobniej studentka filmówki, która poprosiła o anonimowość. Podziękowała za działania. I podała mi nazwisko tego wykładowcy i reżysera, Grzegorza Wiśniewskiego.
W oficjalnym oświadczeniu studenci łódzkiej filmówki napisali, że wśród nich również są osoby, które doświadczyły przemocy i zachowań seksualnych. Zna pani konkretne przypadki? Aleksandra Domańska wprost mówiła, że była wykorzystywana na tej uczelni.
Tak, Aleksandra Domańska powiedziała o tym wprost i uważam, że to jest niezwykle odważne. Dodała też, że rozmawia ze swoimi znajomymi i okazuje się, że w filmówce to były dość powszechne praktyki.
Zna pani konkretne przypadki?
Nie – i na pewno nie podałabym ich bez zgody tych osób, bo to ich historie i oni powinni mieć nad nimi kontrolę. Nie naciskam, żeby ogłaszać swoje historie, nie zachęcam na siłę. Walczę o to, żeby stworzyć taką przestrzeń, w której wszyscy będą czuli się na tyle bezpiecznie, by opowiedzieć swoje historie – jak i kiedy chcą.
Dla mnie najważniejsze było to, że studenci wspólnie odważyli się napisać: #MeToo. I sprzeciwić przemocy. Nie trzeba być skrzywdzonym przez samego Polańskiego, żeby obecność gwałciciela w przestrzeni publicznej była bolesna i niedopuszczalna.
W trakcie tej sprawy kobiety, które wspieram, pisały do mnie z przerażeniem. Gdy obserwowały, jak gwałciciel jest przyjmowany z honorami, czuły, jakby dostały w twarz. To potwornie upokarzające.
W kinie Muranów podczas premiery najnowszego filmu Polańskiego witał go Roman Gutek.
To prawda, ale widać, że pojawił się strach. Ta premiera na Muranowie nie była w żaden sposób publicznie ogłoszona. To, że Polański się tam pojawi, trzymane było w ukryciu.
Myślę, że to już jest jakaś zmiana, konsekwencja naszego nacisku. Sprawca przemocy musi się trochę ukrywać. Chociaż, oczywiście, to pokazuje, jak jest źle, skoro za "sukces" uznajemy, że przyjazd gwałciciela nie był ogłaszany z pompą i honorami. To jakiś absurd.
Jak pani odebrała oświadczenie rektora łódzkiej filmówki?
Myślę, że kiedy powstanie "Wielka księga kultury gwałtu", to na pewno oświadczenie to będzie miało tam należne sobie miejsce. Dla mnie najbardziej przerażające jest to, że głos studentów został zupełnie zamieciony pod dywan. Przecież oni tam wyznali, że doświadczali przemocy!
I to jest chyba najbardziej przerażające. Studenci łódzkiej filmówki i aktorka Aleksandra Domańska wprost mówią, że na tej samej uczelni doświadczali przemocy, ale to się rozmywa. A mówi się wyłącznie o Polańskim, jego zasługach.
To tak, jakby ktoś wzywał pomocy, a my nie podajemy mu ręki, tylko najpierw dociekamy: "Kto cię skrzywdził?"; "Czy on nie ma wielu osiągnięć?", "A widziałeś jego ostatni film? Genialny, nie? To co tak krzyczysz, możesz się uspokoić i mi nie przeszkadzać? Ja tu chcę go zapytać o ten kadr w tamtym filmie".
Nie pojawia się pytanie, jak możemy cię wesprzeć, co się wydarzyło. Gdyby automatyczną reakcją rektora było wsparcie, to może te studentki, ci studenci chcieliby opowiedzieć o tym, co się wydarzyło...
Może ci wykładowcy byliby ukarani. Może zrobiono by cokolwiek, może mogliby przejść jakieś warsztaty antydyskryminacyjne, żeby już nikogo nie krzywdzić.
Mam już dość udowadniania, że Polański jest sprawcą przemocy, mam już dość mówienia, że jest wybitny – to trzeba podkreślać za każdym razem, kiedy zaczyna się o nim mówić, bo inaczej wychodzi się na dyletanta, ignoranta. Nie chcę o tym więcej mówić, nie chcę za każdym razem tego podkreślać.
Chcę tylko powiedzieć: "Ludzie, którzy mówicie o swojej krzywdzie, jestem dla Was, wspieram Was, chciałabym, żeby rektor Was zauważył, żeby ktokolwiek Was wysłuchał, żebyście nie musieli się chować, przeżywać tego wszystkiego".
A w odpowiedzi słyszę, że jestem głupia, że jestem idiotką, że chciałam się wylansować na tym wszystkim.
Że chciała się pani wylansować na Polańskim?
Tak. Ciągle też słyszę, że jestem gówniarą, oszołomką, żałosną kreaturą, gnojówą. Ktoś groził, że zgłosi, że był przeze mnie molestowany 20 lat temu (uczyłam się wtedy chodzić). Ktoś inny uważał, że należałoby przełożyć mnie przez kolano i dać kilka razy pasem przez dupę.
