Z KFC do rządu. Nieprawdopodobna kariera 25-latka od Glińskiego

Paweł Kalisz
Minister kultury, wicepremier Piotr Gliński ma nowego asystenta. Krzysztof Przekwas nie ma jednak szczególnie "mocnego" CV. Absolwent politologii przed podjęciem pracy w rządzie pracował w KFC przy ulicy Puławskiej w Warszawie.
Minister Gliński ma nowego asystenta. Krzysztof Przekwas wcześniej pracował w KFC. Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Krzysztof Przekwas był studentem Uniwersytetu Warszawskiego i uzyskał tytuł magistra nauk politycznych ze specjalizacją administracja publiczna. Jak informuje Piotr Mazurek, szef gabinetu politycznego ministra Piotra Glińskiego, Przekwas ma dodatkowe atuty w postaci "doświadczenia zawodowego, społecznego, wolontariackiego, uzyskanej wiedzy i doświadczenia w postaci dodatkowych szkoleń, kursów i programów edukacyjno-formacyjnych".

Mazurek w oświadczeniu wysłanym do redakcji dziennika "Rzeczpospolita" nie precyzuje, o jakie doświadczenie zawodowe czy jakie kursy dokładnie chodzi, ale dziennikarze sprawdzili, gdzie Przekwas wcześniej pracował. CV nowego pracownika rządu, mówiąc najoględniej, nie poraża. Asystent Glińskiego w ciągu ostatnich trzech lat miał tylko jednego pracodawcę. Dokładnie mówiąc, Przekwas pracował w restauracji KFC przy Puławskiej w Warszawie.


Senator opozycji Krzysztof Brejza dowodzi, że Przekwas nie spełnia wymogów, jakie stawia się asystentom wicepremierów. – To niedopełnienie standardów. W gabinecie politycznym wicepremiera nie powinno być człowieka z gołym CV – stwierdza Brejza w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Przekwas jest pracownikiem Glińskiego od września tego roku, a po wyborach ponownie został zatrudniony na stanowisku asystenta politycznego. Pensję dostaje z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Na jego stanowisku wymagane jest wykształcenie wyższe i minimum dwa lata stażu pracy, choć można z tego zrezygnować w "szczególnie uzasadnionych przypadkach".

Przypadek Krzysztofa Przekwasa przywodzi na myśl młodych i niedoświadczonych asystentów Antoniego Macierewicza. Bartłomiej Misiewicz zrobił w MON nieprawdopodobną karierę, doszło nawet do tego, że przyjmował defiladę, a żołnierze witając go skandowali "czołem panie ministrze". Historia zakończyła się dymisją z hukiem, a potem zarzutami prokuratorskimi i aresztem.

Z kolei Edmund Janniger doradcą ówczesnego Ministra Obrony Narodowej został w 2015 roku. Wybór 20-latka rodził mnóstwo spekulacji. W międzyczasie okazało się, że Macierewicz był bliskim znajomym jego rodziny. Okazało się, że Janniger był zapraszany i goszczony w USA na koszt podatnika.

Wynika to z rozliczeń firmy White House Writers Group (WHWG), która była opłacana przez Polską Fundację Narodową. "Za przelot do USA i zakwaterowanie Jannigera PFN zapłaciła w maju 6 tys. 284 dolary, czyli niemal 25 tys. zł. Hotel kosztował ponad tysiąc dolarów (niemal 4 tys. zł), a bilet lotniczy — 5 tys. 280 dolarów (ponad 20 tys zł)" – czytamy w artykule Onetu.

źródło: rp.pl