Opozycję dopadła "polska choroba". PiS chce wygrać wybory, a reszta się lansować

Eliza Michalik
publicystka
Stawiam tezę: im więcej kandydatów na prezydenta tym lepiej dla Andrzeja Dudy. I nie obrażajcie się Państwo na mnie, ani nie krytykuję, ani nie twierdzę, że ktoś kto chce startować, nie powinien startować. Stwierdzam tylko fakt, tak, jak go widzę. Gdzie kilku się bije, tam jeden korzysta.
Kandydaci opozycji sprzyjają Andrzejowi Dudzie przed wyborami prezydenckimi 2020? Fot. Grzegorz Celejewski / AG
Owszem, szansę na to, że Andrzej Duda wygra wybory w pierwszej turze oceniam jako nikłą, ale ona jednak jest. Sytuacja też nie jest normalna, bo rządy PiS to nie są normalne demokratyczne rządy.

Przeciwnie, sytuacja jest głęboko patologiczna, sędziowie poddawani są jawnym represjom politycznym – nie tyko postępowaniom dyscyplinarnym, ale i karnym, dziennikarze zwalniani z pracy za krytykę władzy, prokuratorzy podporządkowani politykom i zastraszeni, a sejm niemy, bo PiS uniemożliwił w nim jakąkolwiek debatę. Polska dyplomacja jest w stanie agonalnym, że nie wspomnę o służbie zdrowia i edukacji


Jest gra hakami, są służby specjalne, które zamiast ochraniać państwo, chronią podejrzane interesy polityków na szczytach władzy (vide afera Banasia). Jest gangsterka i wiele wskazuje na to, że wcale nie wyłącznie metaforyczna i polityczna, są w życiu publicznym klimaty które pamiętamy z lat 90.

Mówię o tym, bo jest dla mnie oczywiste, że wygranie przez opozycję wyborów prezydenckich może oznaczać zatrzymanie bezprawia PiS. Po prostu. Prezydent może wetować niekonstytucyjne ustawy i ma inicjatywę ustawodawczą, co oznacza, że może zgłaszać i przedstawiać opinii publicznej projekty, które mogą zmienić jej sposób widzenia różnych spraw. Jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Prezydent stoi na straży Konstytucji.
Dlatego patrząc rozsądnie i z punktu widzenia interesów państwa, wygranie wyborów prezydenckich w świetle przegranych parlamentarnych powinno być dla opozycji priorytetem. Tymczasem nie jest. Dopadła ją normalna polska choroba – absurdalna drobnica pospolita.

Gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie, gdzie cztery partie, tam siedmiu kandydatów. Plus Szymon Hołownia i być może generał Mirosław Różański.

Moim zdaniem takie rozczłonkowanie niepisowskich kandydatów ma szansę wzmocnić obecnego prezydenta. Choćby dlatego, że PiS z pewnością będzie grał na zwycięstwo w I turze z całą determinacją i na pewno wyda na kampanię najwięcej pieniędzy, dlatego – mogę się założyć – będzie ona najlepsza i najskuteczniejsza.

Tyle chciałam Państwu powiedzieć. Ogólnie, gdy sytuacja jest zwyczajna, im więcej kandydatów, tym lepiej – święto demokracji i tak dalej. Tylko że sytuacja zwyczajna nie jest i te wybory też nie są zwyczajne.

Mam wrażenie, że opozycja nieco o tym zapomniała odkładając pospiesznie w kąt ideę dogadywania się i współpracy. I tak, jak w trakcie kampanii parlamentarnej miałam wrażenie, że tylko Kaczyński gra o rządzenie Polską, a liderzy opozycji grają o rządy i umocnienie swojej pozycji we własnych partiach, tak w prezydenckiej wygląda na to, że PiS chce wygrać, a reszta się podlansować i wykorzystać szansę na PR. Bo czy Kosiniak–Kamysz naprawdę wierzy, że zostanie prezydentem?

Uważam, tak jak uważałam wcześniej, że opozycja powinna się porozumieć i wystawić jednego kandydata lub kandydatkę.

I uważam, że polscy politycy powinni się wreszcie nauczyć współpracować i myśleć w kategoriach interesu publicznego, a nie partyjnego czubka nosa.

Bo wygrać na ich lansie i krótkowzroczności może Andrzej Duda i PiS, a praworządność i wolności obywatelskie mogą przegrać.