Ostatecznym argumentem dla większości komentujących jest fakt, że jestem "gówniarą". To bardzo ciekawe: dla tych osób dwudziestokilkuletnia aktywistka jest za młoda, żeby sprzeciwiać się przemocy, ale trzynastoletnia dziewczynka była w pełni dojrzała na seks z ponadczterdziestoletnim reżyserem.
Na swój temat czytam absurdalne rzeczy. To samo czytają studenci i inni protestujący. Wiem, że to dla nich bardzo bolesne. Natomiast Polański czyta, że jest wybitnym reżyserem. Gdzie my się znajdujemy?
Ktoś powiedział: "ja też doświadczyłam przemocy i nie podoba mi się, żeby osoba, która też stosowała przemoc, była w moim otoczeniu:”. A w odpowiedzi słyszy: 'Tess', 'Chinatown', 'Nóż w wodzie' to genialne filmy, uważasz inaczej?”. I tak wygląda tu cała dyskusja.
Któraś z ofiar z łódzkiej filmówki się do pani zgłosiła?
Do mnie bezpośrednio nie zgłosiły się żadne osoby z łódzkiej filmówki. Zgłaszali się za to z innych szkół artystycznych. Z niezwykłymi podziękowaniami za walkę i odwagę.
Nie występują publicznie, wolą pozostać anonimowi – ale nie dziwię im się. Po tym, jak zobaczyłam reakcje wykładowców filmówki, którzy nas obrażali, krzyczeli – ten ich olbrzymi wybuch agresji – naprawdę się nie dziwię. Wydawało się, jakby dla nich większym problemem był sprzeciw wobec przemocy niż sama przemoc.
Mówi się, że w szkołach artystycznych granice są przesunięte.
Karolina Korwin-Piotrowska opowiadała, że słyszała mnóstwo takich historii. I że przy rozmowach z aktorkami niemal zawsze pojawiał się ten temat.
Ja z kolei piszę scenariusze do teatru i słyszę bardzo mocne historie od aktorek. Zresztą, po sprawie w Teatrze Bagatela pojawiło się oświadczenie środowiska teatralnego.
Był tam taki fragment: "Sytuacja Teatru Bagatela nie jest odosobnionym incydentem. To nie jest problem, który zaczął się wraz z odważną decyzją członkiń krakowskiego zespołu – teatr funkcjonuje zgodnie ze ścisłą hierarchiczną logiką od dziesięcioleci, utrwalając cykl upokorzeń i nękania. Granica między ciałem postaci na scenie, a ciałem prywatnym jest bardzo cienka, a molestowanie i seksizm często są chlebem powszednim aktorek i aktorów".
Kobieta wie, kiedy jest molestowana, a kiedy odgrywa jakąś scenę. Gra aktorska to jej kreacja, to ona o niej decyduje, ma kontrolę... Ale kiedy ktoś ją klepie w tyłek w ramach mobilizacji w trakcie próby – to molestowanie. Można mobilizować ludzi inaczej niż przez klepnięcie w tyłek, prawda?
Co więcej, to są środowiska, w których hierarchia jest bardzo, bardzo silna. Sposoby awansu, wynagradzania nie są jasno określone.
Wszystko zależy od kontaktów, od tego, którą aktorkę wybierze reżyser czy dyrektor. On ma bardzo dużą władzę. Opowiedzenie o przemocy sprawia, że jest się natychmiast wykluczonym z całego środowiska. W tej branży wszystko jest na "uznaniowej" zasadzie, przez co jest duże pole do nadużyć, o których się nie dowiadujemy.
W Hollywood aktorki były w stanie opowiedzieć o tym, co je spotkało, dopiero wtedy, gdy nie musiały obawiać się o swoją pozycję. W Polsce wciąż jest to bardzo trudne.
No jeśli jest oświadczenie studentów łódzkiej filmówki, w którym ci piszą, czego doświadczyli, a nikt na to nie reaguje...
No właśnie. I można sobie pozwolić na to, żeby nie zareagować – to najbezpieczniejsze wyjście. Reakcja na przemoc skazuje na hejt i wykluczenie. Brak reakcji pozwala normalnie, spokojnie żyć.
Nie ma żadnych instytucji, procedur antyprzemocowych. Nie ma ustalonych sposób reakcji na stosowanie przemocy. Przerażające, jak cały system chroni przemocowócw i ich obrońców.
Łatwiej stosować przemoc i dostać za to poklask, niż sprzeciwić się tej przemocy. Tak też było w trakcie protestu. Słyszałam wówczas, że "stosuję gwałt werbalny", ponieważ mówię przez "szczekaczkę". A mówiłam, że zawsze będę stawać po stronie osób, które doświadczyły przemocy. Okazuje się, że dla niektórych to wciąż jest oburzające. Ale ja się nie poddam.