Lichota przeszedł sam siebie w trzecim sezonie "Watahy". "Teraz było trudniej mi wejść w rolę"
Zawsze go zabieram, bo snooker jest moją pasją, z którą trudno się rozstać. Szczególnie, że zdjęcia do każdej serii trwały ponad pięć miesięcy. Mamy dużą ekipę, która musi wtedy mieszkać w hotelu. Te większe mają sale konferencyjne. Dzięki uprzejmości dyrekcji mogłem wstawić swój stół. Przez mogłem nie odrywać się od pasji, która pozawala mi się też wyzerować i naładować akumulatory.
A w takich okolicznościach przyrody łatwo jest się wyzerować i naładować akumulatory, prawda?
Wiesz, ja tam byłem w pracy i to dosyć wyczerpującej. Więc akumulatory ładowałem w ciemnej sali, z jedną lampą nad stołem.
Pozostali członkowie ekipy próbowali z tobą grać?
Tak, byli ciekawi czym jest snooker, bo mało osób zna zasady. Każdy wie, na czym polega bilard, ale kiedy widzą stół wielkości lotniska, to dziwią się i próbują swoich sił. I bardzo dobrze, bo trzeba zarażać ludzie takimi rzeczami.
Ale ty grasz też zawodowo, czy tylko amatorsko?
Tylko amatorsko. Ja nie mam talentu do tej gry. Po prostu uwielbiam snookera i trwa to już 20 lat. Traktuję to też jako terapię.
Jak wygląda wielomiesięczna praca na tak wymagającym planie? Już wiemy, że mieszkałeś w hotelu, a nie chatce znanej z drugiego sezonu.
Oszalałbym, gdyby miał sam tam mieszkać w chatce. Praca na takim planie wymaga przeorganizowania całego życia. Podsumowałem sobie, że po trzech seriach spędziłem w Bieszczadach łącznie półtora roku a mam 40 lat z haczykiem, to znaczy, że mieszkałem tam przez sporą część życia.
Powstawały napięcia, a to wymagało od wszystkich dużej pokory i empatii. W innym wypadku wszyscy byśmy się pozabijali. Góry nie są łatwe, często rzucają kłody pod nogi i wszyscy musimy sobie z tym radzić.Tak naprawdę to wyprowadzka. W zasadzie zabierasz tam pół domu i musisz sobie ogarnąć codzienne życie. To też ogromne poświęcenie dla całej ekipy, bo wiąże się z długoterminowym rozstaniem się z rodziną. Aktorzy jeszcze mają ten komfort, że nie są potrzebni na planie codziennie. Nawet grając główną rolę miałem kilkudniowe przerwy. Natomiast pozostała ekipa była na planie non stop po kilkanaście godzin.
Tak, ja ciągle namawiam HBO, by kolejna seria powstała na jakichś ciepłych wyspach. Wszyscy byliby wtedy szczęśliwi. A tak serio mówiąc, to warunki faktycznie były bardzo trudne, ale bardzo efektowne – później, do oglądania na ekranie. Warto się więc przemęczyć pół roku, by potem nie dostarczyć kolejnego serialu, który dzieje się między wieżowcami.
A jak w praktyce wygląda samo kręcenie scen. Często występujecie w porozpinanych kurtkach, bez rękawiczek, chodzicie w lodowatych strumykach. Nieraz aż mam ciarki. Siedzicie cały czas kamperze, wychodzicie na konkretną scenę i wracacie do ciepła?
To dość skomplikowana sprawa i każdy podchodzi do tego indywidualnie. Jeśli przychodzisz rano na plan i jest ubrany w pewną ilość odzieży termicznej, na którą nakładasz kolejne warstwy kostiumu, a nieraz masz jeszcze pod tym piankę, jak płetwonurkowie, to nie usiedzisz długo w kamperze. Zagotowałbyś się. W moim przypadku, chodziłem w pełnym "rynsztunku" na mrozie, by utrzymywać stałą, odpowiednią temperaturę. Ma to jednak swoje konsekwencje w postaci odmrożonych palców i wiecznego kataru.
Pewnie, to się traktuje jako przygodę, wyzwanie. Oczywiście, w trakcie, kiedy zdarzają się ekstremalne sytuacje, to klniesz pod nosem, ale potem wspominamy to bardzo dobrze.
Na tyle dobrze, że nawet zacząłeś organizować wyprawy śladem "Watahy".
Tak, powstała taka inicjatywa po drugiej serii, zresztą z ludźmi, których poznałem w Bieszczadach. Wynikało to po prostu z zapotrzebowania. Za sprawą serialu Bieszczady zostały na nowo odkryte przez widzów. Ludzie zaczęli tam coraz częściej jeździć i to z najdalszych zakątków Polski. Turystyka skupiła się wokół serialu. Organizowano nawet autokarowe wycieczki śladami "Watahy", by pokazać miejsca, w których kręciliśmy.
Bieszczady dostały drugie życie. Postanowiliśmy nieco urozmaicić ten czas przyjezdnym i też je pokazywałem. Projekt jest kontynuowany, ale dawno w nim nie uczestniczyłem, bo nie miałem na to najzwyczajniej czasu. Kiedy wszedłem na plan na początku lutego, to skończyłem zdjęcia z końcem lipca, bo w międzyczasie kręciłem jeszcze w Warszawie. A potem wyjechałem z teatrem do Australii. Myślę, że przy emisji 3. sezonu pojawi się kolejna fala zainteresowania i będziemy mogli ten projekt kontynuować i dalej rozwijać.
I a propos 3. serii: jak zareagowałeś na nowe twarze w "Watasze"?
Super, bo zawsze świeża krew daje powiew świeżości. Z perspektywy aktorskiej, to również wybija cię takiej strefy komfortu i rutyny, w której codziennie spotykasz tych samych ludzi. Oprócz młodych aktorów, którzy przyznali, że zanim zdawali do szkoły aktorskiej, to już byli fanami serialu, dołączyli też doświadczeni jak Borys Szyc. To nas też zmobilizowało, bo trzeba było rywalizować ze „świeżakami”.
Jestem fanem minimalizmu. Nie lubię, kiedy aktor epatuje emocjami i grymasami, dlatego broda bardzo mi pasowała i zupełnie nie przeszkadzała. Razem z moją grą i całą sylwetką tworzyła pewną postać. W pewnym momencie sam uznałem, że moja broda robiła za mnie część roboty.
Natomiast w trzecim sezonie mieliśmy pewnego rodzaju problem z odpowiedzią na pytanie: kim on teraz jest? Jak go teraz pokazać? Rebrow wrócił do straży, czyli jakby do dawnego ja z pierwszej części, ale miał też bagaż nowych doświadczeń. Miałem więc do rozwiązania nie lada zagadkę z ugryzieniem temu bohatera.Teraz było jeszcze trudniej mi wejść w rolę. O Rebrowie z drugiego sezonu myślałem jak o kompletnie nowej postaci. Miał inny wygląd, poglądy, stał się innym człowiekiem po tym, co przeszedł. Nie musiałem wracać i przypominać sobie kim był w pierwszym sezonie. Stworzyłem go na nowo.
"Na szczęście" historia w 3. sezonie była tak napisana, że Rebrow przestał być główną osią serialu. Postaci pierwszoplanowych jest więcej i razem tworzą zespół, który musi rozwiązać sprawę. To ona z kolei jest głównym bohaterem serialu.
Jako widz, bo też jestem przecież widzem po skończeniu i zmontowaniu zdjęć, zawsze chciałbym, by każda seria była lepsza od poprzedniej. To bardzo rzadka sztuka. Jednak moim prywatnym zdaniem, drugi sezon „Watahy” był lepszy od pierwszego. Z kolei po trzech odcinkach, czyli połowie trzeciego sezonu, śmiem twierdzić, że jest trzecia seria jest jeszcze lepsza od drugiej.
Nie jest to spowodowane tym, że wspinamy się na nie wiadomo jakie wyżyny aktorstwa, tylko podejście do realizacji serialu, sposób opowiedzenia tej intrygi przez kamerę, jest jeszcze bardziej wciągające. To moim zdaniem największy sukces tego przedsięwzięcia.
Banałem będzie powiedzenie, że będzie mroczniej, ale będzie (śmiech). Jest też bardziej dynamiczna akcja, ale nie chodzi o ilość wydarzeń, tylko sposób opowiedzenie tej historii przez właśnie kamerę i montaż. Aż samego mnie to zaskoczyło.Czego możemy się jeszcze spodziewać? Wielowątkowej historii, która nie jest już oparta na Rebrowie, który przed czymś ucieka lub kogoś goni. Będzie musiał działać w ramach tytułowej „watahy”. Każdy z jej członków będzie musiał przełknąć swoje ego i pozwolić sobie pomóc. Inaczej, popełnia błędy, których konsekwencji nie da się odkręcić.